Dorota Gardias: Wygrałam siebie!

Zwyciężyła w "Tańcu z gwiazdami" i zdobyła sympatię widzów. Teraz będzie miała więcej czasu dla męża lotnika, który właśnie wrócił z misji w Afganistanie. Dorota Gardias-Skóra marzy o tym, by sprowadzić go do Warszawy i... wysłać na urlop tacierzyński.

Obraz
Źródło zdjęć: © Sukces/Filip Miller

Młoda gwiazda - zwyciężczyni "Tańca z gwiazdami" zdobyła sympatię widzów. Teraz będzie miała więcej czasu dla męża lotnika, który właśnie wrócił z misji w Afganistanie. Dorota Gardias-Skóra marzy o tym, by sprowadzić go do Warszawy i... wysłać na urlop tacierzyński. O trudach związanych z udziałem w show, tęsknocie za ukochanym i nie tylko o tym opowiedziała w wywiadzie dla „Sukcesu”.

SUK­CES: Jak czu­je się pa­ni w ro­li zwy­cięż­czy­ni „Tań­ca z gwiaz­da­mi”? Jak do­tąd nikt nie zro­bił ta­kiej fu­ro­ry!

Do­ro­ta Gar­dias­-Skó­ra: Szcze­rze? To by­ło po­twor­nie ob­cią­ża­ją­ce uczu­cie. Po­cho­dzę z To­ma­szo­wa Lu­bel­skie­go, nie­wiel­kie­go mia­stecz­ka, i kie­dy roz­ma­wiam z mo­ją ma­mą, ona po­wta­rza mi opi­nie są­sia­dów. „Wy­gra ten tur­niej. To pew­ne! A jak już przy­je­dzie po­rscha­kiem, niech o nas nie za­po­mni!” – sły­sza­ła od wszyst­kich. Stu­dzi­łam więc ich za­pał i tłu­ma­czy­łam, że mo­im głów­nym ce­lem nie jest wy­gra­nie tur­nie­ju. Bo je­śli na­wet ktoś in­ny ode­brał­by Krysz­ta­ło­wą Ku­lę, i tak mia­ła­bym po­czu­cie, że ja już wy­gra­łam! Sko­ro zwy­czaj­na dziew­czy­na z pro­win­cji, któ­ra o sła­wie nie my­śla­ła, za­szła tak da­le­ko i cie­szy się ta­ką sym­pa­tią lu­dzi, to zna­czy, że in­ni tak­że mo­gą. A przy tym zy­ska­łam to, ro­biąc coś, co spra­wia mi ra­dość. Cze­go chcieć wię­cej? Ale nie tyl­ko zna­jo­mi z ro­dzin­ne­go mia­sta prze­po­wia­da­li nam zwy­cię­stwo. W TVN by­ło to sa­mo. „No, su­per, że cie­szą się ze mną i ki­bi­cu­ją mi” – my­śla­łam, ale już na
ko­lej­nym tre­nin­gu od­kry­łam, że dzie­je się ze mną coś dziw­ne­go.

Po­czu­ła pa­ni, że my­śli tyl­ko o tym, by wy­grać?

Na­wet nie, ale na­gle za­czę­łam się spi­nać. Gdy coś mi nie od ra­zu wy­cho­dzi­ło, po­twor­nie się de­ner­wo­wa­łam. Po­wie­dzia­łam wte­dy sa­ma do sie­bie: „Ha­lo, Gar­dias! Po co ty tu je­steś? Uwiel­biasz ta­niec, masz z te­go czer­pać ra­dość!”. To trwa­ło kil­ka dni, ale wszyst­ko wró­ci­ło do nor­my.

Iwo­na Pa­vlo­vić oce­ni­ła, że mo­że pa­ni tań­czyć wszę­dzie i wszyst­ko. Skąd ta­kie umie­jęt­no­ści?

