Droga ucieczki - jak radzimy sobie z problemami?
Ula potrafi pochłonąć naraz pięć pączków, Karolina idzie na porządne zakupy, Dorota pali jednego papierosa za drugim, Gosia wisi na telefonie. Co robimy w chwilach stresu, jak sobie z nim radzimy? Kobiety mają na to mnóstwo sposobów.
20.03.2012 | aktual.: 21.03.2012 12:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ula potrafi pochłonąć naraz pięć pączków, Karolina idzie na porządne zakupy, Dorota pali jednego papierosa za drugim, Gosia wisi na telefonie. Co robimy w chwilach stresu, jak sobie z nim radzimy? Kobiety mają na to mnóstwo sposobów. Czy to metody na ucieczkę od problemów, zagłuszacze czy może przyjemności, które pozwalają nam przetrwać trudne chwile?
Jak twierdzi Michał Pasterski, trener NLP i coach, stres to pojęcie, jakie sami tworzymy. „Konkretne wydarzenia, sytuacje, zachowania czy przedmioty nigdy nie są z definicji złe lub dobre, denerwujące lub nie, stresujące albo odprężające - mówi. – Za każdym razem to my je postrzegamy w określony sposób.”
Można próbować zmienić swój sposób myślenia, spojrzeć na problem z innej strony, szukać jak najszybciej jego rozwiązania. Niestety, nie zawsze się to udaje. Wtedy z pomocą przychodzą zagłuszacze, czyli wszystko to, co pomaga nam odwrócić uwagę od tego, co nas trapi.
Ula na co dzień dba o linię, a jej jadłospis mógłby być wzorem dla każdej kobiety. Zdrowa żywność, niewielkie porcje, regularne odstępy. Poza tym zdrowy tryb życia i dużo ruchu: trzy razy w tygodniu fitness, raz – basen. „Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego w stresie uruchamia mi się nagle potrzeba zjedzenia czegoś słodkiego - wyznaje. – Jest tak ogromna, że moje wszystkie przekonania o konieczności dbania o siebie schodzą na dalszy plan. Nawet świadomość, że przez te zjedzone słodycze mogę przytyć, zupełnie mnie nie zniechęca.”
Tuż przy pracy ma cukiernię, więc może stąd jej repertuar stresowych słodkości. Po prostu schodzi na dół i kupuje kilka pączków. Z reguły starczy, żeby się podzielić z dwiema koleżankami z pokoju, ale zdarzało się, że wszystkie zjadała sama. „To brzmi przerażająco, mnie też dziwi, że potrafię zjeść tyle naraz – mówi. – Oczywiście już po godzinie-dwóch mam wyrzuty sumienia.” Ula śmieje się, że na szczęście takie stresowe sytuacje to rzadkość. Zwykle zdarzają się, kiedy kończy pracę nad jakimś projektem. Pojawiają się wtedy myśli, czy zdąży, czy klient zaakceptuje, itp. „Czuję się wtedy tak, jakby te pączki pochłaniały wszystkie moje nerwy. Zjem, czuję się winna, ale jednocześnie jakaś oczyszczona i mogę spokojnie wracać do pracy.”
Karolinie jedzenie nie poprawia nastroju w ogóle. Znacznie efektywniej robią to zakupy. Oczywiście nie byle jakie, spożywcze czy chemiczne, ale prawdziwy wypad do galerii handlowej. „Nie jest to coś, co zawsze można zrealizować od razu – mówi Karolina. – Kiedy mam jakiś gorszy okres, trudniejszy w pracy albo nie układa mi się z narzeczonym, lubię pochodzić po sklepach, kupić sobie coś ładnego. Tyle że czasem muszę taki wypad odłożyć w czasie. Nie zawsze np. zaraz po kłótni z Andrzejem mogę wyjść i jechać do centrum handlowego. Tak samo nie urwę się przecież z pracy. Taką wyprawę muszę zaplanować. Ale już sama myśl o niej, świadomość, że niedługo zrobię coś dla siebie i będę miała z tego dużą przyjemność, znacznie poprawia humor.”
„Zakupy są bardzo prostym i dość powszechnym sposobem na podniesienie sobie nastroju – twierdzi psycholog Anna Rachubka-Furmańska. – Jesteśmy szczęśliwsze, kiedy kupujemy sobie jakiś prezent. Same siebie nagradzamy.”
Karolina stwierdza, że po porządnych zakupach czuje się świetnie. Nastawia się do świata bardziej pozytywnie. Potrafi wyjść z domu wściekła na narzeczonego, a wracając najczęściej dochodzi do wniosku, że ta cała kłótnia była bez sensu, że właściwie o taką drobnostkę nie warto się sprzeczać.
Psycholog Sylwia Osada ostrzega jednak przed uzależnieniem się od tych przyjemności, w które uciekamy przed problemami. "Zakupy, słodycze i jedzenie w ogóle, papierosy, narkotyki, alkohol, seks, obecnie często Internet - od wszystkich tych rzeczy można się uzależnić – mówi. – A na czym polega uzależnienie? Na redukcji stresu, napięcia wewnętrznego i uaktywnianiu ośrodka nagrody w mózgu. To polepszenie sobie samopoczucia, choćby miało trwać chwilę.”
Karolina przyznaje, że takie szalone wypady na zakupy mają swoje minusy. Zamiast jednej bluzki kupuje dwa żakiety, sukienkę i jedną parę spodni, a kiedy czuje, że nadal nie ma dosyć – wchodzi do jubilera i przymierza kolejne kolczyki. Potem często tych wszystkich rzeczy nie nosi, ale sama przyjemność posiadania ich we własnej szafie jest olbrzymia. Na szczęście kończy się na wyrzutach sumienia z powodu rozrzutności i marnotrawstwa, a nie wyczyszczonego konta. Zarabia dobrze, więc nawet jeśli takie zakupowe szaleństwo nieco nadszarpnie budżet, nie jest to dla niej kolejna stresująca sytuacja, z powodu której znów miałaby się wracać do galerii.
Agnieszce i Marcinowi nie układa się ostatnio najlepiej. Są razem od ośmiu lat, ale od dwóch przechodzą kryzys. Od dłuższego czasu są na etapie zastanawiania się, czy nadal chcą być parą. Wszystko poszło o ślub, o to, że Agnieszka bardzo chce się pobrać, a Marcinowi się nie spieszy. Teraz każda najdrobniejsza kłótnia prowadzi do tematu ślubu. „Na początku tego nie zauważałam, robiłam to chyba nieświadomie – opowiada Agnieszka, - ale ostatnio zdałam sobie sprawę, że zaczęłam bardzo dużo pracować. Uczę angielskiego, więc w pewnym sensie sama decyduję o tym, jak sobie zorganizuję tydzień. Od zeszłego roku jest tak, że wychodzę do pracy na ósmą, w ciągu dnia mam krótką przerwę i wracam do domu po dwudziestej pierwszej.”
Zastanawia się, czy rzeczywiście pracuje tak dużo dlatego, żeby nie być z Marcinem, żeby ograniczyć ich czas spędzany razem, a przez to też kłótnie. „Nie wiem, może rzeczywiście częściowo tak jest – wyznaje. – Kiedyś wracałam do domu jak na skrzydłach, teraz często cieszę się, że mam tyle pracy. Nie tylko nie mam czasu na to, żeby się dołować, ale też jestem zadowolona, że skoro nie układa mi się w sferze prywatnej, to chociaż zawodowa idzie dobrze. Gdybym nie miała satysfakcji z pracy, to czułabym się chyba całkiem niespełniona.”
Przyznaje jednak, że mimo tego całego zabiegania i braku czasu na siedzenie i rozmyślanie, fakt, że między nią a Marcinem nie dzieje się najlepiej, gryzie ją. Chciałaby to jakoś rozwiązać, w jedną albo w drugą stronę. Na razie jednak zbiera siły na ostateczną konfrontację. Zdaje sobie sprawę, że nie można żyć samą pracą. Tęskni do tych chwil, kiedy nie mogła się doczekać, żeby spędzić z Marcinem trochę czasu, usiąść z nim na kanapie, pogadać. Tyle że ma przeczucie, że one nie wrócą. „Muszę się jeszcze upewnić, zanim podejmę drastyczne kroki – stwierdza. – Jeśli rzeczywiście wspólna przyszłość nie jest pisana mi i Marcinowi, to na pewno przyjdzie taki moment, kiedy to wyraźnie poczuję. Na razie nie jestem gotowa na to, żeby odejść. Poza tym nie mam czasu, żeby to wszystko poukładać sobie w głowie.”
Dorota pali od czasów studiów. Ma jednak kilka zasad: nie więcej niż pięć papierosów na dzień, nigdy na ulicy (zawsze prywatnie, tj. u siebie na balkonie) i nigdy z samego rana (co najmniej trzy godziny po obudzeniu). Są jednak sytuacje, kiedy wszystkie te zasady łamie. Ostatnio miała tak przed ważnym wyjazdem służbowym. Po raz pierwszy miała jechać sama, aby reprezentować firmę. Przygotowywała się do tego wyjazdu miesiąc. W ostatniej chwili, na kilka dni przed podróżą, odezwał się w niej prawdziwy stres.
„Paliłam wtedy po paczce dziennie, praktycznie odpalałam jedną fajkę od drugiej – wspomina. – Paliłam w drodze do pracy, od razu, z samego rana. Czasem nawet robiło mi się niedobrze. Ale za chwilę znów miałam ochotę na kolejnego papierosa.” Ledwo nadszedł dzień wyjazdu, wszystko przeszło. Podczas delegacji właściwie w ogóle nie sięgnęła po papierosy (pomijając dwie okazje, kiedy zapaliła do towarzystwa). Po powrocie natomiast znów wróciła do swoich rytuałów, czyli nie więcej niż pięć dziennie i w domowym zaciszu, a nie na ulicy.
„Wiem, że czasami mogę być męcząca – zwierza się Gosia, - ale są takie momenty, że muszę z kimś porozmawiać. Najłatwiej wtedy chwycić za telefon.” Przyznaje, że nie umie sobie radzić z problemami sama. Kiedy coś się dzieje, ma taki odruch, żeby kogoś poprosić o radę. A jeśli nie o radę, to chociaż się wygadać. Ma kilka osób, z którymi najbardziej lubi rozmawiać, ale jeśli one nie są akurat dostępne, wtedy wszystko jej jedno, dzwoni do kogoś innego.
„Czasem nawet nie mówię tej osobie o swoim problemie. Wystarczy mi, że trochę pogadamy, obojętne na jaki temat.” Średnia długość jej rozmów telefonicznych to czterdzieści minut, rekordowa trwała ponad dwie godziny. Twierdzi, że ma przyjaciół, na których może liczyć, do których zawsze może zadzwonić. „Nie znaczy to, że oczekuję, że zawsze będą mogli ze mną rozmawiać. Wiem, że mają swoje życie, swoje problemy i czasem może im nie pasować. Zdarza się, że nie odbierają, a potem często też nie oddzwaniają – przyznaje, – ale nie mam do nich o to pretensji.”
Gosia próbowała też terapii facebookowej (tu przynajmniej widać, kto jest dostępny), ale dla niej stukanie w klawiaturę to nie to samo, co żywe głosy. Kiedy więc nadchodzą trudniejsze chwile, chwyta za telefon i zaczyna dzwonić. Z reguły trzecia lub czwarta osoba z rzędu w końcu odbiera.
Agata twierdzi, że jej metoda walki ze stresem jest nadzwyczaj skuteczna i przy okazji bardzo pożyteczna. Całkowicie oddaje się sprzątaniu. Lubi porządek i na co dzień ma w domu czysto, jednak kiedy coś ją gryzie, rzuca się w wir odkurzania, polerowania, mycia, układania… Z reguły zabiera się wtedy za uporządkowanie czegoś, co było w wielkim chaosie, np. segreguje dokumenty, z których zrobiła się już niezła sterta i już dawno temu powinny trafić do odpowiedniego segregatora.
Kiedy tak układa, porządkuje, ma wrażenie, że rozprawia się przy okazji z własnym wnętrzem. „Może mi ktoś nie wierzyć, ale układanie papierów albo książek jest bardzo relaksujące – stwierdza. – Gdy to robię, czuję się, jakbym analizowała i porządkowała swoje myśli, emocje.” Na sprzątaniu schodzi Agacie z reguły kilka godzin. Niestety, kiedy już wszystko błyszczy, a ona ze spokojem usiądzie w fotelu, stres często wraca. Wtedy trzeba go przeczekać, nie ma innej rady. „Ale pocieszam się, że przynajmniej jest z niego jakiś pożytek dla mnie i dla domowników” – żartuje.
W szukaniu metody na problemy nie ma nic złego. Większość z nas mniej lub bardziej świadomie stosuje różne zagłuszacze. Jeśli choć na trochę odwracają naszą uwagę od problemu, to dobrze, znaczy, że spełniają swoją rolę. Najlepiej jednak, gdy nie tylko wybieramy takie, które pomagają nam, ale przy okazji też nie szkodzą innym.
(ios/sr)