Po sześciu latach zrzuciła habit. Tak wspomina ostatnią spowiedź

Po sześciu latach zrzuciła habit. Tak wspomina ostatnią spowiedź

Sylwia trafiła do zakonu przypadkiem - zdjęcie ilustracyjne
Sylwia trafiła do zakonu przypadkiem - zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © Adobe Stock | Anneke Schram
Sara Przepióra
15.03.2023 16:23, aktualizacja: 20.03.2023 22:26

Sylwia zrzuciła habit po sześciu latach posługi w zakonie. Jak mówi w rozmowie z Wirtualną Polską, do podjęcia tej decyzji pchnęło ją kilka powodów. Jeszcze przez długi czas zastanawiała się, czy obrała dobrą życiową drogę. Wszelkie wątpliwości Sylwii rozwiał ksiądz. - Gdy tylko wspomniałam o tym, że odeszłam z klasztoru, wyskoczył jak oparzony z konfesjonału i zaczął mnie wyzywać - wspomina.

Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski: Jak trafiła pani do zakonu?

Sylwia*: Zupełnie przypadkiem. Koleżanka chciała wstąpić do zakonu w Krakowie. Poprosiła, abym jej towarzyszyła. Zgodziłam się i pojechałam z nią na spotkanie z przełożoną klasztoru. Po wstępnej rozmowie zaproszono nas na rekolekcje. Spędziłam na nich cały tydzień. Przy okazji uczestniczyłam również w życiu zakonnym, wspólnych modlitwach i codziennych obowiązkach. Choć nigdy nie byłam zbyt religijna, spodobało mi się takie życie. Koleżanka, z którą przyjechałam, zrezygnowała ze wstąpienia do zakonu. Ja zostałam.

Jak wyglądało życie w klasztorze?

Grafik był dość napięty. W postulacie, i później w nowicjacie, budziłam się skoro świt. Miałam wyznaczone obowiązki. Dzień zaczynałam od przygotowywania refektarza do śniadania, nakrycia stołu i otwierania Biblii na czytanie siostrom. Później udawałam się na poranną modlitwę o szóstej rano, a o siódmej zaczynała się pierwsza msza. Potem przychodził czas na śniadanie. Nowicjuszki i postulantki jadły później. O dziewiątej udawałam się na lekcje łaciny oraz filozofii. W południe znów zasiadałyśmy do modlitwy, czyli do tzw. sum.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Wolną chwilę dla siebie miałam dopiero po obiedzie. Spędzałam ten czas zwykle w bibliotece klasztornej. Zanim wstąpiłam do zakonu, studiowałam historię. Klasztor posiadał dość pokaźne zbiory dokumentów, które mogłam przeglądać. Po południu wracałam do swoich obowiązków. Głównie pomagałam w kuchni. Dzień kończyłam wieczorną modlitwą. Każda z nas musiała być swojej celi już o godz. 20. Wieczory zazwyczaj kończyły się inaczej. Spotykałyśmy się u którejś z młodszych sióstr na herbacie i plotkach.

Siostra przełożona wiedziała o waszych spotkaniach?

W klasztorze nie panowała tak surowa atmosfera, jak mają to w zwyczaju pokazywać filmy. Nie żyjemy już w średniowieczu. Na spotkania z herbatką wpadały też starsze siostry zakonne, a czasem nawet sama przeorysza.

Dlaczego więc zrzuciła pani habit?

Do podjęcia decyzji o odejściu z zakonu pchnęło mnie kilka powodów. Przede wszystkim nie byłam lubiana przez inne siostry. Niektóre konflikty przerodziły się nawet w rękoczyny. Nie pozwalałam, aby ktoś mnie obrażał, więc się stawiałam. Nauczyłam się bronić przed przemocą już w dzieciństwie. W klasztorze nazwano to wprost brakiem pokory. Z tego powodu nie dopuszczono mnie do ślubów wieczystych. Z perspektywy czasu wiem, że było to dla mnie błogosławieństwem. Ułatwiło odejście z klasztoru.

Co siostry miały na myśli, zarzucając pani brak pokory?

Starsze siostry zakonne wytykały mi to, że jestem pyskata i pozwalam sobie na zbyt wiele oceniając szczerze innych. Poza tym byłam ulubienicą przeoryszy, która akurat bardzo ceniła sobie we mnie wspomniane wcześniej cechy. Zawiść i zazdrość zrobiły swoje. Nawet ze wstawiennictwem przełożonej nie wytrzymałam dłużej w tym toksycznym środowisku.

Wspomniała pani, że powodów odejścia było więcej.

To prawda. Z racji mojego wykształcenia powierzono mi opiekę nad starymi klasztornymi dokumentami i pismami znajdującymi się w tamtejszej bibliotece. Zajęłam się także ich tłumaczeniem. Robiłam to nie tylko w macierzystym klasztorze, ale również w innych zakonach w Krakowie, zarówno męskich, jak i żeńskich. Przełożeni byli bardzo zadowoleni z mojej pracy. Wysłali mnie do innych ośrodków na terenie Polski, a nawet całej Europy. Bywałam również w Bibliotece Watykańskiej.

Wiedza, którą zdobyłam doprowadziła do tego, że zaniechałam praktyk religijnych. Z czasem nabierałam coraz większego dystansu do wiary, nie tylko tej katolickiej. Do opuszczenia klasztoru przekonało mnie także bezczelne zachowanie księży i zakonników. Niejednokrotnie dostawałam od nich jednoznaczne propozycje. Każdy z tych powodów zbudował, cegiełka po cegiełce, moją niechęć do kontynuowania życia klasztornego i jakichkolwiek kontaktów z klerem.

Jakie to były propozycje?

Duchowni nie mają doświadczenia w zwyczajowym flircie. Mówią bez ogródek, czego chcieliby od kobiety. Nieszczególnie przejmują się konwenansami, nie tracą też czasu na pogaduszki. Zdarzało się, że od razu przechodzili do czynów, nie pytając mnie o pozwolenie. Nie jestem uległą osobą, a do tego umiem zadbać o swoje bezpieczeństwo. Dlatego żadnemu nie udało się mnie skrzywdzić. Inne siostry zakonne mogły mieć mniej szczęścia.

Porzucają z tego powodu klasztorne życie?

Z moich obserwacji wynika, że molestowanie seksualne jest decydującym powodem zrzucania habitów przez siostry zakonne. Sprawcami nadużyć są nie tylko księża i zakonnicy. Zdarza się, że winnymi są też inne zakonnice, najczęściej te starsze, z wyższą pozycją w klasztornej hierarchii. Nadużywają władzy zwłaszcza wobec młodych nowicjuszek.

Zna pani takie historie?

W pamięć zapadła mi sytuacja z klasztoru we Włoszech. Jedna z tamtejszych nowicjuszek była nagabywana przez leciwą zakonnicę, i to w mojej obecności. Natychmiast zgłosiłam problem przełożonej klasztoru. Nie czekałam długo na jej reakcję. Młoda nowicjuszka została przeniesiona do innego klasztoru, a winowajczyni surowo ukarana. Przez miesiąc nie mogła wychodzić ze swojej klasztornej celi.

Abstrahując od nadużyć seksualnych, to same związki homoseksualne w żeńskich klasztorach nie są rzadkością. Nie mówi się o nich jednak tak często, jak o przypadkach romansów wśród zakonników czy księży. Często takie relacje rodzą się w zakonach klauzurowych, w których siostry zakonne nie mają kontaktu ze światem. Wtedy stworzenie związku z drugą kobietą z klasztoru jest jedynym sposobem na walkę z samotnością.

Pani też doskwierała samotność?

Tuż po zrzuceniu habitu poszłam na imprezę. Nie spieszyłam się z powrotem do Warszawy. Zostałam w Krakowie jeszcze przez rok. Chciałam się wyszaleć, oddać cielesnym uciechom. Być może dla niektórych będzie to bulwersujące, ale przez sześć lat życia za murami klasztoru właśnie tego brakowało mi najbardziej. Nie chciałam się wdawać w romanse z duchownymi. Przestrzeganie ślubów czystości było dla mnie jak danie komuś słowa, którego nie można złamać. Gdy opuściłam klasztor, czułam się jak po rozwodzie. Musiałam odżyć na nowo.

Miała pani wątpliwości, czy dobrze zrobiła, porzucając klasztorne życie?

Po opuszczeniu klasztoru pracowałam jeszcze w tamtejszej bibliotece jako osoba świecka. Chciałam porozmawiać wtedy z kimś mądrym o mojej decyzji. Nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam. Udałam się do Bazyliki Mariackiej, którą wówczas prowadzili jezuici, uważani od wieków za najbardziej światłych zakonników. Nie trafiłam na jednego z tych wykształconych i otwartych duchownych. Rozmowy ze mną podjął się tamtejszy spowiednik. Nie potraktował mnie z należytym szacunkiem. Po tym incydencie nie wróciłam już do konfesjonału.

Jak ksiądz zareagował na wyznanie o zrzuceniu habitu?

Gdy tylko wspomniałam o tym, że odeszłam z klasztoru, wyskoczył jak oparzony z konfesjonału i zaczął mnie wyzywać. Twierdził, że za podjęcie tej decyzji pochłonie mnie piekło. Byłam zaskoczona jego gwałtowną reakcją. Poczułam wzbierający we mnie gniew. Przez lata doświadczyłam najgorszych zachowań duchownych. Nie miałam już do nich tak dużego szacunku, jak reszta społeczeństwa. Uderzyłam obrażającego mnie spowiednika w twarz. Cios był na tyle silny, że ksiądz upadł na posadzkę.

Rzuciłam mu na odchodne, że kapłana obowiązuje tajemnica spowiedzi i jeśli uważa, że popełniłam grzech, powinien zadać pokutę, a nie krzyczeć na mnie. Nie żałuję tego, co zrobiłam. Do dziś pamiętam reakcję ludzi, którzy byli wtedy w kościele. Jedni się uśmiechali, inni klaskali. Nie wiem do końca, czy był to wyraz aprobaty, czy pogardy. Nie zastanawiałam się nad tym długo. Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść.

Próbowała pani dociec jeszcze swoich praw u władz Kościoła?

Złożyłam pisemną skargę w kurii na spowiednika. Wiem, że poniósł konsekwencję, ponieważ dostałam list zwrotny z przeprosinami. Nie wpłynął on jednak na to, jak zaczęłam postrzegać Kościół. Wydarzenia, które miały miejsce w Bazylice Mariackiej bezpośrednio oddaliły mnie ostatecznie od wiary. Sprawiły też, że czuję do instytucji Kościoła i jej przedstawicieli odrazę.

Czy habit zmienił coś w pani życiu?

Pobyt w zakonie pozwolił mi poszerzyć wiedzę, co wpłynęło na podejmowanie lepszych decyzji w życiu. Znacznie łatwiej jest mi radzić osobom, które proszą mnie o pomoc. Wierzę, że klasztor przydarzył mi się w życiu nie bez powodu. To była zarówno zła, jak i dobra lekcja, a ja wyciągnęłam z niej odpowiednie wnioski. Wychodzę z przekonania, że wiara w jakiekolwiek bóstwo nie jest mi potrzebna. Wystarczy, że doceniam siebie i swoje możliwości.

*Nazwisko ukryte na prośbę bohaterki.

Rozmawiała Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Źródło artykułu:WP Kobieta