Blisko ludziFatalna sytuacja nauczycieli z małych miast. Obietnice Zalewskiej to dla nich mrzonki

Fatalna sytuacja nauczycieli z małych miast. Obietnice Zalewskiej to dla nich mrzonki

Fatalna sytuacja nauczycieli z małych miast. Obietnice Zalewskiej to dla nich mrzonki
Źródło zdjęć: © East News
Klaudia Stabach
05.06.2019 14:39, aktualizacja: 05.06.2019 21:21

– W ciągu dwóch tygodni rozniosłam trzydzieści osiem CV – mówi Ilona, nauczycielka spod Łodzi. Pomimo zapewnień dyrekcji i byłej szefowej MEN, kobieta, jak wielu innych pedagogów, straciła właśnie pracę.

Pokłosie reformy edukacji, a szczególnie decyzja o powrocie do 8-klasowej szkoły podstawowej, coraz bardziej odbija się na nauczycielach. W zeszłym roku Związek Nauczycielstwa Polskiego informował, że zostało zwolnionych 6,5 tys. nauczycieli i prognozował, że w tym roku będzie jeszcze więcej zwolnień.

Czarny scenariusz właśnie się spełnia. Wraz z końcem obecnego roku szkolnego wiele osób dostaje wypowiedzenia. Na facebookowych grupach codziennie pojawiają się posty załamanych nauczycieli, którzy nie mogą znaleźć dla siebie nowej pracy. W najgorszej sytuacji są ci z najmniejszych miejscowości.

Obiecanki - cacanki

Ilona, nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej i języka angielskiego, przez 12 lat pracowała w wiejskiej szkole, kilkadziesiąt kilometrów od Łodzi. – Jestem w szoku, ponieważ od marca dyrektor szkoły zapewniała mnie, że nie muszę się przejmować. Mówiła, że od września dostanę pierwszą klasę oraz kilka nadgodzin – opowiada nauczycielka.

Tymczasem pod koniec maja kobieta dowiedziała się, że od sierpnia będzie bezrobotna. Jak twierdzi, w jej szkole szykują się przetasowania i na miejsce niewygodnych nauczycieli, którzy brali udział w strajku, pojawią się nowi – prorządowi.

- To środowisko jest strasznie trudne. Z roku na rok w szkołach funkcjonuje się coraz gorzej. Układy, układy i jeszcze raz układy. Przez kilka ostatnich lat dostawałam nagrodę dyrektora za zaangażowanie w pracę, co roku robiłam dużo ponad program. Jednak gdy pojawiła się nowa dyrektorka, to przestało być doceniane – opowiada Ilona. - Teraz wiem, że nie to się liczy w pracy. Nie zaangażowanie, a jedynie właściwa opcja polityczna, te same poglądy co dyrektor i znajomości – uważa pedagog.

Zszokowana decyzją dyrekcji Ilona natychmiast zabrała się za szukanie nowej pracy. – W ciągu dwóch tygodni rozniosłam trzydzieści osiem CV, ale nadal nie znalazłam dla siebie nowej szkoły – przyznaje. - Wszędzie ta sama odpowiedź: nie szukamy nikogo. Nie prowadzimy rekrutacji. Jest za późno, arkusze organizacyjne trafiły do urzędów – opowiada kobieta.

Dyrektorzy odsyłający Ilonę z kwitkiem, na odchodne dopowiadają: "Proszę czekać do sierpnia. Może jakaś ciąża będzie wśród nauczycieli, może ktoś pójdzie na urlop zdrowotny, może ktoś zrezygnuje". Dla kobiety to marne pocieszenie i żadna gwarancja. Cały czas żyje w strachu o swoją przyszłość.

Kobieta do tej pory była zatrudniona w szkole podstawowej w małej miejscowości i codziennie dojeżdżała 22 km do pracy. Teraz szuka pracy jeszcze dalej. – W promieniu kolejnych kilkudziesięciu kilometrów. Ale jak widać, to i tak nie przynosi rezultatów – zauważa.

W Ilonie potęguje rozczarowanie pomieszane z załamaniem. Nauczycielka doskonale pamięta słowa byłej minister edukacji, która zapewniała, że pomimo wygaszenia szkół gimnazjalnych i konieczności likwidacji etatów, pojawi się wiele nowych miejsc zatrudnienia. "Pracę miało stracić 100 tys. nauczycieli, jest 28 tys. dodatkowych etatów. Czasami będzie to praca nie w tej szkole, ale w innej" – mówiła Anna Zalewska w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Przeprowadzka albo bezrobocie

Obietnice autorki reformy edukacji okazują się być mrzonkami. Przynajmniej dla nauczycieli z małych miejscowości. Marzena – germanistka z powiatu słupskiego, od połowy marca regularnie przegląda ogłoszenia i chodzi po szkołach z CV w teczce. – Robiłam to nawet w trakcie strajku – przyznaje w rozmowie z WP Kobieta.

Marzena została zwolniona z pracy w gimnazjum. – Nie mam uprawnień do uczenia w szkołach średnich, więc mogę szukać jedynie po podstawówkach, a tam wszystkie miejsca są obsadzone lub trwa walka o stanowiska – mówi Marzena, nauczycielka z ośmioletnim stażem.

Kobieta wie, że mogłaby dostać etat, ale tylko w dużym mieście. – W Gdańsku jest sporo ofert, tylko dla mnie to kiepskie rozwiązanie. Mieszkam 100 km dalej i nie chcę się przeprowadzać. Tutaj założyłam rodzinę oraz mam owdowiałą mamę, której nie chcę zostawiać – tłumaczy 34-latka.

Drugim argumentem zniechęcającym do przeniesienia się do większego miasta jest kwestia finansowa. – W Gdańsku wynajęcie mieszkania jest dwa razy droższe niż w Słupsku, a zarobki są takie same. Nie bylibyśmy w stanie się utrzymać – podkreśla Marzena.

Położenie, w którym znaleźli się nauczyciele z małych miejscowości, nie dziwi przedstawicielki Związku Nauczycielstwa Polskiego. - W dużych miastach jest więcej szkół i powstają też nowe placówki. W małych miasteczkach jest odwrotnie. Częściej słyszy się o likwidacji szkoły niż o jej otwarciu, więc rynek pracy jest mocno ograniczony - wyjaśnia Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka prasowa ZNP.

Przedstawicielka Związku zwraca również uwagę na kwestię polityczną, która jej zdaniem ma odbicie na sytuacji nauczycieli. - W ubiegłym roku były wybory samorządowe, więc władze miasteczek starały się unikać zwalniania nauczycieli. Wyszukiwali dla nich godziny w różnych szkołach, tak aby spiąć etat. W tym roku nie ma wyborów samorządowych, więc już nie muszą martwić się o swoją pozycję - podsumowuje Magdalena Kaszulanis.

Poprosiliśmy Ministerstwo Edukacji Narodowej o komentarz. Od rana nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl