Pies zakonnikiem – cały świat nabrał się na żart Polaka
Media z całego świat, w tym m.in. NBC, podchwyciły żart Polaka. Ojciec Kasper Mariusz Kaproń, franciszkanin z Krakowa i jego studenci teologii z Boliwii, wpadli na pomysł karnawałowego kawału. Sznaucera, który mieszka na terenie klasztoru, przebrali w habit, zrobili mu serię zabawnych zdjęć i zamieścili je na Facebooku. Napisali, że to nowy zakonnik. Świat oszalał na jego punkcie, a zdjęcia zwierzęcia są udostępniane na potęgę.
„Zakonnicy przyjęli bezpańskiego psa” („Today”), „Poznajcie psa, którego adoptowali zakonnicy z Boliwii” (NDTV) – to tylko niektóre tytuły w światowych mediach dotyczące tej historii z polskim wątkiem w tle. O zakonniku na czterech łapach pisały też m.in. indiatimes.com, ABC News, media z Pakistanu, Ukrainy, Niemiec i Wielkiej Brytanii, nie wspominając o dziennikarzach z Ameryki Łacińskiej, którzy oszaleli na jego punkcie.
Jorge Fernandez, jeden z zakonników, udzielił nawet wywiadu portalowi The Dodo i opowiadał o swoim nowym bracie. – Jego życie polega na zabawie. Wszyscy kochamy go bardzo mocno – mówił. Wiele mediów powtarza informację, że pies był bezdomny, ale franciszkanie go przygarnęli i mianowali zakonnikiem.
Po raz pierwszy zdjęcia Carmelo, bo tak naprawdę nazywa się uroczy sznaucer, opublikował na Facebooku ojciec Kasper Mariusz Kaproń, franciszkanin z Krakowa, który obecnie jest misjonarzem w Boliwii i wykłada na Katolickim Uniwersytecie św. Pawła. Nie spodziewał się, że wywoła takie zamieszanie.
- Szczerze mówiąc jesteśmy już zmęczeni tą popularnością naszego psa – przyznaje w rozmowie z WP.PL o. Kasper Mariusz Kaproń. - Świat zwariował. Dziennikarz jednego z największych w świecie mediów, które kształtuje opinię wśród kilkudziesięciu milionów odbiorców, zadaje pytanie: "Jaką ideę chcieliście przekazać poprzez zdjęcie waszego psa? Być może chcieliście solidaryzować się z jakąś ważną dla świata sprawą?". I trudno zrozumieć dziennikarzowi, że nic nami nie kierowało. W żaden sposób nie chcieliśmy oponować przeciwko żadnej sprawie, nieważne, czy byłaby nią wycinka drzew, czy ocieplenie klimatu. Nic nami nie kierowało. Był to zwykły karnawałowy żart, aby wspólnie pośmiać się we wspólnocie – mówi zakonnik.
- Paradoks dzisiejszego świata. Chcesz zainteresować świat jakimś realnym i ważnym problemem: nikogo to nie poruszy. Zrobisz dla zabawy zdjęcie psa i zamieścisz na FB, zainteresują się media z całego świata. I tak oto psiak stał się okazją do wejścia z ewangelizacją do ludzi, którzy często z Kościołem mają niewiele wspólnego - komentuje franciszkanin z Polski.
O. Kasper Mariusz Kaproń od kilku lat przebywa w Boliwii. Jak z dystansu ocenia Polskę? - Podczas jednego tygodnia pobytu w kraju usłyszałem więcej narzekań niż w ciągu prawie czterech lat w Boliwii. Oczywiście, można to tłumaczyć naszym polskim klimatem, ale czy „sorry, taki mamy klimat” jest usprawiedliwieniem na wszystkie nasze bolączki? Dość szybko jednak zacząłem przedzierać się przez ten gąszcz pesymizmu i odkrywać ogromne przestrzenie ludzi, którzy, jak wszyscy, borykają się z codziennymi trudnościami, ale potrafią dostrzec, że ten kubek wody jest do połowy pełny – mówił w rozmowie z „Gościem Niedzielnym”.
Dodajmy, że żart zakonników z Boliwii nie jest jedynym, na który świat dał się nabrać. W 2014 roku furorę zrobił inny pies – tym razem rasy beagle. W reklamie jednej z linii lotniczych odnajdywał w samolocie zagubione bagaże właścicieli, m.in. smartfony, a nawet maskotki dzieci i przynosił im je, zanim opuścili lotnisko. Paradował po lotnisku w niebieskim wdzianku z logo firmy. Miliony internautów udostępniały ten filmik i ochoczo klikały w podniesiony kciuk.
Szybko okazało się, że była to mistyfikacja. Czworonóg został wynajęty do realizacji tego wideo i wcale nie był etatowym pracownikiem linii. Po fali krytyki, jaka spadła na firmę, rzecznik przeprosił za wprowadzenie internautów w błąd.
Na warholowskie piętnaście minut sławy załapał się też Tony Appleton. To on dwukrotnie ogłosił narodziny dzieci książęcej pary - Williama i Kate. Za każdym razem mógł się pochwalić wielomilionową widownią. Okazało się, że był samozwańczym krzykaczem miejskim, którego nie zatrudnił dwór królewski. W wywiadzie dla dziennika „Daily Mail” przyznał, że jest rojalistą, kocha rodzinę królewską i nie mógł się powstrzymać.