Agata Młynarska
Agata Młynarska otwarcie opowiada o zabiegach medycyny estetycznej, którym się poddała.
- Nie będę hipokrytką. Mówienie, że to wyłącznie zasługa genów i zdrowej diety jest śmieszne - przyznaje na łamach "Twojego Stylu".
Dziennikarka w tym roku skończyła 50 lat i jeszcze nigdy nie wyglądała tak dobrze. Okazuje się, że zaczęła poprawiać urodę, gdy skończyła 38 lat. Nie cierpiała zmarszczek między brwiami i w okolicy ust. - Wtedy, 12 lat temu w Polsce, hasło botoks budziło lęk. Zdziwiłam się, że dwa zwykłe zastrzyki tak szybko zadziałały. W kilka minut już tych zmarszczek nie miałam. Pilnowałam, żeby nie wróciły i regularnie chodziłam do salonów kosmetycznych - zdradziła.
- Pracuję twarzą, a to zobowiązuje do dobrego wyglądu. Gdy skończyłam 40 lat, dowiedziałam się, że mój czas w telewizji już się skończył. Tempo pracy w telewizji, potworny, długofalowy stres odbija się na skórze. Twarz staje się szara, smutna, starsza. Nie ma cudów, żeby nie zapłaciła za takie traktowanie. A zabiegi pozwalają dłużej wyglądać dobrze - tłumaczy.
Młodzieńczy i promienny wygląd zawdzięcza m.in. mezoterapii.
- Kiedy pierwszy raz przyszłam do domu po mezoterapii i wyglądałam jak Shrek, synowie byli w szoku: Boże, mamo, coś ty zrobiła, to jest makabryczne! Wtedy pomyślałam sobie, że faceci nie są w stanie nas zrozumieć. A zaraz potem, że nie zamierzam tego przed nimi ukrywać - twierdzi dziennikarka.
- Mąż też już jest przyzwyczajony. Po rozmowie z lekarką zrozumiał, że zabiegi, które robię, są dla skóry dobre. Wszystkie moje przyjaciółki, koleżanki korzystają z nich - dodaje.
Dziennikarka podkreśla, że za ten dobry wygląd zdarza jej się usłyszeć słowa krytyki. - Czasem widzę na stronie internetowej swoje fajne zdjęcie i myślę: Wow! Ale mam ładny makijaż, pięknie wyglądam. Ale 90 procent komentarzy pod nim jest niepochlebnych: Młynarska ostrzyknięta, wybotoksowana, plastikowa lala. I co ciekawe, wiele tych komentarzy piszą kobiety - mówi.
Zobaczmy, jak się zmieniała.