Ja­ko dziew­czyn­ka tań­czy­łam w lo­kal­nym ze­spo­le Roz­to­cze. Przez mo­ment cho­dzi­łam też na kur­sy tań­ca to­wa­rzy­skie­go. Tań­czyć za­wsze uwiel­bia­łam, ale zre­zy­gno­wa­łam szyb­ko, bo nie po­do­ba­ło mi się tam.

Po tre­nin­gu ro­bi­ła pa­ni wra­że­nie pół­ży­wej. Ile go­dzin dzien­nie ćwi­czy­li­ście?

Spo­ro, zwy­kle do sze­ściu, na­wet sied­miu go­dzin. Czę­sto od 9 ra­no do 16. Do­sta­wa­li­śmy nie­zły wy­cisk. Po­cząt­ko­wo by­li­śmy prze­ra­że­ni.

Wi­dy­wa­łam, jak pa­ni okła­da­ła się lo­dem. Pro­fi­lak­ty­ka?

No nie… (śmiech) Do­sta­łam za­pa­le­nia sta­wów i mu­sia­łam chło­dzić obo­la­łe mię­śnie. Ale da­li­śmy ra­dę! To 9. edy­cja i ja­koś do­tąd wszy­scy koń­czy­li o wła­snych si­łach.

By­ły jesz­cze dy­żu­ry w TVN. Czy w ogó­le pa­ni sy­pia­ła?

Na nic, po­za tre­nin­ga­mi i dy­żu­ra­mi, nie by­ło cza­su. Ani si­ły! (śmiech) Sy­pia­łam czte­ry go­dzi­ny na do­bę. Gdy mia­łam „Po­ra­nek w TVN 24”, wsta­wa­łam o 4.30, jak zwyk­­le, po­tem bie­głam na tre­ning, a o godz. 16 znów mia­łam dy­żur w TVN. Pra­cę koń­czy­łam o 23.30.

18 go­dzin w pra­cy! Nie od­bi­ło się to na zdro­wiu?

Nor­mal­nie bar­dzo dbam o sie­bie. To wy­jąt­ko­wa sy­tu­acja. Na­uczy­łam się re­ge­ne­ro­wać bły­ska­wicz­nie, w każ­dych wa­run­kach. Zda­rza­ło się, że pod­czas prze­rwy kła­d­łam się pod ścia­ną i za­sy­pia­łam mi­mo ca­łe­go ja­zgo­tu. Go­rzej, gdy mąż miał wol­ny week­end, a ja le­d­wie wie­czo­ry po tre­nin­gach. Pla­no­wa­li­śmy ja­kieś wyj­ście. Więc szy­ko­wa­łam się, a po­tem sia­da­łam obok nie­go, coś tam za­czy­na­łam mó­wić i po chwi­li już spa­łam! Jak nie­mow­lę. (śmiech)

Wie­rzy­ła pa­ni, że wy­ni­ki nie są usta­wio­ne? Do­tąd wy­gry­wa­ły głów­nie gwiaz­dy TVN, od­pa­da­ły świet­ne pa­ry.

Kie­dyś pa­niBe­ata Tysz­kie­wicz po­wie­dzia­ła, że to nie jest kon­kurs tań­ca, tyl­ko po­pu­lar­no­ści. Ale ja sa­ma je­stem do­wo­dem, że tak nie jest! By­łam le­d­wie ko­ja­rzo­na z TVN, a od po­cząt­ku do­sta­wa­łam wy­so­kie no­ty i mnó­stwo gło­sów od wi­dzów. My­ślę, że to ci ostat­ni de­cy­du­ją, kto zwy­cię­ży. A nie zna­ją się na tań­cu. Gdy przy­szłam do TVN Me­teo, Ma­riusz Wal­ter tłu­ma­czył mi: „Pa­mię­taj, widz nie jest głu­pi, wy­czu­wa, czy ktoś jest so­bą, czy tyl­ko uda­je, że się do­brze ba­wi tym, co ro­bi”. I ja się z tym zga­dzam. Pu­blicz­ność gło­su­je na tych, któ­rzy wy­da­ją jej się praw­dzi­wi.

Pro­gram po­łą­czył kil­ka par. Mąż nie był za­zdro­sny?

Je­stem szczę­śli­wa w mał­żeń­stwie, mi­mo że chwi­lo­wo dzie­li nas 100 km, bo mąż z po­wo­du pra­cy zo­stał w Ło­dzi. No a ja miesz­kam w War­sza­wie. Pew­nie, że Kon­rad był za­zdro­sny, ta­niec wy­ma­ga bli­skie­go kon­tak­tu z part­ne­rem, a męż­czy­zna, któ­ry wi­dzi, jak in­ny fa­cet do­ty­ka je­go ko­bie­tę, mu­si czuć się nie­zręcz­nie. Ale ufał mi, wie­dział, że to ro­dzaj gry ak­tor­skiej. A z An­drie­jem Mo­sje­cu­kiem po pro­stu się lu­bi­my.

Ale męż­czyzn wpa­trzo­nych w pa­nią jak w ob­raz wi­dzę i wśród pre­zen­te­rów TVN. Są wśród nich in­te­re­su­ją­cy fa­ce­ci, na miej­scu mę­ża jed­nak bym się ba­ła.

(śmiech) Na­praw­dę? My­ślę, że to złu­dze­nie. To, co pa­ni od­bie­ra ja­ko za­chwyt, to tyl­ko nie­win­ne flir­ty na an­te­nie i za­ba­wa, tak­że z wi­dzem. Po­za tym je­stem od­por­na na za­lo­ty, je­dy­ne, cze­go mi brak, to by po­czuć się bez­bron­ną ko­biet­ką. Ta­ką, co gdy zła­pie gu­mę na środ­ku dro­gi, roz­kła­da rę­ce i wo­ła na po­moc swo­je­go męż­czy­znę. A tu nic z te­go, je­go obok nie ma!

Nie ma szan­sy na to, by mąż prze­niósł się do War­sza­wy?

Na ra­zie to nie­moż­li­we, w Ło­dzi sta­cjo­nu­je je­go jed­nost­ka. Ale wi­du­je­my się, gdy tyl­ko to moż­li­we. Ostat­nio spę­dzi­li­śmy ra­zem dwu­ty­go­dnio­wy urlop. Po­za tym, o ile on na­praw­dę nie mu­si drżeć o to, że mnie stra­ci, ja mam ku te­mu po­wo­dy.

Kon­rad dwu­krot­nie był na mi­sji po­ko­jo­wej w Ira­ku, raz w Afga­ni­sta­nie. Prze­ży­łam hor­ror, gdy wy­je­chał po raz pierw­szy. Umie­ra­łam ze stra­chu, mia­łam złe sny, lę­ki. Nie za­po­mnę do koń­ca ży­cia, jak za­dzwo­nił je­go ko­le­ga z py­ta­niem: „I co? Wiesz już coś?”. Nie­świa­do­ma spy­ta­łam, co mam wie­dzieć, i usły­sza­łam, że spadł śmi­gło­wiec. Nie wia­do­mo, kto spadł i co się dzie­je. Do­wlo­kłam się do ja­kiejś ław­ki i za­czę­łam wy­dzwa­niać do te­ścia, ale nie tra­fia­łam w cy­fer­ki. W koń­cu do­dzwo­ni­łam się i teść już wie­dział, że spadł So­kół, a mąż la­ta na Mi 8.

Ni­gdy nie po­wie­dzia­ła pa­ni: „Nie chcę cię stra­cić”?

Nie mo­gę tak po­wie­dzieć. Przed ślu­bem wie­lo­krot­nie py­tał mnie, czy wiem, na co się de­cy­du­ję. Pra­ca to je­go pa­sja. Nie ogra­ni­cza­my się. Rów­nie do­brze on mógł­by po­wie­dzieć: „Nie po­do­ba mi się ten ca­ły »Ta­niec z gwiaz­da­mi«”!

Pa­ni dro­ga do te­le­wi­zji wio­dła przez kon­kur­sy pięk­no­ści? By­ła pa­ni Miss Roz­to­cza, Miss Zie­mi Lu­bel­skiej, Miss Po­lo­nia Su­per Mo­del. Stąd oby­cie ze sce­ną?

Mo­je przy­go­dy z kon­kur­sa­mi pięk­no­ści za­czę­ły się w III kla­sie li­ceum – zo­sta­łam „wy­pchnię­ta” przez szko­łę. Po­tem by­ły ko­lej­ne, ale z cza­sem wy­gra­ne, za­miast cie­szyć, za­czę­ły mi prze­szka­dzać. Trak­to­wa­no mnie jak ład­ną idiot­kę i pa­trząc na nie­któ­re z dziew­czyn w tych kon­kur­sach, nie dzi­wię się, że mis­ski ma­ją ta­ką opi­nię. Mo­de­ling oka­zał się ide­al­ną for­mą za­ro­bie­nia pie­nię­dzy na cze­sne, ro­dzi­ców nie by­ło stać na fi­nan­so­wa­nie mnie. Obo­je wte­dy stra­ci­li pra­cę i na­praw­dę by­ło cięż­ko, mam jesz­cze dwóch młod­szych bra­ci… Po­tem pro­wa­dzi­łam kon­fe­ran­sjer­kę. Na jed­nej z im­prez lu­dzie z lu­bel­skiej TV za­pro­po­no­wa­li mi pra­cę. Moi kum­ple prze­szli wkrót­ce do TVN i wy­dzwa­nia­li: „Do­rot­ka, przy­jeż­dżaj, szu­ka­ją no­wych twa­rzy”. Ja jed­nak naj­pierw chcia­łam skoń­czyć stu­dia. Ro­dzi­ce nie ma­ją wyż­sze­go wy­kształ­ce­nia i kła­dli mi do gło­wy, że na­uka przede wszyst­kim. Ale ko­le­dzy ode­zwa­li się zno­wu. Tak
tra­fi­łam do TVN Me­teo. Nie za­po­mnę, gdy po­ja­wi­łam się tam po raz pierw­szy i pro­si­łam Agniesz­kę Ce­giel­ską, by za­po­zna­ła mnie z ma­pa­mi. Za­py­ta­ła: „Ale ty wiesz, że Chi­ny i Ja­po­nia to nie jest jed­no i to sa­mo?”. Zba­ra­nia­łam, a ona wy­jaś­ni­ła mi, że ubie­ga­ła się o pra­cę pa­nien­ka, któ­ra by­ła o tym świę­cie prze­ko­na­na. Po­dzi­wiam tu­pet nie­któ­rych lu­dzi. Ja je­stem z tych, któ­rzy nie bar­dzo wie­rzą w sie­bie, po­trze­bu­ją ko­goś, kto po­pchnie ich i po­wie: „Spró­buj, dasz ra­dę”.

Pa­ni nie wie­rzy we wła­sne moż­li­wo­ści?

Ta­ka oso­bo­wość. Mo­że wy­nio­słam to z do­mu, bo mój oj­ciec za­wsze mnie kry­ty­ko­wał i zresz­tą ro­bi to do dziś. To jest tzw. kon­struk­tyw­na kry­ty­ka, ale po­tra­fi wy­tknąć naj­mniej­sze po­tknię­cie. Za­wio­dłam go, bo sam, mu­zy­ku­ją­cy, ma­rzył, że zo­sta­nę mu­zy­kiem. Cho­dzi­łam do szko­ły mu­zycz­nej, gra­łam na gi­ta­rze, śpie­wa­łam. Mo­że skoń­czy­ła­bym ją, gdy­by oj­ciec nie wy­wie­rał na mnie pre­sji. Z psy­cho­lo­gii wiem, że mo­ty­wa­cja nie mo­że być ani ogrom­na, ani zbyt ni­ska. Ale zmie­ni­łam się, a „Ta­niec z gwiaz­da­mi” spra­wił, że mo­je po­czu­cie wła­snej war­to­ści zde­cy­do­wa­nie wzro­sło. Ni­gdy wcze­śniej nie czu­łam też tak wiel­kiej ra­do­ści ży­cia!

