Poszła na randkę w ciemno. "Nigdy nie przeżyłam takiego upokorzenia"

Poszła na randkę w ciemno. "Nigdy nie przeżyłam takiego upokorzenia"

Wiele randek w ciemno kończy się fiaskiem - zdjęcie ilustracyjne
Wiele randek w ciemno kończy się fiaskiem - zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © Adobe Stock
31.03.2024 06:50, aktualizacja: 31.03.2024 10:59

Każda randka w ciemno niesie ze sobą pewne ryzyko – może się okazać, że partner wcale nie wygląda tak jak na zdjęciach, skłamał na temat wieku lub swojego stanu cywilnego. A to dopiero początek "przygód", jakie mogą nas spotkać.

"Randkę skończyłam na ostrym dyżurze"

– Miałam dwie takie koszmarne randki. Obie z internetu. Na pierwszej mój towarzysz przyszedł już na spotkanie mocno wstawiony, jak tłumaczył: "Musiał wypić, bo tak się stresował". Wtedy jeszcze byłam mocno niedoświadczona i zamiast kulturalnie się pożegnać, siedziałam z nim przez godzinę – wspomina Justyna. – Po tym czasie facet ledwo trzymał się na nogach. Wyszliśmy z pubu, on dalej coś bełkotał i bardzo żywiołowo gestykulował. Tak bardzo, że nagle machnął ręką i walnął mnie w twarz. Randkę skończyłam na ostrym dyżurze, bo złamał mi nos.

Od tamtej pory, kiedy tylko na randce widzi, że coś jest nie tak, szybko się ewakuuje.

– Szkoda czasu – podkreśla. – Jeśli chodzi o drugą randkę, umówiłam się z panem w kawiarni. Bardzo mi się podobał wizualnie na zdjęciach, był w moim wieku, wydawało się, że wszystko będzie idealnie. Nie było. Zamiast przystojnego, dwudziestokilkuletniego Marcina zjawił się łysiejący pan z brzuszkiem, myślę, że mocno po czterdziestce. I nie widział w swoim kłamstwie żadnego problemu! Po pięciu minutach się pożegnałam i uciekłam do domu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Nie zapytał nawet, jak mam na imię"

Marta umówiła się na randkę z chłopakiem z aplikacji randkowej – nie miał żadnych zdjęć, ale przekonał ją do siebie opisem.

– Mnie to nie przeszkadzało, bo sama nie wrzucałam swoich fotek, wolałabym, żeby nikt w pracy nie wiedział, że korzystam z takich portali. Nawet imienia nie wpisałam, tylko inicjał – opowiada. – Umówiliśmy się w pubie, on czekał, zamówił mi piwo, chociaż pisałam, że nie przepadam za alkoholem. Potem zrozumiałam, że on po prostu jest tak skupiony na sobie, że nie słucha innych. Przez dwie godziny mówił non stop, nie dał mi dość do głosu. Nie zapytał nawet, jak mam na imię!

– Mówił i mówił, i mówił, a przy tym, niestety, miał wadę wymowy i strasznie na mnie pluł. Opowiadał o jakichś imprezach, libacjach, narkotykowych ekscesach. Wreszcie powiedziałam, że muszę iść do domu, a wtedy on się zerwał i powiedział, że mnie odprowadzi. Podziękowałam, ale on stwierdził, że i tak idzie w tamtą stronę, nic do niego nie docierało - żali się Marta.

Po drodze zdążyła usłyszeć, jak mężczyzna nienawidzi feministek, jak to kobiety mają dobrze w Polsce, po czym zaproponował, żeby wpadła do niego, kiedy jego rodziców nie będzie w domu. Na koniec zapytał, czy nie myślała o dzieciach, bo w sumie ma coraz mniej czasu.

– Oniemiałam. Po kilku minutach tej tyrady wskazałam na przypadkowy blok, powiedziałam, że tu mieszkam i pobiegłam do bramy – całe szczęście akurat ktoś wchodził, więc odczekałam kwadrans na korytarzu, żeby na pewno już go nie spotkać - kończy opowieść.

"Musiałam otworzyć okno"

Kamilę na randkę w ciemno umówił kolega. Zapewnił, że ma dla niej idealnego kandydata – oczytany, kocha filmy, więc nawet jeśli nie będzie między nimi chemii, to z pewnością się zaprzyjaźnią.

– Wypowiadał się o nim bardzo entuzjastycznie, dlatego wreszcie się zgodziłam – wspomina Kamila. – Pokazał mi jego zdjęcie, na którym średnio było coś widać, ale uznałam, że zaryzykuję. Pan, który przyszedł na spotkanie, nazwijmy go Kuba, nie był absolutnie w moim typie, wiedziałam, że miłości z tego nie będzie, jednak faktycznie miło się rozmawiało. Poszliśmy na spacer, a potem uparł się, że mnie odprowadzi do domu, chociaż mieszkałam daleko od centrum, w kiepsko skomunikowanej dzielnicy. Wolałam wrócić autobusem, ale tak naciskał, że uległam, niestety.

Kiedy dotarli pod jej bramę, Kuba zorientował się, że padł mu telefon, a bez tego nie jest w stanie zamówić taksówki. I zapytał, czy może do niej na chwilę wejść, żeby naładować komórkę.

– Oczywiście, że nie chciałam, ale on prawie płakał, że musi być stale w kontakcie z chorą mamą, naopowiadał jakichś dziwnych historii… Poza tym mieliśmy wspólnych znajomych, więc złamałam swoją zasadę o niezapraszaniu obcych do mieszkania. To był błąd - przyznaje.

– Kuba w korytarzu zdjął buty i rozsiadł się na kanapie. Stopy tak mu śmierdziały, że musiałam otworzyć okno, a potem wyprać całą kanapę i wietrzyć pokój. Oczywiście nie spieszyło mu się do wyjścia, więc po 30 min musiałam go wyprosić. Myślałam, że to już koniec. Następnego dnia od kolegi dowiedziałam się, że nakłamał wszystkim znajomym, również naszym wspólnym, że uprawialiśmy seks, a ja szaleję na jego punkcie. W dodatku "wystalkował" mnie w internecie, ustawił moje zdjęcie na tapecie w telefonie i mówił, że jestem jego dziewczyną. Kilka tygodni musiałam to odkręcać. A z kolegą, który nas próbował wyswatać, nie rozmawiam do tej pory - podsumowuje.

"Zostawił mnie samą w środku nocy"

Paulina poznała Michała (imię zmienione - przyp. red.) na stronie zrzeszającej miłośników urbexu, czyli eksplorowania opuszczonych budynków.

– Mieszkaliśmy w tym samym mieście, od razu złapaliśmy kontakt przez internet, więc po tygodniu umówiliśmy się na nietypową randkę. Mieliśmy jechać do małej wioski położonej ponad 100 km od nas, żeby zwiedzić ruiny budynku, który oboje chcieliśmy zobaczyć. Od razu między nami zaiskrzyło, pomyślałam, że może wreszcie mi się udało, bo do tej pory nie miałam szczęścia z mężczyznami - zdradza.

Urbex ich zachwycił, po wszystkim zrobili sobie spacer do lasu, nad jezioro. Ale że była jesień, więc szybko się ściemniło i postanowili wracać. Michałowi padł telefon, więc korzystał z nawigacji u Pauliny.

- Powiedziałam mu, że źle idziemy, ale on nie słuchał. Droga powrotna powinna nam zająć 30 min. Po trzech godzinach trafiliśmy do wsi, w kompletnych ciemnościach. A wtedy okazało się, że on nie ma pojęcia, gdzie zaparkował. Zrobiło się zimno, mieliśmy przemoczone buty, byliśmy cali w błocie. Bateria w moim telefonie była na wyczerpaniu. Ledwo szłam, umierałam z głodu, miałam łzy w oczach - kontynuuje opowieść.

Michał powiedział, żeby usiadła na ławce, a on przebiegnie przez całą wieś, znajdzie samochód i wróci za kwadrans. Wziął ze sobą jej komórkę, żeby oświetlić sobie drogę. Paulina czekała na zimnie ponad dwie godziny. Potem stwierdziła, że jeśli potrawa to dłużej, zamarznie.

– Zostawił mnie samą w środku nocy. Nie miałam telefonu, bo go wziął, ani kluczy do domu, ani portfela, bo wszystko zostawiłam w samochodzie, w końcu to miał być króciutki spacer – wspomina. – Dotarłam do jakiejś głównej drogi, gdzie złapałam stopa i poprosiłam kierowcę, żeby zawiózł mnie na stację benzynową. Była druga w nocy. Tam poprosiłam kasjerkę o telefon i zadzwoniłam na jedyny numer, który znałam, czyli do mojej mamy, prosząc, żeby mnie odebrała… Nigdy w życiu nie przeżyłam takiego wstydu i upokorzenia.

Następnego dnia skontaktowała się z Michałem. Chłopak wyznał, że spanikował i nie wrócił po nią, bo bał się, że będzie na niego zła. Szukając auta, zgubił się w lesie, a jej telefon padł. Przeszedł na piechotę 30 km do najbliższego miasteczka, tam zamówił taksówkę, za którą zapłacił kilkaset złotych i wrócił do domu.

- Powiedział mi, że jestem mądra, więc "wiedział, że sobie jakoś poradzę". Następnego dnia oddał mi rzeczy, próbował wszystko zbagatelizować, mówiąc, że to była "prawdziwa przygoda" i zapytał, czy znowu gdzieś z nim nie pojadę. Oczywiście nie było na to szans. Nigdy więcej się do niego nie odezwałam.

Sonia Miniewicz dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta