Ewelina - dziewczyna od wrestlingu, szycia i pomagania zwierzętom
22-letnia Ewelina Grot z Trójmiasta od 5 lat trenuje wrestling i jest jedną z niewielu dziewczyn w Polsce, które się tym zajmują. Jej pseudonim ringowy to Mira. Nam mówi o tym, jak biła się z chłopakami na przerwach w szkole, jak jeździła na pierwsze treningi 16 godzin pociągiem z Gdańska do Rzeszowa i o swoich innych pasjach – szyciu ubrań i pomaganiu zwierzętom.
Czy przybijacie sobie na ringu pieniądze zszywaczem do pleców – tak jak Mickey Rourke w filmie „Zapaśnik”?
Kobiety rzadko uciekają się do takich „atrakcji”, ale mężczyźni jak najbardziej. Odbywa się to w ramach tak zwanych walk hardcorowych. Pewnie mogłabym tego spróbować, ale nie zastanawiałam się nad tym, jakich przedmiotów bym użyła. Podczas walk wykorzystuje się kawałki blach czy kołki. Standardem są pinezki i świetlówki. Kiedyś widziałam rzucanie starym komputerem (śmiech)
. Chłopaki jadą na przykład do Castoramy i razem wybierają rzeczy, których użyją na ringu, na przykład drabiny.
W jakich okolicznościach wpadłaś na pomysł, że zostaniesz profesjonalną wrestlerką?
Przez dziesięć lat tańczyłam hip-hop, próbowałam też judo i ju-jitsu. Zawsze uprawiałam jakiś sport, no i lubiłam się bić z chłopakami na przerwach lekcyjnych. Od małego lepiej dogadywałam się z kolegami niż z koleżankami. Kiedy obejrzałam zawody na kanale „Extreme Sport”, byłam podekscytowana, od razu chciałam spróbować. Chyba wszyscy polscy zawodnicy tej dyscypliny tak zaczynali. Urzekło mnie to, że jest to pewnego rodzaju spektakl. Dzieje się dużo rzeczy naraz. To nie tylko walka, ale też teatralne stroje.
Kto szyje twoje stroje na ring?
Sama to robię. Szycie to moja kolejna pasja. Co chwilę je zmieniam, modyfikuję. Nauczyłam się wybierać odpowiednio rozciągliwe materiały. Muszą być kolorowe. Najbardziej lubię fiolet, a mój ulubiony strój to ten srebrno-fioletowy. Na ring wchodzę przy dźwiękach Drew Sidory i jej przeboju „Till the Dawn”, ale chyba muszę to zmienić, bo już trochę mi się nudzi.
Gdzie trenowałaś na początku?
Problemem było właśnie to, że było mało takich miejsc. Jedyny trener, zresztą ze Stanów Zjednoczonych, pracował w Rzeszowie, więc jeździliśmy z kolegami szesnaście godzin pociągiem, żeby szkolić się pod okiem fachowca. Po kliku latach szkoła przeniosła się do Trójmiasta, a że od początku wrestlingu w Polsce minęło już 8 lat, w tym czasie wykształciło się kilku polskich trenerów. Teraz razem z kolegami trenujemy u nich.
Mężczyźni nie mieli oporów, żeby rzucać tobą na treningach?
Na początku rzeczywiście tak było. Jako że mało dziewczyn trenowało wrestiling, musiałam walczyć z facetami. I oni mieli problem z tym, żeby trochę mnie uszkodzić, uderzyć mnie, rzucić mną. Musieli się przełamać, ale teraz już wiedzą, że na ringu jestem zawodnikiem, a nie kobietą.
Zdarzają się kontuzje? Na ringu przecież nikt się z nikim nie cacka.
Nie miałam jeszcze żadnej poważnej kontuzji. Dużo więcej miałam ich, gdy trenowałam taniec. Staramy się dbać o zdrowie, uczymy się tak upadać, żeby nie zrobić sobie zbyt wielkiej krzywdy. Ale po walce i tak wszystko boli. Nawet niegroźnie wyglądające odbicie się plecami od liny na ringu sprawia ból. W trakcie treningów uczymy się też, jak w mało kontuzyjny sposób rzucać ciałem przeciwnika.
Który moment daje ci największą adrenalinę?
Najlepsze są gale - po to przygotowujemy się miesiącami. Przez wiele lat byłam tancerką, więc kontakt z publicznością to dla mnie coś naturalnego. Występuję w pięknym, uszytym przez siebie stroju, ludzie krzyczą, dopingują. Po gali mogę być nie wiem jak zmęczona i obolała, ale wychodzę i rozmawiam z publicznością. Nie mam zamiaru zwolnić.
Masz jakąś pasję poza wrestlingiem?
Tak, uczę się w technikum i za półtora roku będę technikiem weterynarii. Chciałabym pomagać zwierzętom na wsiach. Tam są traktowane jak rzeczy, nikt ich nie leczy gdy są chore, nikt o nie nie dba.