Blisko ludziJakich pytań nie powinien zadawać ginekolog?

Jakich pytań nie powinien zadawać ginekolog?

Wizyta u ginekologa dla wielu kobiet jest krępująca. Tym bardziej dla młodych dziewcząt, które pierwszy raz udają się do tego specjalisty. Wiadomo, że padną intymne pytania, trzeba będzie rozebrać się, usiąść na fotelu ginekologicznym, poddać się badaniu. Zdarza się jednak, że ginekolog przekracza granicę relacji lekarz-pacjent.

Jakich pytań nie powinien zadawać ginekolog?
Źródło zdjęć: © 123RF

18.04.2012 | aktual.: 07.09.2018 10:55

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wizyta u ginekologa dla większości kobiet jest krępująca. Tym bardziej dla młodych dziewcząt, które pierwszy raz udają się do tego specjalisty. Wiadomo, że padną intymne pytania, trzeba będzie rozebrać się, usiąść na fotelu ginekologicznym, poddać się badaniu. Zdarza się jednak, że ginekolog przekracza granicę relacji lekarz-pacjent. Na jakie zachowanie nie powinnyśmy się zgodzić?

Pani imię i nazwisko? Wiek? PESEL? Kiedy była pierwsza miesiączka, ile pani miała lat? Jakie cykle są w chwili obecnej? Bierze pani tabletki antykoncepcyjne? Kiedy był pierwszy petting, czyli pieszczoty bez stosunku? A pierwszy stosunek? I co, jest pani z tym samym partnerem? Ile on ma lat? Ma pani teraz seks? Wyjechał czy się państwo rozstali? A gdzie jest? Świetnie, to obrzezany? I pewnie ma sporą fujarę? To którą jest pani żoną? Rodziła pani? Była w ciąży? Pani była operowana? Kiła, rzeżączka? Było robione coś z nadżerką? Jakiś świąd? Pieczenie? Upławy? Bóle piersi? Widziała pani film „Histeria. Romantyczna historia wibratora?”. A szkoda.

Dobrze, przejdźmy dalej. Alkohol pani pije? Papierosy pali? A zioło? Czy pani partner preferuje seks oralny? Prosił panią o to, podawał penisa do ust? Czy z jego strony seks francuski jest? Czy prosił panią o seks analny? A pani prosiła? Widzi pani, oni mają taką kulturę, że część ludzi jest biseksualna, mężczyźni i chłopcy żyją w ten sposób. Dobrze, zapraszam do łazienki. Siusiu, kapciuszki i na fotel.

Łazienka jest niewielka, schludna, z ubikacją, umywalką i prysznicem. Zdecydowanie bliżej jej do ciepłej domowej toalety niż zimnego pomieszczenia higieniczno-sanitarnego. Jedynie worek z jednorazowymi kapciami z fizeliny, leżący na małym taborecie, zdradza, że tuż za ścianą czeka parawan, spory fotel ginekologiczny i lekarz w podeszłym wieku.

W czasie badania dowiaduję się jeszcze, że jestem bardzo ładnie zbudowana tam, „na dole”, piersi też mam piękne, klasyczne, niczym grecki posąg, ale macicę już mniej - bo obkurczoną, z całą pewnością od używek.

„Zbok, zbok i jeszcze raz zbok!”

Kodeks Etyki Lekarskiej, Karta Praw Pacjenta, Ustawa o zawodzie lekarza i lekarza dentysty, Ustawa o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta, rekomendacje Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego… Wszystkie te dokumenty, jedne bardziej formalne, inne mniej, regulują prawa pacjenta - i każdy z nas powinien je znać. Jak podkreśla redaktor naczelny „Nowego Gabinetu Ginekologicznego” Piotr Szymański: „rozporządzenie o prawach pacjenta i rzeczniku praw pacjenta nakazuje, aby prawa pacjenta były dostępne, na przykład wywieszone w poczekalni każdego gabinetu. Dotyczy to wszystkich gabinetów lekarskich”.

Wśród tych praw znajduje się jedno z najważniejszych - poszanowanie prywatności, intymności i godności. Tyle teorii. Bo w praktyce bywa nieco inaczej.

„Zbok, zbok i jeszcze raz zbok!”, „Krótka charakterystyka - niekompetentny, pazerny obleś”, „Ludzie, co to jest, nawet własnemu mężowi bym nie pozwoliła na takie traktowanie, a mój mąż to by mnie chyba zostawił, jakbym mu powiedziała, jak to doktorek mnie traktuje” - internetowe fora poświęcone najbardziej intymnym kobiecym sprawom kipią od wypowiedzi kobiet (a czasami nawet i mężczyzn), w których opisują one epizody z małych dramatów rozgrywanych za parawanami w gabinetach ginekologicznych. Bo o ile relacja lekarz-pacjent zajmuje wysoką pozycję na liście sytuacji specyficznych i dość intymnych, o tyle ta nawiązywana między kobietą a ginekologiem bezapelacyjnie znajduje się na jej szczycie. Dlatego niedelikatność lekarza może okazać się sporą traumą dla kobiety.

- Relacja między ginekologiem a pacjentką jest bardzo intymna, opiera się z jednej strony na zaufaniu, a z drugiej na władzy lekarza nad pacjentką - stwierdza Karolina Więckiewicz, prawniczka i koordynatorka Zespołu Pomocy Prawnej przy Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.

Natomiast Aleksandra Józefowska, koordynatorka działań Grupy Edukatorów Seksualnych "Ponton", także działającej przy „Federze”, dodaje: - Rozmawiałam z ginekologami o tym, że nawet pozycja kobiety w fotelu ginekologicznym jest symboliczna. Z pozycji półleżącej, z nogami w górze, trudno jest wejść w jakąkolwiek polemikę, zwłaszcza asertywną dyskusję. Ta pozycja sprzyja bierności i potulności. Dobrze, żeby lekarz tego nie nadużywał.

To jednak, na razie, pobożne życzenia edukatorki „Pontonu”, bo wciąż trafiają się ginekolodzy, którzy z etyką zawodową mają niewiele wspólnego.

Żartownisie, komplemenciarze i…

Patrząc po wypowiedziach użytkowniczek rozmaitych kobiecych forów, wśród ginekologów nie brakuje dowcipnisiów. „Przy wyjściu ginekolog (starszy facet) rzucił mi tekst: proszę pozdrowić tego swojego dziurkacza - miał na myśli oczywiście mojego partnera” - pisze jedna z nich. "Proszę się rozluźnić, bo będę musiał w tym pomóc" - cytuje swojego (już byłego) lekarza inna.

Do tego, że warto pohamować zapędy zbyt wyluzowanego lekarza, przekonuje Karolina Więckiewicz. - To nie jest tak, że na tyle, na ile kobieta pozwoli, lekarz może wejść jej na głowę, a jeśli nie wyznaczyła żadnej granicy, to nie powinna się dziwić. Są pacjentki, którym zbyt szczegółowe pytania czy nawet komentarze nie przeszkadzają. A i lekarzowi, jeśli nie jest upominany, mogą poprzesuwać się pewne granice. Wtedy może nawet nie zdawać sobie sprawy, że słowem potrafi wyrządzić pacjentkom wielką krzywdę. Rzuca tymi samymi żartami, które bawią jego kolegów przy piwie, ale pacjentki już niekoniecznie - mówi prawniczka.

W luźny wieczór, przerwę meczu piłkarskiego i kilka kufli piwa idealnie wpasowałyby się na przykład słowa ginekologa, którego cytuje jedna z forumowiczek: „Moja przyjaciółka usłyszała tekst stulecia: u was (kobiet) to jak w pieczarkarni - ciemno, ciepło i wilgotno, więc nie dziwota, że pieczarki tam rosną”.

Wśród lekarzy zdarzają się też komplemenciarze, jak stołeczny ginekolog, który w czasie wspominanej już wizyty komentował budowę narządów rodnych i piersi, czy nawet… komplemenciarki. „Znajoma kiedyś opowiadała, że poczuła się mocno niezręcznie u jakiejś babki, kiedy ta podczas badania zaczęła się w dość dwuznaczny sposób zachwycać jej „wytrenowanym” mięśniem kegla. Pitoliła coś o „cudownym skarbie, jaki tam ukrywa” i o tym, że faceci pewnie szaleją za jej pochwą” - pisze na kobiecym forum jedna z użytkowniczek.

Jednak tego, co spotkało 25-letnią Malwinę, nie można zakwalifikować ani jako żart, ani jako komplement. - Miałam robione USG dopochwowe. Wiesz, rura, na rurę prezerwatywa, no i ginekolog robi badanie. I tak byłam wystarczająco skrępowana, ale lekarz to lekarz, wie, co robi. Ginekolog ruszał tą rurką normalnie, trochę w prawo, trochę w lewo, bo jajniki oglądał. A później zaczął ruszać nią w ten sposób - Malwina miarowo posuwa ręką w przód i w tył, budząc jednoznaczne skojarzenia.

- Patrzył na mnie, jak zareaguję. A mnie zamurowało - opowiada. Lekarza zmieniła, ale nie obyło się bez nerwów. - Później trafiłam do innego ginekologa. Był niesamowicie delikatny i skrupulatny, aż do przesady. Cały czas mówił mi, co będzie robił. „Proszę pani, to jest wziernik. Zaraz wprowadzę go do pochwy. Uwaga, wprowadzam wziernik”. To było z jednej strony śmieszne, ale z drugiej czułam się bezpiecznie - opowiada.

Lekarz znaczy Bóg?

- W Polsce wciąż pokutuje mit, że lekarz jest niemal Bogiem, zarządza naszym życiem i zdrowiem i może sobie pozwolić absolutnie na wszystko - wyjaśnia Aleksandra Józefowska. By z tym skończyć, „Ponton” i „Federa” stworzyły katalog zachowań ginekologów, którymi pacjentki czują się dotknięte. I tak na liście znalazły się: zwroty w bezosobowej formie (usiądzie, rozbierze się, współżyła? rodziła?), niewybredne komentarze pod adresem pacjentek dotyczące ich wieku i wyborów życiowych (jak ilość partnerów czy wiek inicjacji); oskarżenia o "przesadzanie i histeryzowanie", gdy pacjentki skarżyły się, że lekarz sprawił im ból czy wreszcie irytacja i podniesiony ton głosu, gdy chciały zadać pytanie.

O ile pytania dotyczące różnych osobistych kwestii są konieczne, o tyle komentarze i uwagi - wręcz przeciwnie. Wypowiedź z forum internetowego: „Moja mama po poronieniu poszła na czyszczenie i dostała jakieś lipne znieczulenie. Jak powiedziała, że boli, to lekarz do niej: trzeba było d**y nie dawać, to by nie bolało” - to ekstremalny przykład przekroczenia granicy w rozmowie z pacjentką. Jednak nawet mniej wulgarne wypowiedzi ginekologa mogą obrazić czy zranić kobietę. A jak to jest z bardzo intymnymi pytaniami, jak chociażby te o seks oralny czy liczbę partnerów seksualnych i częstotliwość ich zmieniania?

- Czy lekarz może pytać o szczegóły intymne? Jeśli wymaga tego leczenie, oczywiście tak. To mogą być bardzo ważne informacje. Na przykład w przypadku chorób wenerycznych ilość partnerów ma dla leczenia kluczowe znaczenie, więc lekarz musi to wiedzieć - uważa Piotr Szymański.

Tego samego zdania jest prof. Stanisław Radowicki, konsultant krajowy ds. ginekologii i położnictwa. - W zależności od tego, z jakim obrazem klinicznym mamy do czynienia, lekarz może pytać pacjentkę na przykład o seks oralny, bo choroby przyzębia albo jamy ustnej mają wpływ na przebieg ciąży, a stany zapalne dróg rodnych są sprzężone ze stanem uzębienia i czystości jamy ustnej - wyjaśnia prof. Radowicki. Dodaje też, że lekarz zawsze pyta pacjentkę, czy ma stałego partnera, czy też dochodzi do kontaktów seksualnych z wieloma partnerami, ale jest to dla niego tylko wskazówka dotycząca stanu narządu rodnego. Pytanie o to jest częścią wywiadu lekarskiego. Co innego komentowanie - to nie należy do obowiązków ginekologa.

Tak więc specjaliści, którzy pozwalają sobie na jakiekolwiek uwagi pod adresem pacjentek, przekraczają swoje kompetencje.

- Znam przypadek dziewczyny, wobec której lekarz pozwalał sobie na komentarze na temat wyglądu jej miejsc intymnych, po zakończonym badaniu klepnął ją po udzie, żeby zasugerować, że to już koniec i robił uwagi na temat wyników jej badań hormonalnych. Miała wysoki poziom testosteronu, a on nazwał ją babo-chłopem - opowiada Aleksandra Józefowska.

Takiego zachowania lekarzy zdecydowanie nie pochwala redaktor naczelny „Nowego Gabinetu Ginekologicznego”. - Oczywiście zachwycanie się lekarza częściami intymnymi kobiety nie powinno mieć miejsca. Nie regulują tego żadne przepisy, oprócz tych o zachowaniu godności pacjenta - wyjaśnia Piotr Szymański.

- Ta dziewczyna, która jest naprawdę świadomą i światłą osobą, dopiero po dłuższym czasie doszła do wniosku, że coś w tej wizycie było nie tak, że ma problem z powrotem do tego ginekologa, choć chodziła do niego od lat - kontynuuje edukatorka. Dodaje też, że często pacjentki dopiero po jakimś czasie uświadamiają sobie, iż wizyta u danego lekarza była dla nich na tyle traumatycznym przeżyciem, że później przez długi czas omijały Poradnie „K” szerokim łukiem. A przecież jest inne wyjście.

To nie PRL!

Pacjentka, która poczuła, że jej intymność, prywatność czy godność zostały naruszone, ma prawo złożyć zażalenie (ustne bądź pisemne) u kierownika przychodni, w której pracuje dany lekarz, w oddziale NFZ czy w biurze Rzecznika Praw Pacjenta. Edukatorka seksualna przyznaje, że sama ma na tym polu doświadczenie.

- Otrzymałam list, w którym zostałam przeproszona i poinformowana, że ginekolog dostała upomnienie - mówi Józefowska. Przyznaje jednak, że nie wie, jakie konsekwencje zostały wyciągnięte wobec lekarki. - Była to starsza kobieta, pracowała w tej przychodni pewnie ze trzydzieści lat i nie wiem, jaki stopień zażyłości łączył ją z kierownictwem. Być może było tak, że usłyszała: pani Halinko, wynikła taka nieprzyjemna sytuacja, my odpiszemy, ale proszę następnym razem uważać. A może było inaczej. Trudno powiedzieć - stwierdza.

Jednak koordynatorka „Pontonu” jest w mniejszości. Większość kobiet na niewłaściwe zachowanie lekarza macha ręką, próbuje puszczać w niepamięć, część dzieli się swoimi przeżyciami na forach internetowych. W praktyce rzadko kto ucieka się do złożenia doniesienia na ginekologa, który posuwa się o krok (lub nawet kilka kroków) za daleko.

- Pisanie skarg kojarzy się u nas trochę peerelowsko, z donosicielstwem. Wiele osób wychodzi z założenia, że lepiej sprawę zostawić i po prostu zmienić lekarza. Ale w przypadku młodej dziewczyny, dla której była to pierwsza, druga taka wizyta, może być to na tyle traumatyczne przeżycie, że później przez szereg lat nie pokaże się u ginekologa - stwierdza Aleksandra Józefowska.

Karolina Więckiewicz zwraca też uwagę na inną kwestię. - Może zdarzyć się tak, że lekarz w ogóle nie przejmie się tym, że została na niego złożona skarga. Albo będzie deprecjonował ofiarę, mówił, że jest przewrażliwiona czy nienormalna i bagatelizował wagę swoich słów twierdząc, że wcześniej żadna pacjentka się nie skarżyła. Zwłaszcza, jeśli jest to sytuacja: słowo lekarza kontra słowo pacjentki. Wtedy nawet Rzecznik Praw Pacjenta nie może nic zrobić - mówi prawniczka.

Dla części kobiet, które złożą skargę, wystarczającą rekompensatą będzie świadomość, że nie odpuściły lekarzowi. Innym to jednak nie wystarczy. - Może zdarzyć się też, że żadnych konkretnych profitów z tej skargi nie będzie. W sytuacji, gdy nie ma żadnych dowodów na określone zachowanie lekarza, Rzecznik Praw Pacjenta nie będzie mógł stwierdzić naruszenia prawa do poszanowania godności. Ale samo postępowanie może sprawić, że lekarz będzie miał pewne nieprzyjemności i prawdopodobnie wpłynie to na jego przyszłe zachowanie - wyjaśnia Karolina Więckiewicz.

- Dobrze byłoby, gdyby udało się stworzyć poradnik dla kobiet, jak powinny w takich sytuacjach reagować. Według mnie nie ma nawet sensu odpowiadać takiemu lekarzowi. Najlepiej od razu przerwać wizytę i złożyć skargę. W przeciwnym razie oni się nigdy niczego nie nauczą - dodaje koordynatorka „Pontonu”.

12 m kw. i foliowe kapcie

Idealną bronią w walce z zapędami zbyt frywolnie poczynających sobie lekarzy byłyby standardy, które regulowałyby, co lekarz powiedzieć (i zrobić) może, a czego nie. Jak podkreśla jednak Karolina Więckiewicz, o ile „standardy opieki okołoporodowej czy też konkretne zapisy dotyczące wyposażenia gabinetu zawarte są w rozporządzeniach Ministra Zdrowia”, o tyle „przepisy tego typu nie określają konkretnych zachowań, na które lekarzowi się pozwala i takich, które są przekroczeniem pewnych granic”. - Tego w prawie, poza ogólnymi normami, nie da się uregulować. Musi wystarczyć prawo do poszanowania intymności i godności pacjenta - wyjaśnia.

- Oczywiście są przepisy i to bardzo surowe, ale przeważnie regulują one kwestie sanitarne. Chodzi o zachowanie sterylności i niedopuszczenie do zakażeń krzyżowych. Ale również określają one kilka wymogów typowo organizacyjnych. Podstawowym jest wielkość gabinetu. Powinien mieć on powierzchnię co najmniej 12 metrów kwadratowych - wyjaśnia Piotr Szymański.

Poza tym zgodnie z załącznikiem do Rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie wymagań, jakimi powinny odpowiadać pod względem fachowym i sanitarnym pomieszczenia i urządzenia zakładu opieki zdrowotnej, gabinet badań ginekologicznych powinien „mieć bezpośrednie połączenie z pomieszczeniem higieniczno-sanitarnym wyposażonym w bidet”.

- Przepis ten oznacza jedynie, że gdzieś niedaleko gabinetu powinien być pokój lub łazienka, w którym pacjentka mogłaby się do wizyty przygotować. Jest to istotne dla obu stron. Pacjentka ma większy komfort, a lekarz też lepiej się czuje. Wbrew opinii, dla ginekologa to też jest istotne. I nie chodzi tylko o czystość pochwy czy odbytu, ale również np. nóg - uważa red. Szymański.

- Wydaje mi się, że u nas panuje totalna „wolna amerykanka”. Cały czas wszystko tłumaczy się brakiem pieniędzy i kryzysem. W gabinecie prywatnym jest już inaczej - tam często są specjalne spódniczki, w których można przejść bez skrępowania z łazienki na fotel, czy też właśnie oddzielne pomieszczenia, łazienki, a nie tylko parawan. A można pójść jeszcze dalej - muzyka, przygaszone światła. Ale to już jest inwencja lekarza i jego pomysł na gabinet, nie jakiś standard - uważa z kolei Aleksanda Józefowska.

Tacy ginekolodzy z inwencją istnieją, a ich pacjentki dzielą się z innymi kobietami swoimi wrażeniami. „Ostatnio byłam u lekarza, wyszedł przed gabinet, żeby mnie zaprosić do środka, chociaż ma od tego asystentkę. Przeprosił, że czekałam, kawka, herbatka, czy podoba mi się muzyka, która leci w tle. O żadnym głupim tekście nie ma mowy” - pisze użytkowniczka kobiecego forum.

- W niektórych gabinetach polecane są foliowe lub fizelinowe kapcie. Nie jest to żaden wymóg, tylko inicjatywa własna lekarzy, pewnie z powodu... nieumytych nóg pacjentek. Dla kobiet jest jeszcze jeden plus tego rozwiązania. Nie muszą z przebieralni na fotel iść boso po ceramicznej posadce. Przepisy sanitarne zabraniają układania jakichkolwiek dywanów. Podłoga w gabinecie musi być w miarę jednolita i łatwa do dezynfekcji. - wyjaśnia redaktor naczelny "Nowego Gabinetu Ginekologicznego".

„Co nie dasz chłopakom, dasz robakom”

Grupą podwyższonego ryzyka są młode dziewczyny, które dopiero zaczynają uczęszczać do ginekologa. „Pacjentki, które pierwszy raz odwiedzają gabinet ginekologa, często wychodzą rozczarowane. Lekarzom brak odpowiedniego podejścia. Nie udzielają pacjentkom podstawowych informacji, zniechęcają do zadawania pytań, pozwalają sobie oceniać i komentować ich wybory" - wynika z raportu Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.

Faktycznie, część opowieści stanowią wspomnienia z cyklu „dziewica kontra ginekolog”. Dziewczęta trafiają na lekarzy zdziwionych, rozbawionych, a nawet poirytowanych.

„Byłam wtedy dziewicą, kiedy chciał mnie zbadać, a ja powiedziałam, że mnie boli, to rzucił: a jak chłopak ci włoży, to też powiesz, że boli?” czy „Mojej koleżance (dziewicy bez widoków na to, żeby straciła w najbliższym czasie cnotę) lekarz, gdy zabrał się do badania, powiedział tak: czy nie mogłaby pani wrócić do mnie na badanie za tydzień… już rozdziewiczona… to by mi znacznie ułatwiło pracę” - to kolejne nieprzyjemne wspomnienia zza parawanu w gabinecie ginekologicznym.

Aleksandra Józefowska dorzuca też wypowiedzi dwóch nastolatek, które zwierzyły się na forum „Federy”. Obie trafiły na lekarki „z misją”.

Pierwsza wysłuchiwała pytań o wiek chłopaka i to, co robi z nim, gdy nie ma rodziców w domu, a kiedy przyszło do badania, usłyszała komentarz: „a ile miałaś najwięcej palców w pochwie?”. I odpowiedź: „o, to sie nie bój, na pewno nie będzie bolało, bo moje paluszki są mniejsze”, a później komentarz: „ojej, ani śladu krwi”. „Miałam wrażenie, że próbowała zaspokoić swoja ciekawość, a nie mnie wyleczyć” - pisze nastolatka.

Druga, mimo osobistej zgody ojca na przepisanie tabletek antykoncepcyjnych, wysłuchała litanii możliwych powikłań („rzuciła około 500 terminów, których nie zrozumiałam”), a gdy zapytała, jak dokładnie wygląda cytologia, została zrugana: „to ty jesteś taka dorosła, że chcesz współżyć, ale nie wiesz, co to jest cytologia?”

Wreszcie ostatnim, choć pewnie najczęściej występującym problemem, jest brak rozmowy z pacjentką. - Sytuacja, że ktoś przekracza granice, nie jest powszechną praktyką. Taką przynajmniej mam nadzieję. Przeważnie dostajemy informacje, że lekarz prawie nic nie powiedział - wyjaśnia Aleksandra Józefowska.

Częściej niż na „lekarzy-zboczeńców” czy „lekarki-moralizatorki” pacjentki trafiają na „ginekologów-mruków”. Nie dość, że sami nie zadają pytań, to - jak mówi Aleksandra Józefowska - nie stwarzają atmosfery zachęcającej pacjentkę do zadawania pytań. - Często dziewczyny zgłaszają, że lekarz je bada, ale nic nie mówi. „Zajrzał, zrobił minę i koniec” - piszą. A one czekają na to, co powie ten ginekolog, jak na werdykt. I są w takim stresie, że boją się zapytać. Później wychodzą z gabinetu i nie wiedzą nic - tłumaczy koordynatorka „Pontonu”.

Im więcej, tym lepiej

„Molestował cię!” - zgodnym chórem orzekły koleżanki po wysłuchaniu opowieści o ponadgodzinnej wizycie w gabinecie z przyjazną łazienką, komplementach na temat budowy anatomicznej i szczegółowych zwierzeniach na temat intymności. Na pewno jakaś granica została przekroczona. Co dalej?

- Kropla drąży skałę. Jeśli kobiety będą reagowały, możliwe, że uda się zdyscyplinować lekarzy. Jedne odpowiedzą ginekologowi natychmiast, drugie, które nie mają tyle odwagi, poskarżą się na niego przełożonym. Oczywiście rozumiem kobiety, które nie mają na to ochoty lub mają zbyt wiele do stracenia. Mimo to uważam, że warto reagować. Im więcej kobiet będzie się sprzeciwiać, tym łatwiej będzie wypracować pozytywne standardy - uważa prawniczka Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.

(aw/sr)

badanielekarzseks
Komentarze (863)