To nie alkohol czy spódniczka gwałci, tylko gwałciciel
Elbląg stał się symbolicznym miejscem tego, w jaki sposób traktuje się w Polsce kobiety, które stały się ofiarą gwałtu. Większość kobiet tego nie zgłasza, nie szuka pomocy, bo boją się takiej reakcji jak w przypadku pani Aleksandry i wyroku w Elblągu, reakcji wszystkich instytucji zobowiązanej do pomocy. Pani Aleksandra miała na tyle odwagi, że się nie poddała i dlatego ją wspieramy – mówi Joanna Piotrowska, prezes Fundacji Feminoteka i koordynatorka Antyprzemocowej Sieci Kobiet.
Około stu osób wzięło udział w akcji „Stop gwałtom” na elbląskiej starówce. Protestowali m.in. przeciwko wyrokowi sądowemu w słynnej już sprawie sądowej, w której pokrzywdzoną była tłumaczka, a oskarżonymi – ratownicy medyczni.
Do Elbląga przyjechali działacze organizacji kobiecych m.in. z Wrocławia, Warszawy, Łodzi Olsztyna, Gdańska, Słupska czy Koszalina. Złożyli w siedzibie elbląskiej policji i w prokuraturze pismo protestacyjne przeciwko niewłaściwemu traktowaniu ofiar gwałtów wraz z podpisami ponad 5 tysięcy osób. Wcześniej na starówce, pod Bramą Targową, zorganizowali pikietę, w której uczestniczyło około stu osób.
- Elbląg stał się symbolicznym miejscem tego, w jaki sposób traktuje się w Polsce kobiety, które stały się ofiarą gwałtu. Jak szacuje profesor Beata Kruszczyńska w swoich badaniach, w Polsce przemocy seksualnej doświadcza od 80 tysięcy do 250 tysięcy kobiet. Większość kobiet tego nie zgłasza, nie szuka pomocy, bo boją się takiej reakcji jak w przypadku pani Aleksandry i wyroku w Elblągu, reakcji wszystkich instytucji zobowiązanej do pomocy. Pani Aleksandra miała na tyle odwagi, że się nie poddała i dlatego ją wspieramy – mówiła Joanna Piotrowska, prezes Fundacji Feminoteka i koordynatorka Antyprzemocowej Sieci Kobiet. - Jeszcze w lipcu wyjdą wytyczne dla policji, pewne procedury, jak chronić ofiary gwałtów. Trafią one także do służb medycznych. Pełnomocniczka ds. równego traktowania wystąpiła z pismem, by obowiązywały one także w wymiarze sprawiedliwości. Prawo mamy dobre, ale chodzi o to, by było ono realizowane. Problemem jest to, co mają w głowach policjanci, policjantki, prokuratorzy, prokuratorki i
sędziowie. To stereotypy, które sprawiają, że często przerzucają odpowiedzialność ze sprawcy na ofiarę gwałtu, że to niby jej wina - mówiła prezeska Feminoteki.
Zgwałcona, upokorzona i sponiewierana
Działaczki organizacji kobiecych przeczytały treść protestu skierowanego do elbląskiej prokuratury, policji i dyrektorki szpitala wojewódzkiego, a także list pokrzywdzonej, która była obecna na proteście, ale nie zabierała głosu.
- Cholerni gwałciciele, zboczeńcy, dupki. którzy mają kobiece "nie" za nic, którzy traktują kobiety, jak dmuchane lalki. I wy kilka kobiet, które niszczycie moje życie - policjantka, dwie prokuratorki, dyrektor szpitala, w którym pracowali moi oprawcy i sędzia. Niszczycie mnie. Możecie mieć satysfakcję, ale ja się nie dam, bo mam wsparcie w znanych i nieznanych przyjaciółkach, które są tu dziś dla mnie - list pani Aleksandry odczytała jedna z uczestniczek protestu. - Nie poddam się chociaż jestem na skraju wytrzymałości. Sędzia, to co mi zrobili sprowadziła do słów - niska szkodliwość społeczna. Opowiadając moją historię mogę chociaż spróbować sprawić, by coś się zmieniło w traktowaniu gwałconych osób. Każdy z nas może paść ofiarą gwałtu. Zostałam zgwałcona, upokorzona i sponiewierana. Nie zgadzam się na to. Jeden zgwałcił. Drugi mógłby powiedzieć, że tylko całował, wkładał palce i namawiał na niechciany seks. Chciano podważyć moja wiarygodność mówiąc o moim poronieniu, epilepsji. Wmawiano mi, że kłamię.
Ktoś musi powiedzieć, jak w Polsce są traktowane zgwałcone osoby, które trafiają na policję czy do prokuratury.
