Żony górników codziennie przeżywają koszmar. "Krzyczałam z bólu"

Dla żon górników każda szychta wiąże się ze stresem
Dla żon górników każda szychta wiąże się ze stresem
Źródło zdjęć: © Adobe Stock, PAP
Sara Przepióra

20.02.2023 16:56, aktual.: 20.02.2023 18:47

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Byłam przekonana, że stało się coś strasznego. Gdy adrenalina opadła, wyrzuciłam z siebie złe emocje. Krzyczałam z bólu tak głośno, jak nigdy dotąd - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Marzena, żona górnika. Każdego dnia stoi w oknie, wyczekując powrotu męża.

Budzik Haliny zadzwonił przed piątą rano. Miała stawić się tego dnia u lekarza. Od kilku tygodni męczyły ją nocne poty. Tego poranka ze zdziwieniem odkryła, że dolegliwości zniknęły. Ustały też uporczywe myśli o śmierci męża. - Każda żona górnika takie miewa. Mnie jednak wręcz prześladowały. Zastanawiałam się, co by się ze mną stało, gdyby mojego męża zabrakło. Nigdy nie wierzyłam w przeczucia, ale tego dnia wszystko się zmieniło - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Halina zamknęła oczy i nakryła się kołdrą. Niedługo później ze snu wyrwał ją dzwonek do drzwi. Spojrzała na zegarek. Nie podejrzewała, kto mógłby dobijać się do jej drzwi o szóstej rano. Mąż sam otworzyłby drzwi. Zawsze tak robił, gdy wracał do domu. Zerknęła na klatkę schodową przez judasza. Ustawiło się na niej kilku mężczyzn. Ze zniecierpliwieniem wyczekiwali, aż ktoś wpuści ich do mieszkania.

- Przedstawili się jako brygadziści z kopalni, w której pracował mój mąż. Był wtedy na nocnej zmianie. Pomyślałam, że to zły znak. Szybko potwierdzili moje przeczucia. Przyszli poinformować mnie o śmierci męża. Próbowali wytłumaczyć, co się stało. Pamiętam tylko kilka pierwszych zdań. Później zemdlałam - relacjonuje.

Niezapowiedziani goście ocucili Halinę, po czym zabrali ją ze sobą na kopalnię. Na miejscu reprezentant zarządu zaproponował jej odszkodowanie za śmierć górnika. - Trafił mnie szlag. Powiedziałam im, że nie chcę pieniędzy, tylko mojego chłopa - wyznaje.

Halina do dziś nie dowiedziała się, co przydarzyło się jej mężowi. - Przekazali mi, że znaleźli go martwego w jednym z chodników. Z raną głowy. Nie było żadnych świadków zdarzenia. Mąż miał tego dnia zjechać na dół i zjeść z innymi górnikami śniadanie przy ociosie. Po posiłku wszyscy rozeszli się do roboty. Tylko on wrócił na miejsce, bo czegoś zapomniał. Długo nie przychodził, więc któryś z kolegów poszedł za nim. Gdy trafił na miejsce, mąż już nie żył. Prawdopodobnie coś uderzyło go w głowę - wspomina.

Zanim Halina wyszła z mieszkania, przekazała brygadzistom ubrania dla męża. Prosiła, aby ubrali go, zanim przyjedzie do prosektorium. Chciała zobaczyć ciało. - Nie pokazali mi go. Robili wszystko, żebym tam nie weszła - mówi łamiącym się głosem. - Tłumaczyłam to sobie na wszelkie sposoby, ale nadal nie rozumiem ich zachowania - dodaje.

Wydarzenia tamtego poranka pozostawiły w sercu Haliny trwały ślad. Nie może pogodzić się z utratą męża. - Cały świat mi się zawalił. Do dziś leczę się na nerwicę. Gdy wspomnienia ożywają, wraca przerażenie, a ogromne emocje ponownie przejmują nade mną kontrolę - przyznaje.

Wypadków w kopalniach coraz więcej

Jak wynika z raportu opublikowanego przez Wyższy Urząd Górniczy, w 2022 r. w górnictwie odnotowano wzrost wypadkowości z 2 078 na 2 085 w porównaniu do 2021 r. Wzrosła też liczba wypadków śmiertelnych z 13 do 30 wypadków i ciężkich z 9 do 12. Niemały wpływ na wypadkowość w 2022 roku miały katastrofy, które wystąpiły w kwietniu ubiegłego roku w JSW S.A. KWK Pniówek oraz JSW S.A. KWK Borynia-Zofiówka Ruch Zofiówka. W obu kopalniach doszło do wybuchów metanu. W wyniku katastrof zginęło 26 górników.

4 lutego w "Pniówku" rozpoczęła się akcja ratownicza. Ma ona dotrzeć do siedmiu zaginionych górników. Najpierw zostaną wybudowane nowe tamy zawężające rejon poszukiwaczy. Jak podaje biuro prasowe Jastrzębskiej Spółki Węglowej, może to potrwać od czterech do sześciu miesięcy.

"Albo się kopalnię kocha, albo się jej nienawidzi"

Żony górników czekają na wieści z kopalni, w których doszło do wypadku. - Śledzę doniesienia i serce mi pęka. Wiem doskonale, co przeżywają te kobiety - mówi Natalia, która codziennie drży o los męża.

Natalia ma czujny sen. Wyczekuje na powrót męża z kopalni. - Powinien pojawiać się w domu codziennie o trzeciej nad ranem. Dopóki nie słyszę, że w zamku od drzwi wejściowych przekręca się klucz, nie mogę zasnąć. Mimo że sama wstaję do pracy skoro świt - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską. Stara się nie snuć czarnych scenariuszy. Nie jest to jednak proste, gdy mąż się spóźnia.

- Chwytam wtedy za telefon i nerwowo przeglądam wiadomości, żeby sprawdzić, czy nie doszło do jakiegoś wypadku. To jest silniejsze ode mnie - wyznaje.

Wtedy do Natalii wraca przykre wspomnienie z czasów, gdy jej mąż dopiero zaczynał pracę na kopalni. - Miał wrócić do domu w sobotę, o ósmej rano. Stałam przy oknie i wypatrywałam go niemal trzy godziny. Nagle zadzwonił telefon. Zrobiło mi się słabo. Drżącym głosem zapytałam, z kim mam przyjemność. Usłyszałam: "Tu pracownik kopalni KWK Knurów". Spanikowałam. Ze łzami w oczach zapytałam, czy coś się stało. Okazało się, że zmiana męża przedłużyła się przez drobną awarię. Odetchnęłam z ulgą - wspomina.

Natalia wie, że ryzyko wypadku pod ziemią jest ogromne, a w razie wybuchu nie ma możliwości ucieczki. Doniesienia o kolejnych incydentach w kopalni napawają ją strachem. - Myślę tylko o tym, żeby jemu się nic nie stało - mówi. Mąż Natalii przetrwał każdą szychtę. Mniej szczęścia mieli jego koledzy z pracy. Wielu z nich uległo wypadkowi. Niektórzy ginęli pod ziemią.

- Wraca wtedy przygnębiony. Zawsze długo rozmawiamy o tym, co wydarzyło się w kopalni. Gdy opowiada mi o różnych przykrych wydarzeniach, to po części czuję radość, że to nie on, a z drugiej strony bardzo współczuję kobietom, których mężowie nie przeżyli - podkreśla.

Natalia mówi, że górnicy to bohaterowie, a ich żony dzielnie wspierają ich w wypełnianiu obowiązków. - