Dorota Gardias: Wygrałam siebie!
Zwyciężyła w "Tańcu z gwiazdami" i zdobyła sympatię widzów. Teraz będzie miała więcej czasu dla męża lotnika, który właśnie wrócił z misji w Afganistanie. Dorota Gardias-Skóra marzy o tym, by sprowadzić go do Warszawy i... wysłać na urlop tacierzyński.
08.07.2009 | aktual.: 27.05.2010 00:47
Młoda gwiazda - zwyciężczyni "Tańca z gwiazdami" zdobyła sympatię widzów. Teraz będzie miała więcej czasu dla męża lotnika, który właśnie wrócił z misji w Afganistanie. Dorota Gardias-Skóra marzy o tym, by sprowadzić go do Warszawy i... wysłać na urlop tacierzyński. O trudach związanych z udziałem w show, tęsknocie za ukochanym i nie tylko o tym opowiedziała w wywiadzie dla „Sukcesu”.
SUKCES: Jak czuje się pani w roli zwyciężczyni „Tańca z gwiazdami”? Jak dotąd nikt nie zrobił takiej furory!
Dorota Gardias-Skóra: Szczerze? To było potwornie obciążające uczucie. Pochodzę z Tomaszowa Lubelskiego, niewielkiego miasteczka, i kiedy rozmawiam z moją mamą, ona powtarza mi opinie sąsiadów. „Wygra ten turniej. To pewne! A jak już przyjedzie porschakiem, niech o nas nie zapomni!” – słyszała od wszystkich. Studziłam więc ich zapał i tłumaczyłam, że moim głównym celem nie jest wygranie turnieju. Bo jeśli nawet ktoś inny odebrałby Kryształową Kulę, i tak miałabym poczucie, że ja już wygrałam! Skoro zwyczajna dziewczyna z prowincji, która o sławie nie myślała, zaszła tak daleko i cieszy się taką sympatią ludzi, to znaczy, że inni także mogą. A przy tym zyskałam to, robiąc coś, co sprawia mi radość. Czego chcieć więcej? Ale nie tylko znajomi z rodzinnego miasta przepowiadali nam zwycięstwo. W TVN było to samo. „No, super, że cieszą się ze mną i kibicują mi” – myślałam, ale już na
kolejnym treningu odkryłam, że dzieje się ze mną coś dziwnego.
Poczuła pani, że myśli tylko o tym, by wygrać?
Nawet nie, ale nagle zaczęłam się spinać. Gdy coś mi nie od razu wychodziło, potwornie się denerwowałam. Powiedziałam wtedy sama do siebie: „Halo, Gardias! Po co ty tu jesteś? Uwielbiasz taniec, masz z tego czerpać radość!”. To trwało kilka dni, ale wszystko wróciło do normy.
Iwona Pavlović oceniła, że może pani tańczyć wszędzie i wszystko. Skąd takie umiejętności?
Jako dziewczynka tańczyłam w lokalnym zespole Roztocze. Przez moment chodziłam też na kursy tańca towarzyskiego. Tańczyć zawsze uwielbiałam, ale zrezygnowałam szybko, bo nie podobało mi się tam.
Po treningu robiła pani wrażenie półżywej. Ile godzin dziennie ćwiczyliście?
Sporo, zwykle do sześciu, nawet siedmiu godzin. Często od 9 rano do 16. Dostawaliśmy niezły wycisk. Początkowo byliśmy przerażeni.
Widywałam, jak pani okładała się lodem. Profilaktyka?
No nie… (śmiech) Dostałam zapalenia stawów i musiałam chłodzić obolałe mięśnie. Ale daliśmy radę! To 9. edycja i jakoś dotąd wszyscy kończyli o własnych siłach.
Były jeszcze dyżury w TVN. Czy w ogóle pani sypiała?
Na nic, poza treningami i dyżurami, nie było czasu. Ani siły! (śmiech) Sypiałam cztery godziny na dobę. Gdy miałam „Poranek w TVN 24”, wstawałam o 4.30, jak zwykle, potem biegłam na trening, a o godz. 16 znów miałam dyżur w TVN. Pracę kończyłam o 23.30.
18 godzin w pracy! Nie odbiło się to na zdrowiu?
Normalnie bardzo dbam o siebie. To wyjątkowa sytuacja. Nauczyłam się regenerować błyskawicznie, w każdych warunkach. Zdarzało się, że podczas przerwy kładłam się pod ścianą i zasypiałam mimo całego jazgotu. Gorzej, gdy mąż miał wolny weekend, a ja ledwie wieczory po treningach. Planowaliśmy jakieś wyjście. Więc szykowałam się, a potem siadałam obok niego, coś tam zaczynałam mówić i po chwili już spałam! Jak niemowlę. (śmiech)
Wierzyła pani, że wyniki nie są ustawione? Dotąd wygrywały głównie gwiazdy TVN, odpadały świetne pary.
Kiedyś paniBeata Tyszkiewicz powiedziała, że to nie jest konkurs tańca, tylko popularności. Ale ja sama jestem dowodem, że tak nie jest! Byłam ledwie kojarzona z TVN, a od początku dostawałam wysokie noty i mnóstwo głosów od widzów. Myślę, że to ci ostatni decydują, kto zwycięży. A nie znają się na tańcu. Gdy przyszłam do TVN Meteo, Mariusz Walter tłumaczył mi: „Pamiętaj, widz nie jest głupi, wyczuwa, czy ktoś jest sobą, czy tylko udaje, że się dobrze bawi tym, co robi”. I ja się z tym zgadzam. Publiczność głosuje na tych, którzy wydają jej się prawdziwi.
Program połączył kilka par. Mąż nie był zazdrosny?
Jestem szczęśliwa w małżeństwie, mimo że chwilowo dzieli nas 100 km, bo mąż z powodu pracy został w Łodzi. No a ja mieszkam w Warszawie. Pewnie, że Konrad był zazdrosny, taniec wymaga bliskiego kontaktu z partnerem, a mężczyzna, który widzi, jak inny facet dotyka jego kobietę, musi czuć się niezręcznie. Ale ufał mi, wiedział, że to rodzaj gry aktorskiej. A z Andriejem Mosjecukiem po prostu się lubimy.
Ale mężczyzn wpatrzonych w panią jak w obraz widzę i wśród prezenterów TVN. Są wśród nich interesujący faceci, na miejscu męża jednak bym się bała.
(śmiech) Naprawdę? Myślę, że to złudzenie. To, co pani odbiera jako zachwyt, to tylko niewinne flirty na antenie i zabawa, także z widzem. Poza tym jestem odporna na zaloty, jedyne, czego mi brak, to by poczuć się bezbronną kobietką. Taką, co gdy złapie gumę na środku drogi, rozkłada ręce i woła na pomoc swojego mężczyznę. A tu nic z tego, jego obok nie ma!
Nie ma szansy na to, by mąż przeniósł się do Warszawy?
Na razie to niemożliwe, w Łodzi stacjonuje jego jednostka. Ale widujemy się, gdy tylko to możliwe. Ostatnio spędziliśmy razem dwutygodniowy urlop. Poza tym, o ile on naprawdę nie musi drżeć o to, że mnie straci, ja mam ku temu powody.
Konrad dwukrotnie był na misji pokojowej w Iraku, raz w Afganistanie. Przeżyłam horror, gdy wyjechał po raz pierwszy. Umierałam ze strachu, miałam złe sny, lęki. Nie zapomnę do końca życia, jak zadzwonił jego kolega z pytaniem: „I co? Wiesz już coś?”. Nieświadoma spytałam, co mam wiedzieć, i usłyszałam, że spadł śmigłowiec. Nie wiadomo, kto spadł i co się dzieje. Dowlokłam się do jakiejś ławki i zaczęłam wydzwaniać do teścia, ale nie trafiałam w cyferki. W końcu dodzwoniłam się i teść już wiedział, że spadł Sokół, a mąż lata na Mi 8.
Nigdy nie powiedziała pani: „Nie chcę cię stracić”?
Nie mogę tak powiedzieć. Przed ślubem wielokrotnie pytał mnie, czy wiem, na co się decyduję. Praca to jego pasja. Nie ograniczamy się. Równie dobrze on mógłby powiedzieć: „Nie podoba mi się ten cały »Taniec z gwiazdami«”!
Pani droga do telewizji wiodła przez konkursy piękności? Była pani Miss Roztocza, Miss Ziemi Lubelskiej, Miss Polonia Super Model. Stąd obycie ze sceną?
Moje przygody z konkursami piękności zaczęły się w III klasie liceum – zostałam „wypchnięta” przez szkołę. Potem były kolejne, ale z czasem wygrane, zamiast cieszyć, zaczęły mi przeszkadzać. Traktowano mnie jak ładną idiotkę i patrząc na niektóre z dziewczyn w tych konkursach, nie dziwię się, że misski mają taką opinię. Modeling okazał się idealną formą zarobienia pieniędzy na czesne, rodziców nie było stać na finansowanie mnie. Oboje wtedy stracili pracę i naprawdę było ciężko, mam jeszcze dwóch młodszych braci… Potem prowadziłam konferansjerkę. Na jednej z imprez ludzie z lubelskiej TV zaproponowali mi pracę. Moi kumple przeszli wkrótce do TVN i wydzwaniali: „Dorotka, przyjeżdżaj, szukają nowych twarzy”. Ja jednak najpierw chciałam skończyć studia. Rodzice nie mają wyższego wykształcenia i kładli mi do głowy, że nauka przede wszystkim. Ale koledzy odezwali się znowu. Tak
trafiłam do TVN Meteo. Nie zapomnę, gdy pojawiłam się tam po raz pierwszy i prosiłam Agnieszkę Cegielską, by zapoznała mnie z mapami. Zapytała: „Ale ty wiesz, że Chiny i Japonia to nie jest jedno i to samo?”. Zbaraniałam, a ona wyjaśniła mi, że ubiegała się o pracę panienka, która była o tym święcie przekonana. Podziwiam tupet niektórych ludzi. Ja jestem z tych, którzy nie bardzo wierzą w siebie, potrzebują kogoś, kto popchnie ich i powie: „Spróbuj, dasz radę”.
Pani nie wierzy we własne możliwości?
Taka osobowość. Może wyniosłam to z domu, bo mój ojciec zawsze mnie krytykował i zresztą robi to do dziś. To jest tzw. konstruktywna krytyka, ale potrafi wytknąć najmniejsze potknięcie. Zawiodłam go, bo sam, muzykujący, marzył, że zostanę muzykiem. Chodziłam do szkoły muzycznej, grałam na gitarze, śpiewałam. Może skończyłabym ją, gdyby ojciec nie wywierał na mnie presji. Z psychologii wiem, że motywacja nie może być ani ogromna, ani zbyt niska. Ale zmieniłam się, a „Taniec z gwiazdami” sprawił, że moje poczucie własnej wartości zdecydowanie wzrosło. Nigdy wcześniej nie czułam też tak wielkiej radości życia!
Ma już pani pomysł, co robić dalej?
Na pewno wciąż będę pracować w TVN Meteo. Może pojawi się szansa na własny program? A poza tym zbieram pieniądze na mieszkanie w Warszawie, bo na razie wynajmuję je do spółki z koleżanką – wszyscy się śmieją, że mieszkam w akademiku. Mam nadzieję, że Konradowi uda się w końcu przenieść do Warszawy. Może jednak nie będziemy musieli z tym czekać do jego wcześniejszej emerytury. (śmiech) Obojgu nam potrzebne jest poczucie stabilizacji. Mąż jest wymarzonym materiałem na ojca – uwielbia dzieci! Nie znam faceta, który tak jak on potrafi się nimi opiekować. Już zapowiedział, że gdy zostaniemy rodzicami, to on weźmie urlop tacierzyński i zajmie się wychowaniem dziecka. Trzymam go za słowo!