Zrobiłam sobie cycki... na mniejsze
Melony, balony, donice, zderzaki, airbagi, bimbały, bufet, garnek, wymiona… Obfity biust wiele ma imion, a zawdzięcza je nieskończonej kreatywności tych, którzy nań tylko patrzą. Bo te, które na co dzień muszą go dźwigać, dodają jeszcze jedno określenie: ciężar. Niektóre z nich decydują się więc go pozbyć
04.06.2012 | aktual.: 07.09.2018 10:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Melony, balony, donice, zderzaki, airbagi, bimbały, bufet, garnek, wymiona… Obfity biust wiele ma imion, a zawdzięcza je nieskończonej kreatywności tych, którzy nań tylko patrzą. Bo te, które na co dzień muszą go dźwigać, dodają jeszcze jedno określenie: ciężar. Niektóre z nich decydują się więc go pozbyć.
Beata, rozmiar 75G. Ze standardowej rozmiarówki, od A do D, w którą często wciskają nas firmy bieliźniarskie, wyrwała się dzięki pomocy profesjonalnej brafitterki, czyli specjalnie wyszkolonej osoby, która ma za zadanie klientkę dokładnie wymierzyć i dobrać biustonosz. Beacie to, czy jej piersi są oznaczone literką D, G czy L, nie robi różnicy. Liczy się tylko to, jak ich rozmiar wpływa na nią i jej funkcjonowanie. A wpływa źle.
- Są wielkie i ciężkie, i przeszkadzają w życiu. Weź dźwigaj coś takiego! Jak byłam młodsza, to nieraz słyszałam wulgarne komentarze na ulicy. Teraz już nie tak często, ale i tak ciągle mijam obleśnych typów, którzy gapią się centralnie na moje piersi. To krępujące i strasznie wkurzające - mówi Beata.
Na lubieżnych spojrzeniach jej problemy się nie kończą. - Kręgosłup boli mnie notorycznie. I garbię się, wszyscy mi to wypominają, ale gdzie mam schować te cycki, jak mam taką wielką półkę z przodu, szklankę można by na nich postawić!
Na szczęście Beata zna remedium na swoją bolączkę. - Pewnie, że chciałabym je zmniejszyć, ale najpierw muszę urodzić dzieci. Czytałam parę lat temu, że wycinają wszystkie gruczoły mleczne, a ja chciałabym kiedyś karmić piersią. Operacja musi poczekać - deklaruje.
Ola Walków operację zmniejszenia piersi ma za sobą. Nie jest pierwsza i z pewnością nie ostatnia. Ona jedna znalazła jednak wyjątkowy sposób, by ulżyć sobie w cierpieniu, jakim były operacja i rekonwalescencja. I by pokazać, że w pozornej brzydocie może tkwić prawdziwe piękno.
Krajobraz po bitwie
Gdy ogląda się zdjęcia Oli podczas Miesiąca Fotografii w Krakowie na wystawie zatytułowanej "Mam 22 lata i mój chłopak prawie mnie rzucił", biust, zwłaszcza obfity, to ostatnie, co przychodzi do głowy. Fioletowe, czerwone i brązowe wzory na cielistym tle przywołują na myśl różne skojarzenia, jak na sztukę abstrakcyjną przystało. Dopiero opis wystawy sprawia, że jak za dotknięciem różdżki esy floresy znikają, a w ich miejscu pojawiają się krwawe blizny. Bo zdjęcia Oli, prezentowane w sekcji Show OFF krakowskiego Miesiąca Fotografii, są jak krajobraz po bitwie. Pokazują, jak wyglądało jej ciało tuż po walce, którą stoczyła z tym, co ją najbardziej krzywdziło - jej własnym biustem.
„Dlaczego zdecydowałam się na dokumentację fotograficzną zabiegu zmniejszenia biustu? To był ciężki okres w moim życiu i poza tym, że to było wtedy dla mnie ucieczką od tego, co boli, że leci krew, że nie mogę się wyprostować, mam w sobie sączki, dreny, i inne takie rzeczy, obce, dla mnie to była terapia, te zdjęcia to była terapia”, pisze o swoim projekcie Ola.
Gdy o wystawie zaczynało się robić głośno, o Oli napisały "Wysokie Obcasy", a na stronie internetowej magazynu rozpętała się burza. Nie tylko dlatego, że dziewczyna zmniejszyła biust, a później obfotografowała się z każdej strony. Kontrowersje wzbudziło dołączone do tekstu zdjęcie jej nagich piersi sprzed operacji. Niektóre komentarze były w tonie:_ "wielka mi artystka, cycki sobie sfotografowała, co w tym artystycznego?"_. Ola nie poczuła się urażona. Wręcz przeciwnie.
- Dokładnie o to mi chodziło - o surową, chirurgiczną prawdę. Przed operacją lekarz robi takie samo zdjęcie, od pasa w górę nago na białym tle, żeby później w komputerze zaznaczyć, co ma zrobić. Chciałam też pokazać, że każdy biust, który jest większy od normy, jest jakimś ciężarem, jakimś kompleksem. I nie chodzi tylko o ciężar tego mięsa. Chodzi o ciężar tego kompleksu. I to, że duży biust powoduje wiele różnych komplikacji - mówi Ola.
- Bóle grzbietu, wżynanie się ramiączek, trudności z higieną pod piersiami, nie mówiąc już o problemach psychologicznych - wymienia dr n. med. Lubomir Lembas, specjalista chirurgii plastycznej i ogólnej. Do tego dochodzą jeszcze trudności z uprawianiem sportów i kupnem sukienki czy kostiumu kąpielowego. - Musiałam kupować dwa, żeby go skompletować, majtki mniejsze i górę większą. Nawet chodzenie w szpilkach było problemem - wylicza Ola.
W Polsce operacje zmniejszenia biustu cieszą się mniejszą popularnością niż te odwrotne - powiększenia. Widać to także na forach internetowych. Ale mimo to gigantomastia wcale nie jest marginalnym problemem. Wręcz przeciwnie, według IQ MEDICA, niezależnego doradcy chirurgii plastycznej i medycyny estetycznej, zbyt duży biust - czyli cięższy niż dwa kilogramy - dźwiga nawet co piąta Polka. I nie ma żadnej reguły, jeśli chodzi o wiek, bo wielkie piersi bywają cechą wrodzoną, wynikającą z problemów hormonalnych - jak w przypadku Oli - czy efektem ciąży i karmienia piersią.
- Równie duże korzyści wynoszą z operacji bardzo dojrzałe już panie, które całe życie męczyły się ze zbyt dużym biustem, jak i szesnastolatki, które dzięki operacji mogą się normalnie rozwijać w sensie społecznym, jak i aktywności fizycznej - wyjaśnia dr Lembas. Ola dodaje: - Mam mnóstwo koleżanek, które mają ten problem, albo nie mają na tyle odwagi, żeby zrobić operację, albo mają problemy z rodzicami.
Dr Lembas stwierdza również, że operacje zmniejszenia biustu nie jest "głównym nurtem" jego pracy, ale przeprowadza tego typu zabiegi częściej, niż jego koledzy po fachu. -Wykonuję plastykę piersi lub plastykę z redukcją mniej więcej raz w miesiącu. Nigdy nie namawiam ani nie odradzam operacji, tylko rzetelnie informuję. Pacjentka sama podejmuje decyzję o operacji - wyjaśnia dr Lembas. Podkreśla też, że zabieg jest przeprowadzany "ze wskazań zdrowotnych, nie czysto estetycznych".
Dwa kilogramy mniej
Ola faktycznie zdecydowała sama.
Ze wskazań zdrowotnych ("Główny powód był medyczny, żebym była zdrowa, bo kilkadziesiąt lat jeszcze będę żyć, a kręgosłup miałam już bardzo nadwerężony. Za trzy lata musiałabym myśleć o operacji nie piersi, tylko kręgosłupa").
Estetycznych też ("Duży biust wcale nie wygląda tak, jak pokazują to w filmach. Działa przecież siła ciążenia! Nie oszukujmy się, on nie jest idealny, nawet jak się o niego bardzo dba").
I choć faktycznie o swoje 75L (lub 75HH, zależy od firmy) bardzo się troszczyła, wraz z nagłośnieniem jej projektu, obok lawiny wsparcia i gratulacji, spadła na nią jednocześnie druga - krytyki. - Były też komentarze w stylu: „zamiast operować się i namawiać inne biedne dziewczyny do operacji, mogła iść do brafitterki i dobrze dobrać sobie stanik”. Ja oczywiście próbowałam tego wcześniej, miałam staniki po 300 złotych. Naprawdę, próbowałam wszystkiego, zanim zdecydowałam się na operację - mówi Ola.
Najpierw wyszukała więc w internecie najważniejsze informacje o zabiegu - kiedy, gdzie, jak, za ile. Obejrzała też filmy z przebiegu operacji. - Widziałam wszystko na YouTube, jak wycinają sutka, kładą na stole, później przyszywają - wspomina. I szybko dodaje: - To mnie przeraziło, ale nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie, zachęciło, żeby to wreszcie zrobić! Po rozmowie z rodzicami, którzy „widzieli, że problem jest i trzeba coś z nim zrobić”, zdecydowała się na operację w prywatnej klinice. Od ubiegania się o zabieg refundowany trochę odstręczyły ją plotki („słyszałam, że najpierw robią jedną pierś, a dopiero później drugą”), a trochę czas oczekiwania (od trzech miesięcy do dwóch lat).
