Adwokatka obejrzała "Dom dobry". "To nie fikcja, ale codzienność tysięcy kobiet"
Przemoc emocjonalna jest jak powolne zatruwanie duszy. – Z czasem on odcina ją od przyjaciół, rodziny, tłumacząc: "Nikt cię nie rozumie", "Wszyscy mają cię za wariatkę". Kobieta przestaje odbierać telefony, przestaje wychodzić z domu – mówi adwokatka Magdalena Grześkowiak.
Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Widziała pani już film Wojciecha Smarzowskiego "Dobry Dom"?
Magdalena Grześkowiak, adwokatka z 20-letnim doświadczeniem w rozwodach, specjalizuje się w prawie rodzinnym i opiekuńczym: Tak, widziałam. I muszę przyznać, że to, co Smarzowski pokazuje, to nie fikcja – to codzienność tysięcy kobiet. Brutalna, duszna, zamknięta w czterech ścianach, które miały być bezpieczne. Widziałam te historie setki razy. Tak właśnie żyją niektóre kobiety. Nie każda potrafi się z tego wyrwać, znaleźć w sobie siłę, by uciec. Wszyscy w kinie płakali. Mój mąż powiedział: "Ty to przecież widzisz na co dzień". A ja mu odpowiedziałam: "Nawet gorzej".
Mocne słowa. Czy każda z tych historii rzeczywiście wygląda podobnie?
Oczywiście trudno porównywać dramaty, ale schemat działania często jest ten sam. Najpierw lovebombing – kwiaty, uwielbienie, komplementy. Potem stopniowa manipulacja. Pojawia się inna kobieta, zaczynają się obelgi, zaniedbywanie dzieci, brak alimentów. Kobieta zostaje sama – z dzieckiem, wstydem i przekonaniem, że "dała się nabrać". To teatr, tylko aktorzy się zmieniają. Role są te same od 20 lat mojej praktyki.
"Kobieta sprzedaje siebie". Tak może wyglądać przemoc ekonomiczna w związku
Wiele kobiet składa pozew o rozwód, a potem... się z niego wycofuje. Dlaczego?
Bo on znowu obiecuje, że się zmieni. Przynosi kwiaty, płacze, przysięga, że to już ostatni raz. Kobieta chce wierzyć, że tym razem naprawdę będzie inaczej. Najczęściej to żony alkoholików. Wierzą, że pójdzie na terapię, zaszyje się, że wróci ten dawny, czuły partner. A potem wraca piekło – przemoc, wulgaryzmy, upokorzenia. Słyszą: "Jesteś zerem, pasożytem, nie potrafisz zdania sklecić".
Przemoc kojarzy nam się zwykle z ciosami, siniakami, obdukcją. Ale pani mówi o przemocy bez śladów.
Bo przemoc to nie tylko siniaki. Ludzie myślą, że jeśli nie ma krwi, to nie ma problemu. Ale jest też przemoc emocjonalna – cicha, codzienna, niepozorna. Zaczyna się od zdania rzuconego mimochodem: "Naprawdę chcesz to założyć", "Jak zawsze coś zepsułaś". Często na zewnątrz wszystko wygląda pięknie. Partner troszczy się, dba, zasypuje komplementami. Ofiara otwiera się, zwierza z kompleksów, trudnych doświadczeń. A potem te słowa zostają użyte przeciwko niej. Słyszy: "Sama mówiłaś, że jesteś do niczego. Matka miała rację". Albo: "Nie dziwię się, że tamten facet cię zostawił. Przecież z tobą nie da się wytrzymać". To ciosy zadawane słowami. Powoli, systematycznie.
Brzmi jak emocjonalny rollercoaster. Miłość, przemoc, przeprosiny, powrót do punktu wyjścia.
Dokładnie tak to wygląda. Sprawca raz rani słowem, innym razem przeprasza, kupuje bilety do teatru, zabiera na kolację. A następnego dnia znowu to samo. Kiedy kobieta słyszy codziennie: "Jesteś psychiczna", "Jesteś nienormalna", "Tobie się coś pomieszało w głowie" – zaczyna w to wierzyć. Sprawca potrafi jeszcze dorzucić: "Przecież ja tak nie powiedziałem, kochanie. Przesadzasz. Chodź, kupiłem bilety na spektakl". I następnego dnia wszystko zaczyna się od nowa. To klasyczny gaslighting – podważanie rzeczywistości ofiary.
Jak rozpoznać, że to już nie zwykła kłótnia, tylko przemoc emocjonalna?
Przemoc emocjonalna to systematyczne podkopywanie poczucia własnej wartości. Sprawca sprawia, że ofiara wątpi w swoje emocje, wspomnienia, w samą siebie. Z czasem odcina ją od przyjaciół, rodziny, tłumacząc: "Nikt cię nie rozumie", "Wszyscy mają cię za wariatkę". Kobieta przestaje odbierać telefony, przestaje wychodzić z domu. A gdy ktoś pyta, co się z nią dzieje, odpowiada: "Wszystko w porządku". Bo naprawdę zaczyna w to wierzyć.
Kobiety coraz częściej nagrywają partnerów. Po co? Dla sądu?
Nie zawsze. Często robią to tylko po to, żeby same sobie udowodnić, że to naprawdę się dzieje. Że on naprawdę to powiedział. Że nie zwariowały. To dramatyczne – kobieta, która musi mieć nagranie, żeby uwierzyć we własne wspomnienia.
A przemoc ekonomiczna? To też część tego mechanizmu?
W mojej praktyce obserwuję to bardzo często. Przemoc psychiczna i ekonomiczna to równie realne formy znęcania się, choć często trudniejsze do uchwycenia. Pamiętam klientkę, której mąż kontrolował wszystkie jej wydatki. Cały czas słyszała zdania w stylu: "Po co to kupiłaś?", "Masz już jedną bluzkę, po co ci druga?", "Nie pracujesz, więc nie musisz tyle jeść". Musiała rozliczać z każdego grosza, przynosić paragony, prowadzić zeszyt wydatków. To pozornie "porządek w domu", ale w rzeczywistości – kontrola i upokorzenie. W efekcie kobieta traci niezależność – emocjonalną i finansową. Przestaje decydować o sobie. Nie ma dostępu do pieniędzy, do przyjaciół, do własnych decyzji. A gdy próbuje się wyrwać, słyszy, że "jest niewdzięczna", że "bez niego sobie nie poradzi". I często wraca, bo wierzy, że tylko on może jej pomóc.
Dlaczego tak trudno z tego wyjść? Przecież z boku wszystko wydaje się oczywiste.
To nie jest tak, że można po prostu zabrać walizkę i wyjść. Jest dziecko, które chce kontaktu z ojcem. Kobieta myśli: dla dobra dziecka zostanę, może on się zmieni. Może był zmęczony, może źle zareagowałam. I tak tkwi w tym układzie, karmiona nadzieją, że jutro będzie lepiej. Z czasem wiele z tych kobiet nabiera przekonania, że już nic się nie da zrobić. Część z nich ma szczęście – finansowe zaplecze, wsparcie rodziny, możliwość odejścia. Ale są też takie, które nie mogą liczyć nawet na bliskich. Słyszą: "W naszej rodzinie nigdy nie było rozwodów". I zostają. Lata mijają, przemoc trwa, a one w tym wszystkim po prostu funkcjonują.
A dzieci? One przecież wszystko widzą.
I chłoną. Nastolatki potrafią powtarzać słowa ojca. Mówią do matki: "Jesteś idiotką, tata ma wyższe wykształcenie, a ty co? Ty tylko uczysz w szkole". Dzieci słyszą przez lata kpiny, upokorzenia, porównania. W końcu przesiąkają tym językiem. I zaczynają patrzeć na świat oczami sprawcy. To pajęczyna, która oplata całą rodzinę. Trafiasz na narcyza, na przemocowca – on będzie cię wykańczał powoli. Najpierw słowami, potem zwątpieniem. W pewnym momencie zaczynasz się zastanawiać, czy z tobą wszystko w porządku. Może faktycznie potrzebujesz psychiatry.
Czasem słyszymy: "Została, więc pewnie jej pasowało". Co pani wtedy czuje?
Złość. Bo to niesprawiedliwe. Kobieta nie zostaje dlatego, że jej pasuje, tylko dlatego, że boi się odejść. Czasem nie ma dokąd. Czasem nie ma pieniędzy. Przychodzą do mnie dziś panie po sześćdziesiątce czy siedemdziesiątce i mówią: "Dlaczego ja tego nie zrobiłam wcześniej?". Bo kiedyś słyszały tylko: siedź z nim, wytrzymaj, przecież to twój mąż. Jedna z moich klientek przeżyła z oprawcą pół wieku. Zdecydowała się go wyrzucić z domu dopiero w wieku 70 lat po tym, jak powiedział: nie podoba ci się, to sama mnie wypie***. To ją złamało, ale też obudziło. Razem z sąsiadką zamknęły drzwi. On walił laską, zniszczył drzwi, ale już go nie wpuściły. Potem przez trzy lata walczyłyśmy o rozwód, bo "on żonę kochał". W sądzie próbował zrzucić winę na nią. Powiedział, że małżeństwo się rozpadło, bo żona miała depresję i stany lękowe. A kto ją do tej tego doprowadził? Wiele kobiet w wieku emerytalnym dopiero teraz zaczyna rozumieć, że całe życie doświadczały przemocy.
Jak udowodnić przemoc emocjonalną w sądzie?
To wyzwanie. Sprawca często sam nagrywa kłótnie, ale dopiero wtedy, gdy kobieta – doprowadzona do ostateczności – krzyczy i płacze. Pokazuje: "Proszę zobaczyć, jaka ona niezrównoważona". W sądzie jest spokojny, elegancki, czarujący. Na rodzinnych spotkaniach – wzór męża. W domu – tyran. Policja przyjeżdża, a on z uśmiechem mówi: "Żona ma te babskie dni". Jeśli trafi na funkcjonariuszy bez empatii, sprawa kończy się zanim się zacznie. Dlatego tak ważne jest, żeby kobiety szukały wsparcia – psychologa, prawnika, fundacji. W Polsce działa wiele miejsc, które pomagają – Feminoteka, Niebieska Linia, lokalne centra interwencji kryzysowej. Trzeba mówić znajomym, matkom, koleżankom. Bo milczenie to gleba, na której przemoc rośnie.
Rozmawiała Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski