Krótka historia mody: Jak dawniej kobiety uwodziły mężczyzn?
Umiejętne rozkładanie wachlarza, kusząca woń błyskotek, odpowiednio przystrojona fryzura, a nawet jeden spiłowany obcas w parze eleganckich szpilek. Kobiety od zawsze wiedziały, jak wykorzystać potencjał modnych ubrań i dodatków. Co przychodziło do głowy sprytnym uwodzicielkom? Poznajcie kilka ciekawych przykładów z historii.
Umiejętne rozkładanie wachlarza, kusząca woń błyskotek, odpowiednio przystrojona fryzura, a nawet jeden spiłowany obcas w parze eleganckich szpilek. Kobiety od zawsze wiedziały, jak wykorzystać potencjał modnych ubrań i dodatków. Co przychodziło do głowy sprytnym uwodzicielkom? Poznajcie kilka ciekawych przykładów z historii.
Jak uwodziły Słowianki? Te, które wierzyły w miłosną magię, składały wizytę lokalnym znachorkom i czarownicom, wierząc, że ich sekretne ziółka są niezawodnym środkiem, by zatrzymać przy sobie wybranka swojego serca.
Te mniej zabobonne wybrały znacznie bezpieczniejszą metodę uwodzenia, stawiając na różnego rodzaju biżuteryjne ozdoby. Szczególnie upodobały sobie tzw. kabłączki skroniowe, czyli małe kółeczka, przymocowywane do opaski, którą nosiły na czole, bogato zdobione kolczyki -zausznice oraz naszyjniki i kolie. W ówczesnej modzie popularne były wszelkiego rodzaju zawieszki, wisiory i kapsułki - te ostatnie często służyły do przechowywania amuletów.
Kobiety na Rusi pokochały z kolei kołtki, czyli charakterystyczne zawieszki przymocowywane do diademów i wieńców. Podobno do ich wnętrza wkładano nasączone różnymi zapachami tkaniny, które dodatkowo miały działać na zmysły mężczyzn.
Co mówiła o damie jej koafiura?
Damy na dworze Marii Antoniny zdecydowanie puściły wodze fantazji, stawiając na dość nietypową metodę uwodzenia panów. Jeśli myślimy o współczesnej ekstrawagancji, to trzeba przyznać, że prezentuje się ona bardzo skromnie przy tym, co niegdyś nosiły francuskie elegantki. Na piętrzących się koafiurach można było znaleźć dosłownie wszystko - od suszonych owoców, kwiatów i wstążek po miniaturki sarkofagów i statków.
Fryzura ówczesnej damy, zwana powszchenie "pouf" nie była zwyczajnym modnym uczesaniem. Stanowiła komentarz do bieżących wydarzeń politycznych, informowała o stanie cywilnym kobiety oraz wyrażała jej samopoczucie. To dzięki niej panowie wiedzieli, która kobieta jest otwarta na romanse, a do której lepiej nie podchodzić. Tym sposobem, nad głowami frywolnych zalotnic fruwały motyle, romantyczki szukające miłości postawiły na amorki, a wdowy przyozdabiały swoje pufy sarkofagami i urnami. Jeśli kobieta wychodziła z żałoby po mężu, obok trumienki we włosach doczepiała małego amorka.
Takie rusztowania ze zwojów tiulu i gazy potrafiły osiągać nieprawdopodobnie wielkie rozmiary. Te najwystawniejsze i najwyższe koafiury nosiły oczywiście najzamożniejsze damy.
Język wachlarza
Ten dodatek towarzyszył kobietom już w starożytności, ale dopiero XVIII wieku panie w pełni wykorzystały jego możliwości. Wszystko za sprawą Zakonu Wachlarza, który w 1774 roku został powołany do życia przez Królową Szwecji Luizę Mirck. Wówczas rozwinął się tzw. "język wachlarza", który miał znacznie większą siłę niż pojedyncze słowa czy zwyczajne gesty. Kto nie znał charakteru tych sztuczek, ten nie miał pojęcia, co komunikuje siedząca obok towarzyszka.
Panie, które posiadły tę wiedzę, świetnie wykorzystywały potencjał tego eleganckiego akcesorium. Na oczach swoich mężów potrafiły uwodzić kochanków i przyciągać uwagę innych mężczyzn. Odpowiednie poruszanie wachlarzem wiele mówiło o jego właścicielce, ujawniało jej status społeczny oraz wyrażało jej charakter.
Jak działał ten język? Dla przykładu - powolne wachlowanie oznaczało, że mężczyzna jest kobiecie obojętny. Zamknięty wachlarz był pytaniem "czy mnie kochasz". Wachlowanie się na balkonie oznaczało komunikat "przyjdę wkrótce", a rzucenie dodatkiem za siebie mówiło "nienawidzę cię".
Pod koniec XVIII wieku pojawił się tzw. "wachlarz konwersacyjny". Prezentujące się na nim kolorowe obrazki nie były zwyczajnymi malunkami. Ukrywały się w nich skomplikowane układy cyfr, które przy umiejętnym odsłanianiu tworzyły sekretne dialogi.
Malowane pończochy
Od zawsze rozpalały męską wyobraźnię. Dodawały atrakcyjności, ukrywały drobne mankamenty i stanowiły świetne uzupełnienie eleganckiego stroju. Nic dziwnego, że każda kobieta marzyła, aby znalazły się w jej garderobie. Nie wszystkie mogły sobie pozwolić na zakup tego dodatku, gdyż nie należał on do najtańszych. Szczególnie w okresie drugiej wojny światowej, kiedy nylon wykorzystywany do ich tworzenia w pierwszej kolejności przeznaczano na produkcję spadochronów dla wojska. Żołnierze wzdychali do seksownych pin-up girls w pończochach, a kobiety kombinowały, jak poradzić sobie z trudną dostępnością tego dodatku.
Na jaki pomysł wpadły wszystkie elegantki? Otóż rysowały sobie na łydkach kreski, które miały imitować szew słynnych pończoch FF (Fully Fashioned). Choć obecność charakterystycznego przeszycia wynikała z przyczyn technologicznych (wówczas nie potrafiono jeszcze wyprodukować pończoch bez ręcznego zszywania), szew szybko zyskał rangę atrakcyjnego detalu - przede wszystkim podkreślał smukłość łydki i skupiał na sobie uwagę.
Kreski na łydkach rysowano za pomocą kredki do oczu, a później specjalnie przeznaczonych do tego preparatów koloryzujących. Tego rodzaju zabiegi upiększające dostępne były w wielu salonach kosmetycznych.
Rękawiczka, która rozbudzała wyobraźnię mężczyzn
Ta scena przeszła już do historii. Kiedy w "Gildzie" Charlesa Vidora seksowna Rita Hayworth zaśpiewała piosenkę "Put the blame on Mame", mężczyźni oniemieli z zachwytu, a kobiety zżerała zazdrość. Rudowłosa piękność tak pobudziła wyobraźnię panów, że nawet poza ekranem kojarzono ją z wampem i uwodzicielską femme fatale. Atmosfera zrobiła się gorąca, a w zasadzie jedyną częścią garderoby, jakiej pozbyła się w filmie aktorka była czarna satynowa rękawiczka.
I kto by pomyślał, że dodatek, którego pierwotną funkcją była przede wszystkim ochrona przed zimnem, stanie się niezbędnym akcesorium w uwodzeniu mężczyzn. Bo rękawiczkę można było wykorzystywać na różne sposoby - na znak miłości i oddania panie wręczały ją swoim rycerzom, a kiedy miały ochotę na flirt po prostu dyskretnie upuszczały dodatek, czekając na jakiegoś miłego dżentelmena, który szybko go podniesie.
Mistrzyni uwodzenia na ekranie
Z pewnością pamiętacie słynną scenę ze "Słomianego wdowca" Billy’ego Wildera, w której Marilyn Monroe, stojąc na kracie wylotu wentylacyjnego metra, podtrzymuje swoją zwiewną białą sukienkę. Ta niewinna prowokacja skutecznie podgrzewała atmosferę na każdej sali kinowej, a z czasem stała się wielokrotnie wykorzystywanym cytatem w historii filmu.
Nie był to pierwszy raz, kiedy Monroe wykorzystała potencjał kobiecej garderoby. Seksowna blondynka znana była również jako wielka miłośniczka wysokich szpilek.
"Dajcie kobiecie odpowiednią parę butów, a podbije cały świat" - mawiała hollywoodzka gwiazda.
Podobno to właśnie obcasom aktorka zawdzięcza swój charakterystyczny chód, polegający na seksownym kołysaniu biodrami. Mówi się, że gwiazda w każdej parze butów piłowała jeden obcas, by nadać jeszcze większej zmysłowości swoim krokom.