To ona stoi za Czarnym Protestem. Ogólnopolska manifestacja kobiet to jeszcze nie koniec?
Niedługo po tym, jak Sejm odrzucił projekt Ordo Iuris, przewidujący karanie kobiet za przerwanie ciąży, pojawiła się kolejna petycja. Pod apelem do „polskich parlamentarzystów o prawo do życia dla każdego poczętego dziecka i ochronę macierzyństwa” podpisało się 160 tys. Polaków. Czy kobiety będą jeszcze raz musiały wyjść na ulicę? O fenomenie Czarnego Protestu i wciąż toczącej się debacie na temat zaostrzenia prawa aborcyjnego rozmawiamy z Małgorzatą Adamczyk.
08.10.2016 12:40
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kto by pomyślał, że #CzarnyProtest rozejdzie się w sieci z takim rozmachem. To w Polsce wyjątkowa akcja, bo chyba nigdy wcześniej internetowe hasło nie zaktywizowało tak wielu ludzi. Spodziewałaś się tego?
To, że protest będzie silny, wiedziałyśmy już od wiosny, kiedy liderzy PiS poparli barbarzyńskie zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej. Wtedy, 3 kwietnia, w ciągu 24 godzin Razem zorganizowało manifestację, na którą przyszło pod Sejm 10 tys. ludzi z wieszakami. To były głównie młode dziewczyny. Ale oczywiście skala - setki tysięcy ludzi zaangażowanych w #CzarnyProtest - trochę nas zaskoczyła. Tak spektakularny sukces zawsze zaskakuje. Z drugiej strony po fakcie wydaje się to dość oczywiste, wszystkie klocki były na miejscu, ktoś musiał tylko pchnąć pierwsze domino.
Czym zajmujesz się na co dzień? Niektórzy pewnie uważają, że zawodowo organizujesz manify.
Zawodowo zajmuję się tworzeniem strategii komunikacji. Oznacza to, że codziennie zastanawiam się, w jaki sposób mówić, żeby to było skuteczne. Cieszę się, że umiejętności z branży komunikacyjnej mogę wykorzystywać w pracy politycznej, którą zajmuję się po godzinach.
Pamiętasz pierwszy protest, w którym uczestniczyłaś?
Pierwszy raz, kiedy wyszłam na ulicę, to była warszawska Manifa osiem lat temu. Nie znałam wtedy ani jednej osoby ze środowiska feministycznego i szłam sama, z transparentem „żądamy bezpiecznej i legalnej aborcji”. Pierwszy raz na manifestacji jest dużym przeżyciem, bo to przekroczenie jakiejś granicy. Do dziś pamiętam te emocje - jednocześnie strach i duma. Dlatego zdaję sobie sprawę, jaką barierę ma zwykła dziewczyna przed zademonstrowaniem swoich poglądów politycznych pierwszy raz w życiu.
A w #CzarnymProteście uczestniczyło mnóstwo takich dziewczyn. Nigdy wcześniej nie wychodziły na manifestacje, protesty, jakkolwiek to nazwiemy. Dlaczego ta akcja zadziałała według ciebie?
Bo było w niej miejsce dla każdego. Zaproponowaliśmy ludziom prosty sposób na zamanifestowanie swojego oburzenia. Nie każdy może brać udział w demonstracji w Warszawie w południe, w dzień powszedni, ale każdy ma w szafie czarne ubrania. Niektórym może nie podobać się forma selfie jako błaha i próżna. Ale to głupie obrażać się na współczesne środki wyrazu. Lepiej wykorzystać je w dobrym celu. Publikacja zdjęcia to był pierwszy krok. A kiedy ma się już jeden za sobą, kolejne idą łatwiej. Szczególnie gdy widać dookoła, że inni też się odważyli.
Twoi znajomi, rodzina pomysł popierali, czy uważali, że to szaleństwo, że skończy się jak większość akcji - samymi fotkami wrzucanymi na Facebooka?
Nie mieli wiele czasu na wahanie - już po kilkunastu godzinach akcja osiągnęła ogromne zasięgi, a teraz widzimy, że to najbardziej popularny hasztag roku. Internet to potężne narzędzie mobilizacji politycznej. Zainicjowany przez Razem #CzarnyProtest zapoczątkował wielką falę mobilizacji, która przerodziła się po kilku dniach w oddolnie organizowany Strajk Kobiet. To mnie bardzo cieszy, że akcja, którą zaczęliśmy jako partia Razem, przyjęła się i morfowała w wiele form protestu, organizowanych przez dziewczyny i organizacje w całej Polsce.
Na ile wydarzenia z 3 października są jednorazowym fenomenem, a na ile faktyczną zmianą w postawie społeczeństwa, albo i samych kobiet?
Ruch sprzeciwu z założenia dotyczy jednej sprawy i kiedy osiągnie swój cel - traci impet. Nie oznacza to jednak, że ta siła się rozpływa - z buntu kobiet pączkują kolejne inicjatywy. Demonstracja dała poczucie wspólnoty. Setki dziewczyn chcą działać, angażować się, walczyć o normalne prawo regulujące przerywanie ciąży, takie jak w innych krajach europejskich. Już się znamy, mamy swoje numery telefonów. Kiedy rządzący ugięli się przed buntem kobiet, uczestniczki protestu poczuły, że mają wpływ na politykę. Teraz czas, żeby zaczęły w niej odgrywać ważną rolę na co dzień.
Sejm odrzucił projekt Ordo Iuris. Czujesz, że to sukces, czy to dopiero pierwszy krok w rozmowie o liberalizacji ustawy aborcyjnej?
Tę ustawę trzeba zmienić na wzór innych krajów europejskich. Mówimy to od roku, odkąd powstało Razem: kobiety mają prawo do decydowania o swoim życiu. Koniec, kropka. Nasza Karta Praw Reprodukcyjnych to zresztą chyba jedyny tak postępowy program w Polsce. Jesteśmy w polskiej polityce jedyną partią, która ma odwagę powiedzieć otwarcie: czas na złagodzenie ustawy antyaborcyjnej! Niech #CzarnyProtest stanie się punktem wyjścia do dalszych zmian. Złagodzenie ustawy popiera ponad trzy razy więcej osób niż zaostrzenie! Dziś w Sejmie niestety nikt ich nie reprezentuje. Na projekt liberalizacji ustawy antyaborcyjnej będziemy musieli poczekać do następnej kadencji. Wtedy złożą go posłanki i posłowie Razem.
Do parlamentu w formie petycji trafiła nowa propozycja zmiany przepisów. Równie restrykcyjna. Przewiduje zakaz aborcji, ale bez karania kobiet za jej dokonanie. Na to też będziecie chciały odpowiedzieć?
Zanim powiemy cokolwiek o zaostrzaniu ustawy, ustalmy jedno - restrykcyjny zakaz aborcji w Polsce istnieje już teraz. Już teraz dziesiątki tysięcy kobiet muszą uciekać do podziemia aborcyjnego, gdzie grożą im nieludzkie, piwniczne warunki, gdzie zagrożone jest ich życie i zdrowie. No i oczywiście to kosztuje. Więc faktyczna niedostępność aborcji dotyczy przede wszystkim biedniejszych kobiet. Skończmy z tym cynizmem i zawalczmy o bezpieczną, legalną aborcję do 12. tygodnia. W takim prawie naprawdę nie ma nic kontrowersyjnego - to tylko 23 lata rzekomego kompromisu sprawiły, że takie złagodzenie wydaje nam się niezwykle liberalne - a to jest europejski standard.
Jeśli zaś chodzi o potencjalne próby dodatkowego zaostrzenia dzisiejszego prawa - nigdy nie zgodzimy się na barbarzyństwo!
Przedstawiciele Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia przyznają, że nie zamierzają się poddać.
To nie jest zaskoczenie. Prawicowi fundamentaliści od dawna działają na rzecz ograniczania praw kobiet. Nie zapowiada się, żeby mieli złożyć broń. Musimy być czujne. Ponieśli spektakularną porażkę, ale zdobywają swoje bastiony: oddział ginekologiczny po oddziale ginekologicznym, uniwersytet po uniwersytecie, szkoła po szkole. Prawicowi fanatycy mają potężny wpływ na polityków - nie tylko PiS-u, ale też innych partii parlamentarnych. To było widać w głosowaniu, gdzie przeciwko prawom kobiet głosowali przedstawiciele właściwie wszystkich klubów sejmowych, włącznie z członkami partii podobno „liberalnych”. Powstrzymałyśmy ich, ale ta walka długo się jeszcze nie skończy.
Jak powinno twoim zdaniem wyglądać dalsze działanie tych osób, które zaangażowały się w ogólnopolski protest?
Zachować czujność, informować o łamaniu praw pacjentek w lokalnych szpitalach, walczyć o dobrą edukację seksualną w szkołach, nie pozwolić się zastraszyć. I co najważniejsze - działać! Dlatego wystartowałyśmy z kampanią „Kobiety do polityki!”. Mamy dosyć sytuacji, w której o prawach kobiet rozmawia przy kawie i rogaliku siedmiu panów, prześcigających się, który ma bardziej zaściankowe poglądy. Czas to zmienić! Dla kobiet to nie jest temat zastępczy ani światopogląd - to dla nas kwestia zdrowia, życia i możliwości decydowania o sobie. Powstrzymałyśmy rząd, który do tej pory otwarcie nami gardził. To wielka siła. Teraz czas przekuć ten protest w polityczne działanie.