W fotelu prezydenta
Rewolucję w respektowaniu praw czarnoskórych chciała przeprowadzić także Shirley Chisholm. To pierwsza kobieta i Afroamerykanka, która kandydowała na prezydenta USA. Gdy pytano ją, jak chce zostać zapamiętana, odpowiadała: jako osoba, która miała jaja. Shirley na pewno nie można tego odmówić. 44 lata temu ta była nauczycielka w szkole pielęgniarskiej, która zasiadała w Kongresie, ogłosiła chęć do wystartowania w wyścigu o Biały Dom.
- Zdecydowałam się na ten krok, ponieważ większość ludzi myślała, że Ameryka nie jest gotowa na czarnoskórego prezydenta i na dodatek kobietę w tej roli – mówiła. Miała świadomość, że nie wygra, ale pragnęła, by jej kandydatura utorowała drogę innym czarnoskórym politykom w przyszłości.
Ameryka nie była jeszcze przygotowana na czarną kobietę, która miałaby stanąć na jej czele. W trakcie kampanii Shirley przekonała się o tym dobitnie. Wielokrotnie grożono jej śmiercią. Nie złamało jej to. W walce o nominację prezydencką Partii Demokratycznej w 1972 roku zdobyła 151 głosów na konwencji wyborczej, co nie wystarczyło do uzyskania nominacji. W 2015 roku prezydent Barack Obama odznaczył ją pośmiertnie Medalem Wolności – najwyższym odznaczeniem cywilnym Stanów Zjednoczonych. – W historii naszego kraju są ludzie, którzy nie oglądali się na prawo czy lewo. Oni patrzyli do przodu i walczyli – mówił do zgromadzonych podczas uroczystości.