- Sprzeciwiamy się temu, co zdarzyło się pani Aleksandrze, która została poddana potrójnej, a nawet poczwórnej wiktymizacji z każdej ze stron tylko dlatego, że była ofiarą gwałtu. Ponad 40 procent przypadków wyroków w sprawie gwałtu to są wyroki w zawieszeniu, albo są bardzo niskie, 2-3 lata więzienia, co jest absurdem – mówi Aleksandra Magryta z Feminoteki.- Protestujemy przeciwko braku odpowiedniej pomocy dla kobiet, które doświadczyły gwałtu, przeciwko powielaniu ze strony przedstawicielek i przedstawicieli instytucji stereotypów przerzucających winę ze sprawcy na ofiarę i domagamy się natychmiastowych działań. Chcemy, by kobiety, które doświadczają przemocy, w tym przemocy seksualnej, nie bały się i nie wstydziły zgłaszać tego faktu, by instytucje odpowiedzialne za pomoc i wsparcie faktycznie ich udzielały. To nie alkohol czy spódniczka gwałci, tylko gwałciciel!
Proces ruszy od nowa
Sprawa dotyczyła wydarzeń z września 2013 roku, gdy dwóch ratowników pojechało służbowo do Kaliningradu na szkolenie. Wysłaną przez szpital tłumaczką delegacji była pani Aleksandra. Z jej relacji wynika, że po zakrapianej alkoholem kolacji jeden z mężczyzn zaciągnął kobietę na balkon. - Próbował mnie obmacywać, dotykać i całować. Na szczęście w pewnym momencie wszedł na balkon ktoś inny, a ja się wyrwałam. Wyszłam i za mną poszedł jeden z ratowników. Pytał, czy ze mną wszystko w porządku, czy dobrze się czuję. Wszedł do pokoju, ale wtedy jeszcze nie czułam strachu. W pewnym momencie zamknął drzwi od pokoju i stało się to, co się stało. Rzucił mnie na ziemię. Ja cały czas płakałam i prosiłam, by przestał, ale on nadal mnie rozbierał. Ja leżałam na ziemi, a on mnie przygniatał. Zachowywał się tak, jakby każde moje „nie” podniecało go jeszcze bardziej – opowiadała rok temu, gdy sprawą po raz pierwszy zainteresowały się media. - Zaczęłam się bać i dostałam krótkiego ataku padaczki. Wiedziałam mniej więcej, co
się dzieje, ale nie byłam w stanie się ruszać. Pukania do drzwi były coraz głośniejsze. Nie wiem, skąd znalazłam w sobie tyle siły, ale w pewnym momencie udało mi się mu wyrwać i do tych drzwi dobiec. Otworzyłam je i wybiegłam, a on w tym czasie uciekł. Ja spotkałam panią Danutę (pracownicę elbląskiego szpitala - była koordynatorką unijnego projektu i to ona zatrudniała tłumaczkę na kaliningradzkie szkolenie – red.). Powiedziałam jej, że ten mężczyzna mnie zgwałcił. Ona z tym nic nie zrobiła, chciała mnie tylko uspokoić. Gdy wróciłam do pokoju, ten sam mężczyzna czekał tam znowu i znów próbował robić to samo. Straciłam przytomność i nic nie pamiętam. Następnego dnia po prostu obudziłam się w swoim łóżku, przebrana w koszulę nocną – opowiadała swoją dramatyczną historię pani Aleksandra.
Elbląska delegacja - jak gdyby nic się nie stało - wróciła autokarem do Polski i rozeszła się do domów. Pani Aleksandra za namową męża złożyła na policji doniesienie o zgwałceniu.
Pierwszy wyrok w głośnej już sprawie pracowników elbląskiego Szpitala Wojewódzkiego zapadł 13 maja. Sąd Rejonowy w Elblągu uznał dwóch ratowników medycznych za winnych zarzucanych im czynów. Mariusz C. został skazany za gwałt na karę 2 lat więzienia z zawieszeniem na 5 lat. Jarosław G. za dopuszczenie się "innej czynności seksualnej" usłyszał wyrok 8 miesięcy więzienia z zawieszeniem na 3 lata.
Dyrekcja szpitala zwolniła obu ratowników.
Zarówno dwaj ratownicy medyczni jaki i kobieta, która oskarżyła ich o gwałt, złożyli do sądu odwołanie od wyroku pierwszej instancji w tej sprawie. Oskarżeni domagają się uniewinnienia, pokrzywdzona – kary więzienia dla ratowników bez zawieszenia. Sąd Okręgowy w Elblągu nie wyznaczył jeszcze terminu. Prawdopodobnie proces w drugiej instancji rozpocznie się we wrześniu.
Oskarżeni nie przyznają się do winy
- W ocenie obrony wersja mojego klienta jest wiarygodna i konsekwentna, która naszym zdaniem znajduje wsparcie w zebranym materiale dowodowym – mówi Tomasz Borzdyński, obrońca Mariusza C.
- Przez cały czas tej sprawy i procesu nie zabieraliśmy publicznie głosu, bo wierzyliśmy w sprawiedliwość. Szanowaliśmy decyzję sądu, ponieważ sprawa była niejawna ze względu na dobro pokrzywdzonej. Po wyroku, gdy zobaczyliśmy, że pani Aleksandra opowiada we wszystkich mediach o rzeczach, które nie miały miejsca, to chcemy, by ludzie poznali prawdę. Nie doszło do żadnego gwałtu, ani obmacywania. Zostaliśmy niesłusznie oskarżeni – twierdzą zgodnie pan Mariusz i Jarosław w rozmowie z Rafałem Gruchalskim z Portel.pl. - Chcemy, by ta sprawa w drugiej instancji była jawna, dopiero wtedy otworzyłaby niektórym oczy, w jak prosty sposób można zniszczyć komuś życie, nie mając dowodów. Ludzie wierzą tylko w wersję przedstawioną przez panią Aleksandrę. My nie mamy nic do ukrycia.
Nikt poza stronami nie miał wglądu do akt. Sąd z uwagi na dobre obyczaje nie zgodził się na ich udostępnienie dziennikarzom, mimo że wyraziła na to zgodę pokrzywdzona. Tajne było też uzasadnienie skazującego wyroku. Nie wiadomo więc, jakimi przesłankami kierował się sąd, wydając wyrok, na jakich dowodach się opierał, jak je ocenił, jakie były zeznania świadków, którzy uczestniczyli w feralnych wydarzeniach podczas szkolenia ratowników medycznych w Kaliningradzie we wrześniu 2013 roku. Wiadomo jedynie, że przeprowadzono badania psychologiczne i psychiatryczne pokrzywdzonej, przesłuchano świadków, pobrano materiał do badań DNA na wniosek samego oskarżonego, ale ich wyniki, jak i cały proces, są utajnione.
Dla nich to była zabawa
Z decyzją sądu nie zgadza się także pokrzywdzona. – Zostałam zgwałcona psychicznie przez policję, przez prokuraturę, przez adwokatów tych mężczyzn i teraz przez sąd. To mi się śni po nocach. Będę przeżywać ten gwałt do końca życia. Dla nich to była zabawa. Chcę co najmniej 5 lat więzienia dla tego, który mnie zgwałcił i dla tego drugiego rok lub dwa. Na pewno nie wyrok w zawieszeniu. Co ja mam powiedzieć kobietom, które idą na policję zgłosić gwałt? Że walka nie ma sensu? Dziś wiem, że na pewno nie poszłabym po raz drugi – mówiła Aleksandra tuż po ogłoszeniu wyroku.
Proces trwał 11 miesięcy. Był niejawny, więc nie wiadomo, dlaczego sędzia Patrycja Wojewódka wydała tak łagodny wyrok. Za zgwałcenie grozi kara od dwóch do 12 lat więzienia, a za dokonanie innej czynności seksualnej od sześciu miesięcy do ośmiu lat.
Samo ogłoszenie wyroku było jawne. W obecności mediów i pokrzywdzonej, sędzia dokładnie odczytała akt oskarżenia. Szokujące były szczegóły zdarzenia dokładnie cytowane przez sędzię. Żenujące dla pokrzywdzonej i jej rodziny. Sędzia Wojewódka wymieniała dokładnie, gdzie i jak oskarżony wkładał palce oskarżonej.
- Czuję się, jakby sąd zgwałcił mnie kolejny raz. Jak usłyszałam ten wyrok, byłam w szoku. Jestem przerażona i wściekła na siebie, że w ogóle zaczęłam sprawę – mówiła po rozprawie roztrzęsiona ofiara.
Dwieście gwałtów dziennie
Centrum Praw Kobiet podaje, że na co trzeciej Polce wymuszono seks siłą, a 40 proc. z nich było zgwałconych. Zdaniem ekspertów, w Polsce codziennie dochodzi prawdopodobnie do nawet dwustu zgwałceń. Tymczasem na policję każdego dnia trafia zaledwie pięć zgwałconych kobiet.
O wiele więcej na temat gwałtów od policyjnych i sądowych statystyk mówią badania seksuologa prof. Zbigniewa Izdebskiego. W 2005 roku profesor przeprowadził na zlecenie OBOP badania na temat przemocy seksualnej. Według nich zaledwie 5 do 10 procent Polek, które padły ofiarą gwałtu, decyduje się o tym kogokolwiek zawiadomić. Tylko 40 procent z tej liczby idzie na policję.
Z badań z 2011 roku wynika, że aż 80 proc. zgwałconych kobiet zna swojego oprawcę. – Przez te kilka lat, które upłynęły od badania, niewiele się niestety zmieniło – komentował w mediach prof. Izdebski. – Ofiary gwałtu bardzo często po prostu się wstydzą. Obawiają się, że w odczuciu społecznym to właśnie one mogą zostać obarczone odpowiedzialnością za to, co się stało. To absurd, ale w tej sprawie funkcjonuje u nas mnóstwo stereotypów. Brakuje edukacji seksuologicznej.
Co trzeci gwałciciel, który staje przed polskim sądem, może liczyć na wyrok w zawieszeniu. Nowelizacja Kodeksu Karnego, która zmienia filozofię karania i ma skończyć z bezkarnością gwałcicieli, a także sprawców rozbojów weszła w życie od lipca.
Ingrid Hintz/(gabi)/WP Kobieta