Daria Widawska: staram się być dobrą dla siebie
Zdobyła popularność grając w serialu „Magda M.”. Zawsze wesoła, uśmiechnięta i naturalna, rozmawia się z nią jak z dobrą znajomą. Daria Widawska opowiada o swoich kobiecych słabostkach, remoncie i pierwszej miłości.
23.11.2006 | aktual.: 23.11.2006 14:34
Zdobyła popularność grając w serialu „Magda M.”. Zawsze wesoła, uśmiechnięta i naturalna, rozmawia się z nią jak z dobrą znajomą. Daria Widawska opowiada o swoich kobiecych słabostkach, remoncie i pierwszej miłości.
Powiedziałaś kiedyś „staram się, by moje życie było kolorowe”. Czy to znaczy, że starasz się żyć intensywnie? W czym to się przejawia?
Staram się, by jak najmniej codziennej szarówki przenikało do mojego życia. Staram się je w jakiś sposób ubarwiać. To są takie drobne przykłady. Robię spożywcze zakupy, których nie cierpię. Zmęczona pcham wózek, a wychodząc ze sklepu trafiam na stoisko Wedla, gdzie kupuję sobie na osłodę małą czekoladkę. Albo idę na pocztę, gdzie jest strasznie długa kolejka, więc idę dłuższą drogą, żeby sobie zrobić większy spacer. To są takie malutkie szczególiki, które właśnie ubarwiają mi życie. Inny przykład: jak jestem zmęczona i mam jeden dzień wolnego staram się wsiąść w samochód i po prostu sobie gdzieś na ten jeden dzień pojechać.
Czyli również szczypta szaleństwa?
Jeżeli kupno czekoladki jest szaleństwem...
Kupno czekoladki może akurat nie, ale to wyjechanie sobie gdzieś na jeden dzień, by się oderwać...
Tak. Szczypta szaleństwa, ale oczywiście w pewnych ramach. Bo zdaje sobie sprawę, że niedługo muszę wrócić, coś załatwić. Staram się być dobrą dla siebie.
Często jesteś postrzegana jako taka stuprocentowa kobieta, kwintesencja kobiecości.
Jeszcze na studiach zawsze słyszałam, że jestem jedynym mężczyzną na roku (śmiech).
A może to się właśnie zmieniło, może trzeba dorosnąć do kobiecości? Czujesz się kobieca?
Nie, wręcz przeciwnie. Ale wiem o czym mówisz i to zapewne wynika z mojego wyglądu. Ale jeżeli chodzi o zachowanie, to wydaje mi się, że jest wręcz przeciwnie. Ja czasami muszę nawet szukać w sobie tej kobiety. Nie zwracam na przykład uwagi czy ktoś mi otworzy drzwi. Ja po prostu otwieram i wchodzę, a czasami nawet przepuszczam przez nie mężczyzn. Oczywiście, lubię, gdy mężczyzna sam mi je otworzy, ale nie mam pretensji jeśli tego nie zrobi. Jeżeli trzeba przynieść krzesło do stolika to ja wstaję i po nie idę, bo po prostu trzeba to zrobić. Dlatego też pewnie przylgnęła do mnie ta ksywa „jedyny mężczyzna na roku”. Nie zastanawiam się po prostu nad takimi drobiazgami. Czasami mam nawet do siebie pretensje, że może nie wykorzystuję tego, że potrafię być słabą kobietką. Są momenty, że chciałabym być taka eteryczna, wiotka, może trochę zagubiona. Chociaż… rzadko, ale pozwalam sobie na odrobinę słabości.
Czyli, jak mówisz, taka słaba kobietka gdzieś w Tobie również jest. A powiedz mi, czy widzisz też siebie w takich kobiecych rolach jak pani domu, która posprząta, ugotuje obiadek?
Eh, z tym gotowaniem to jest u mnie w ogóle na bakier. Ale czy ja widzę siebie w tych rolach? Tak, bo zostałam aktorką właśnie po to, żeby być panią domu, strażakiem, lekarzem, prawnikiem i kimkolwiek sobie wymarzę. Myślę więc, że zagranie takiej postaci nie stanowiłoby większego problemu. Gorzej w życiu. Na przykład z tym gotowaniem to naprawdę nie jest najlepiej. Próbuję coś z tym zrobić, ale jednak nie upatruję w tym żadnej przyjemności, przynajmniej na razie. Staram się jednak w jakiś sposób przełamywać te swoje kulinarne słabości.
A czy masz jakieś kobiece słabostki? Mówiłaś, że nie lubisz zakupów spożywczych, ale może: ciuszki, kosmetyki itd.?
Tak, mam dwie słabości: buty i kosmetyki. Sklepy kosmetyczne staram się więc omijać szerokim łukiem. Ja już nic nie potrzebuję na najbliższych pięć lat (śmiech)! Czasami jednak zdarza się, że muszę iść do takiego sklepu (bo potrzebuję na przykład płynu do kąpieli, który się właśnie skończył) i wychodzę z niego oczywiście z płynem do kąpieli, perfumami, błyszczykiem i czymś jeszcze. A potem jestem wściekła, bo znowu mój zapas kosmetyków powiększył się.
* Typowa kobieta...*
Tak, jeżeli chodzi o te sprawy to jak najbardziej. Różnica jest tylko taka, że ja wszystko kupuję bardzo szybko. Widzę w sklepie ładne buty, sprawdzam czy dobry rozmiar, przymierzam, płacę i idę dalej. Ja w ogóle jestem dosyć energiczną osobą. Może też dlatego to zniecierpliwienie, ten mężczyzna we mnie, to, że musiałam przynieść krzesło, że kogoś przepuszczam przodem. A zakupów nienawidzę robić za długo. Dla mnie takie zakupowe szaleństwo po sklepach musi trwać do godziny. Inaczej czuję się zmęczona, mam wszystkiego dość i tylko chciałabym, żeby ktoś mnie zawiózł do domu, bo ja już nawet nie mam siły prowadzić samochodu.
Ale te zakupy, jeśli nie trwają za długo, poprawiają ci humor?
Oczywiście, to zawsze poprawia humor. Nowa fryzura, dobry kosmetyk, nowy ciuch. To najlepszy sposób na doła. Krótkotrwały, ale dobry.
Masz teraz w domu remont to może w tym również się jakoś sprawdzasz?
Uwielbiam to! Tylko ty pewnie myślisz o takiej bardzo kobiecej rzeczy, czyli projektowaniu wnętrza. Tu poduszeczka taka, a tu taka... Nie, ja się specjalizuję w rurkach, gwoździach, wkrętach, wiertarkach. A ostatnio jestem specjalistką od grzejników.
Czyli męskie zajęcia też Cię nie przerażają?
Wręcz przeciwnie. Bardzo je lubię. Gdy przyjechałam do Warszawy na studia to każde mieszkanie, które wynajmowałam, było przeze mnie odnowione. Malowałam ściany, szafki kuchenne, bo przeważnie były takie lekko rozpadające się. Właściciele pytali się: „Kupiła pani nowe szafki do kuchni?”. A ja odpowiadałam: „Nie, proszę pana, po prostu pomalowałam je i przykręciłam nowe uchwyty”. Bo nie lubię jak biorę coś do ręki, a to się rozwala. Wszystko, co jest w domu, musi działać. Jeżeli jest komputer, wieża, żelazko to one muszą działać. Tak samo uchwyty przy szafkach czy zawiasy.
I ty możesz się tym zająć. A co na to w takim razie Twój mężczyzna? Pomaga Ci w takich pracach?
On nie jest typem majsterkowicza. Jeżeli natomiast trzeba – to zrobi to, ale nie sam z siebie, tylko trzeba mu przypomnieć. Jedyna natomiast rzecz, za którą ja się nawet nie zabieram, to elektryka. Fizyka zawsze była mi obca, więc te różne przechodzące prądy nie są na mój umysł.
Tym bardziej, że chyba pomimo sympatii do tych remontowych zajęć, jesteś jednak duszą artystyczną. Twój zawód jest zdecydowanie zawodem artystycznym. Poza tym podobno grałaś też na fortepianie?
I to w szkole muzycznej, przez dwanaście lat. To była bardzo poważna sprawa. Dwanaście lat grania na fortepianie to jest kilka tysięcy godzin poświęconych temu zajęciu. Ale jeżeli chodzi o fortepian, to miałam w swoim życiu różne etapy. I kochałam to i nienawidziłam, i czasem było mi to obojętne. Teraz natomiast bardzo to lubię. Bo nie muszę. To jest właśnie ten problem, że jak czegoś nie muszę to lubię to, a jak muszę to...
Czyli ta muzyka gdzieś jeszcze ciągle w Tobie jest?
Tak, jak najbardziej. Marzę też o kupnie małego fortepianu, żebym mogła mieć w domu swój instrument, ale to są na razie jeszcze takie moje dalekosiężne marzenia. Teraz gram tylko wtedy, gdy jestem u rodziców, w Gdyni. Ale niestety to już nie jest to samo, bo moje ręce się troszeczkę zastały. Oczywiście, umiem grać dalej, bo tego się nie zapomina jak pisania czy jeżdżenia samochodem, ale musiałabym popracować w tej chwili nad techniką.
Wspomniałaś o rodzicach, o Gdyni. Jak wspominasz dzieciństwo? Rodzinnie czy raczej byłaś taką osobą, która często wychodziła z domu, buntowała się?
Mój dom rodzinny był zbudowany na zaufaniu rodziców do mnie, przez co też i moim do rodziców. Nie byłam zbuntowaną nastolatką. Miałam dużo wolności, ale pod kontrolą. I bardzo dużo wsparcia dla wszystkiego, co chciałam robić.
Dom rodzinny wspominam cudownie. Jestem jedynaczką. Byłam więc wychowana troszeczkę pod kloszem, ale rodzice na mnie nie chuchali. Ja to określam jako taką wolność z odrobiną kontroli. Na przykład, gdy wychodziłam na imprezę tata pytał się: „kochanie, o której będziesz?”, a ja odpowiadałam: „tatusiu, będę o pierwszej w nocy”. I nie było problemu, jeśli byłam w domu faktycznie o pierwszej w nocy, ale jak byłam piętnaście po, to była awantura. Albo rodzice mówili: „kochanie, damy ci jeszcze pieniądze na taksówkę, żebyś nie jeździła w nocy kolejkami”. I to jest takie bezpieczeństwo, które oni mi zapewniali. Mieli wszystko pod kontrolą, a ja jednocześnie miałam pełne poczucie wolności.
Na takim samym zaufaniu chcesz kiedyś budować swój dom?
Mam nadzieję, że tak. Przeważnie to, co nam się podobało próbujemy przekazać swojemu potomstwu. Wydaje mi się, że jeśli mi coś odpowiadało, to prawdopodobnie z moim dzieckiem będzie tak samo. Ale tak naprawdę to też nie jestem tak do końca tego pewna. Może trzeba będzie wypracować coś zupełnie innego?
Marzy Ci się gromadka dzieci?
Ja nie myślę o ilości (śmiech). Chcę mieć dziecko, po prostu. Nie teraz, ale chcę. Nie myślę czy to będzie jedno, dwoje, troje czy pięcioro. Ile Bóg da, tyle będzie.
Porozmawiajmy jeszcze chwilę o serialu „Magda M.”. Jak znajdujesz swoją bohaterkę? Ile jest w niej ciebie?
Ja ją bardzo lubię, chociaż czasami mnie wkurza. Wydaje mi się dużo młodsza ode mnie. Jej ciało wskazuje na to, że jest już kobietą, ale jej zachowanie jest wciąż jeszcze dziewczęce. I to mnie śmieszy, ponieważ jestem od Agaty starsza mentalnie.
Ile jest mnie w Agacie? Moja fizyczność, mój głos, moje nogi, moje ręce, moje włosy.... A z charakteru? Myślę, że na pewno ta energia i żywiołowość. Jej losy natomiast są kompletnie inne od moich (bo nie mam na nie wpływu).
Przede wszystkim Agata kojarzy się z osobą desperacko szukającą miłości.
Tak. Ja nigdy taka nie byłam. Mnie miłość szukała sama.
Szczęściara!
Tak się zdarzyło w moim życiu. Ja nie marzyłam, nie szukałam.
Nie marzyłaś o księciu z bajki?
Oczywiście, że marzyłam, ale nie szukałam. To miłość mnie znalazła, dopadła i złapała w swoje sidła.
I szczęśliwie trwa nadal...
Tak mówią (śmiech).
Miłość cię znalazła. A twoje pierwsze miłości? Pamiętasz je? Byłaś kochliwa?
Ja musiałam być kochliwa, bo moja pierwsza miłość dopadła mnie w wieku trzech lat. Miał na imię Paweł i był najprzystojniejszy w całym przedszkolu. Pamiętam go do dzisiaj. To była wielka miłość. A potem w podstawówce jakieś absurdalne miłostki, oczywiście, też były. Ale nic mi jakoś szczególnie nie zapadło w pamięć. Za to Pawła pamiętam bardzo dobrze. Musiało to być bardzo duże wydarzenie w moim życiu.
No i przede wszystkim pierwsze takie uczucie...
Oczywiście. Później w liceum też się kochałam w jakiś chłopakach. Chociaż nawet trudno to nazwać kochaniem, raczej podobali mi się. Ale nie było to nic poważnego.
Były jeszcze takie dziewczęce miłostki do idoli. Długo się kochałam w Tomie Cruise. Pamiętam, że na ścianie w moim pokoju wisiał wielki jego plakat.
Ale tak poza tym, ja byłam zawsze przez otoczenie traktowana bardziej jako fajny kumpel. Taki, z którym można konie kraść, pojechać nad morze, powariować na koncercie. Zawsze jako kumpel. I zupełnie mi to nie przeszkadzało. Tyle rzeczy było dookoła mnie, że tak naprawdę na te miłości nie było za dużo czasu. Co innego mnie zajmowało.
Opowiedz mi jeszcze, proszę, o swoich zawodowych marzeniach? Może chciałabyś zagrać jakąś rolę? Sprawdzić się w jakimś gatunku?
Po serii ról w komediach, bo i w teatrze przez dłuższy czas grałam w komediach i teraz w „Magdzie M.” też ta rola jest z rysem komediowym, chciałabym zagrać rolę dramatyczną, taką, która by mnie wewnętrznie poruszała. Moim marzeniem jest zagrać w teatrze „Pannę Julię” Strindberga. Ta rola chodzi za mną od samego początku i cały czas we mnie dojrzewa. Uważam, że jeszcze jestem trochę do niej za młoda, ale już nie tak, jak parę lat temu. Myślę jednak, że prędzej czy później przymierzę się do niej.
Wolisz pracę na scenie w teatrze czy przed kamerą, czy jest ci to obojętne i czujesz się dobrze i na deskach, i przed kamerą?
Na razie wciąż jeszcze pewniej czuję na deskach. Dlatego że więcej dużych ról mam teatralnych niż filmowych czy serialowych. Właściwie „Magda M.” jest takim pierwszym moim dużym projektem. Wydaje mi się więc, że deski są mi wciąż przyjaźniejsze. Ale z drugiej strony bardzo polubiłam pracę przed kamerą. Przekonałam się, że ona tak naprawdę nie gryzie. Wcześniej wydawało mi się, że ewentualne oglądanie siebie na ekranie doprowadzi mnie do depresji. Okazało się, że nie jest aż tak źle.
Ale nie mogę powiedzieć, co bardziej lubię, bo praca przed kamerą i na deskach to dwie różne rzeczy. Teatr jest przewidywalny, ale z drugiej strony również i nieprzewidywalny. To jest bardzo podniecające, ale i stresujące. Grasz 35 raz ten sam spektakl, czyli rutyna, przewidywalność, prawda? I w ostatniej minucie spektaklu dzieje się coś takiego, że sypie się wszystko i nie wiesz, co robić. Zdarzyło się, że kolega zapomniał wyjść na sceną, drugi kolega, jako ksiądz Marek, wszedł z klamką od drzwi. Wszyscy na scenie rozpłakaliśmy się ze śmiechu, ale szybko trzeba było się skupić i zagrać do końca, bo ludzie przecież przyszli, zapłacili za bilety i chcieli zobaczyć pewną historię, a nie zaśmiewających się z siebie aktorów. Poza tym, w teatrze masz konfrontację z żywymi widzami i to jest cudowne. Czuje się ich obecność, reakcje…
Serial za to daje obycie z kamerą, które jest bardzo fajne. Daje też możliwość podpatrzenia swoich błędów, obserwowania swojego warsztatu, kontaktu z ludźmi na ulicy, którzy cię zaczepiają. Wczoraj na przykład kobieta krzyczała do mnie „cześć Tygrysku!”. To bardzo miłe.
Życzę Ci zatem jak najwięcej takich miłych sytuacji, dużo fajnych ról, żebyś zagrała kiedyś Pannę Julię i żeby Twoja praca nadal przynosiła Ci satysfakcje, i ta przed kamerą i ta na deskach. Dziękuję bardzo za rozmowę.
Nie dziękuję za życzenia, żeby nie zapeszyć. Natomiast bardzo dziękuję za rozmowę.