Ma już pa­ni po­mysł, co robić da­lej?

Na pew­no wciąż bę­dę pra­co­wać w TVN Me­teo. Mo­że po­ja­wi się szan­sa na wła­sny pro­gram? A po­za tym zbie­ram pie­nią­dze na miesz­ka­nie w War­sza­wie, bo na ra­zie wy­naj­mu­ję je do spół­ki z ko­le­żan­ką – wszy­scy się śmie­ją, że miesz­kam w aka­de­mi­ku. Mam na­dzie­ję, że Kon­ra­do­wi uda się w koń­cu prze­nieść do War­sza­wy. Mo­że jed­nak nie bę­dzie­my mu­sie­li z tym cze­kać do je­go wcze­śniej­szej eme­ry­tu­ry. (śmiech) Oboj­gu nam po­trzeb­ne jest po­czu­cie sta­bi­li­za­cji. Mąż jest wy­ma­rzo­nym ma­te­ria­łem na oj­ca – uwiel­bia dzie­ci! Nie znam fa­ce­ta, któ­ry tak jak on po­tra­fi się ni­mi opie­ko­wać. Już za­po­wie­dział, że gdy zo­sta­nie­my ro­dzi­ca­mi, to on weź­mie urlop ta­cie­rzyń­ski i zaj­mie się wy­cho­wa­niem dziec­ka. Trzy­mam go za sło­wo!

Wydanie internetowe

Źródło artykułu:

Wybrane dla Ciebie

Popularne jesienne kwiaty. Nie sprawdzą się w każdym domu
Popularne jesienne kwiaty. Nie sprawdzą się w każdym domu
Chcesz zmniejszyć rachunki za wodę? Zwróć uwagę na spłuczkę
Chcesz zmniejszyć rachunki za wodę? Zwróć uwagę na spłuczkę
Wrzuć do pralki. Bęben będzie jak nowy
Wrzuć do pralki. Bęben będzie jak nowy
Tak przywitała Trumpów. Nie ma mowy o wpadce
Tak przywitała Trumpów. Nie ma mowy o wpadce
Najlepszy termin na sadzenie czosnku. Główki będą wielkie jak pięść
Najlepszy termin na sadzenie czosnku. Główki będą wielkie jak pięść
Zadbaj o spokój rodziny. "Czerwona teczka" może okazać się zbawienna
Zadbaj o spokój rodziny. "Czerwona teczka" może okazać się zbawienna
Posadź przed domem, a już zawsze będziesz cieszyć się spokojnymi wieczorami
Posadź przed domem, a już zawsze będziesz cieszyć się spokojnymi wieczorami
Rozłóż w domu. Myszy uciekną co do jednej
Rozłóż w domu. Myszy uciekną co do jednej
Ekspertka o stroju Melanii Trump. Zauważyła pewną zmianę w wizerunku
Ekspertka o stroju Melanii Trump. Zauważyła pewną zmianę w wizerunku
Mówisz do psa jak do dziecka? Tak odczytuje to jego mózg
Mówisz do psa jak do dziecka? Tak odczytuje to jego mózg
Dużo gorszy od moli spożywczych. Działaj od razu, gdy zobaczysz
Dużo gorszy od moli spożywczych. Działaj od razu, gdy zobaczysz
Najzdrowsza polska ryba. Lista zalet nie ma końca
Najzdrowsza polska ryba. Lista zalet nie ma końca