Gdy tylko Ola zdjęła bluzkę, chirurg zawyrokował: "to nie fanaberia, to konieczność". Miesiąc i kilka podstawowych badań później - m.in. sprawdzenie czasu krwawienia i krzepnięcia krwi, morfologia, badanie piersi (USG lub mammograf) i EKG - Ola leżała już na stole operacyjnym. Gdy wybudzała się z narkozy po pięciogodzinnym zabiegu, było jej dwa kilogramy mniej.
"Nie chcę być fotografką cycków"
- To nie jest prosty zabieg. Powiększenie piersi jest łatwiejsze, trwa godzinę-dwie. Rozcinasz, wkładasz implant, zaszywasz. Masz po jednej małej bliźnie. Ja mam blizny praktycznie dookoła. I już zawsze będę je mieć, ale trudno. Wolę mieć blizny niż ten wielki biust, który mi tylko przeszkadzał - mówi Ola. Po operacji miała jeszcze "dwa miesiące wyjęte z życiorysu".
- Wczesny okres rekonwalescencji to dwa-trzy tygodnie: spanie na plecach, unikanie nadmiernych ruchów rękami, badania kontrolne itp. Ostateczny wynik operacji można ocenić po roku. Praca fizyczna najwcześniej po sześciu-ośmiu tygodniach, praca umysłowa po dwóch, jeżdżenie autem jako kierowca po tygodniu - wylicza dr Lembas.
W klinice, mimo nerwów (przed operacją) i bólu (tuż po), Ola robiła to, co umie i lubi najbardziej - fotografowała. Nie mogła dźwignąć aparatu, więc używała iPhone’a. - To była dla mnie terapia, uciekałam w fotografię, cierpiąc. To jest fajne. I prawdziwe, bo nikt mi nie powie, że nie wiem o czym mówię. Choć i takie komentarze się pojawiały - mówi.
Ostatecznie Ola zrobiła "piersiasty tryptyk". Pierwszą częścią była praca dyplomowa "Ciężar" - piętnaście zdjęć nagich biustów czternastu kobiet i jej własnego. Jak przyznaje, miała nie lada problem z przekonaniem znajomych kobiet i dziewczyn, do zapozowania jej nago. Nieraz sama musiała zdejmować bluzkę przed swoją modelką, żeby ją ośmielić. Drugą częścią był dokument szpitalny, w którym Ola obfotografowała wszystko, od windy w drodze na operację po samą siebie. Trzecią - abstrakcyjne obrazy ran i siniaków, które złożyły się na wystawę pokazywaną podczas Miesiąca Fotografii w Krakowie (od 17 maja do 17 czerwca).
I na tym koniec - przynajmniej w tematyce piersi. - Dla mnie sprawa jest zakończona. Nie chcę być taką fotografką cycków, nie chcę, żeby przylgnęła do mnie taka łata. Teraz zajmę się czymś innym. Ale na pewno też będzie to związane z ludźmi, z ciałem, z problemami społecznymi - mówi Ola. Zdradza, że ma już pomysł na przedstawienie zakrętów miłości - w takim kontekście, w jakim sama tego doświadcza. - Wydaje mi się, że projekty, które są o nas, naszym środowisku, tym co przeżyliśmy, są najbardziej szczere i należy im wierzyć - mówi.
"Najgorszemu wrogowi tego nie życzę"
Drogę przez ból operacji przeszła też Manuela Korcz, rozmiar 85K. - Najgorszemu wrogowi tego nie życzę - mówi dziś nie o operacji, ale o... osiadaniu wielkiego biustu.
- Z początku było wszystko normalnie. Właściwie nigdy nie zwracałam na to uwagi. W szkole zawsze stałam w odosobnieniu, więc nie słyszałam żadnych docinków ani uwag - zaczyna swoją opowieść Manuela. Gdy miała 15 lat zachorowała na nowotwór, większość czasu spędzała w szpitalu, więc - jak sama przyznaje - piersi były jej najmniejszym problemem. Później, już w czasie chemioterapii, zaczęła obserwować swoje ciało i uświadomiła sobie, że przy wadze 50 kilogramów ma rozmiar biustonosza D - a piersi dalej rosną.
Gdy zaczęły jej przeszkadzać w życiu. Nie mogła spać na brzuchu, zakupy były istnym koszmarem, o sporcie nie było nawet mowy, bóle kręgosłupa stały się nie do zniesienia, tak samo jak wulgarne zaczepki i przykre docinki na ulicach - nawet ze strony kobiet. Wtedy Manuela zwierzyła się swojemu psychiatrze: „szukam dobrego rzeźnika, który mnie uśpi i mi to wytnie!”. Dodaje, że marzyła też o nowotworze piersi. - Wszystko, żeby tylko się ich pozbyć!
Operacja stała się jej obsesją. Od dawna pisała wiersze "do szuflady", teraz zaczęła też pisać o swoich piersiach.
"nigdy nie liczyłam
na jakiekolwiek cuda
więc szybko przestałam wierzyć
że to się w ogóle uda
kręgosłup stale bolał
a ja płakałam
miałam wiernych słuchaczy
i im się wyżalałam (…)"
Z obsesją żyła przez sześć lat, aż w końcu lekarz rodzinny skierował ją na RTG, bo skarżyła się ustawicznie na ból w lędźwiach i pieczenie karku. Wynik: cztery zmiany w odcinku lędźwiowym kręgosłupa. Przyczyna: zbyt duży biust. Leczenie: rehabilitacja, a gdy okazało się, że nie przynosi żadnych rezultatów - zmniejszenie piersi. Skierowanie do operacji refundowanej przez NFZ wypisał lekarz ortopeda. Przepadło, bo w szpitalu, do którego udała się Manuela, tego typu zabiegów nie przeprowadzano, ale tamtejszy chirurg dał jej namiary na prywatną klinikę znajomych. Manuela zrezygnowała, ale nie na długo. Po pół roku dostała nowe skierowanie, ale - przez nieporozumienie z innym już lekarzem - przepadło kolejne kilka miesięcy. W końcu doczekała się dobrych wiadomości.
"zadzwoniłam do doktora
chyba serce tego chciało
gdy usłyszałam termin
sparaliżowało mnie w szoku
miałam stać się piękna
do końca tego roku!(…)"
- Powiedzieli mi tam, że jest mała przeszkoda, bo NFZ refunduje tylko jedną pierś w miesiącu. Wiedziałam, że to było zbyt piękne! Lekarze naradzali się cały dzień, siedzieli na telefonie i szukali luki w umowie z NFZ. Nie wiem, co znaleźli, ale na drugi dzień poszłam na blok. I taki był mój udział w tym wszystkim - śmieje się Manuela.
Dr Lembas nie ukrywa, co myśli o takich przepisach. - Też o tym słyszałem, ale jest to dla mnie kuriozum. Wolałbym w ogóle o tym nie wiedzieć. Taką mamy dziś rzeczywistość - smutną! - stwierdza.
Ale Manuela była gotowa na operację za wszelką cenę, nawet, gdyby przez miesiąc miała chodzić z jedną piersią w rozmiarze K, a drugą - E. Bo właśnie z biustem w rozmiarze E-F obudziła się po czterogodzinnym zabiegu. - Pierwsza reakcja? One są małe! I jakie piękne! Ciężko było mi dojść do siebie po operacji, ale uśmiech nie schodził mi z twarzy - wspomina. Właśnie wtedy napisała wiersz „12 tysięcy” - tyle, ile średnio kosztuje operacja nierefundowana.
"obudziłam się po operacji...
najlepiej ze wszystkiego pamiętam
że byłam bardzo głodna
ciekawa i wniebowzięta
dopiero przy zmianie opatrunku
zobaczyłam swoje dwanaście tysięcy
wytęsknione i opłakiwane
przez tak wiele miesięcy (...)"
Mimo komplikacji - rany ciężko się goiły, więc Manuela musiała przejść jeszcze jedną operację i dwa tygodnie zmian opatrunków, przy których płakała z bólu, a obecnie czeka na kolejną, wyrównanie sutków - ani przez moment nie żałowała swojej decyzji. - Chodzę prosto, nie wstydzę się rozebrać przy mężu, kręgosłup nie boli, mogę wreszcie wygodnie przytulać dziecko, staniki dostaję od ręki, śpię na brzuszku, podobam się sobie - wylicza Manuela. - Och, i wychodzę do ogrodu w opalaczu - cieszy się.
Nadchodzącego lata nie może się doczekać też Ola.
- Wiesz, to jest pierdoła, ale to jest ważne. Przymierzyłam już sto tysięcy kostiumów. I każdy jest na mnie dobry! - śmieje się.
Kilka dni później wrzuca zdjęcie w bikini na Facebooka.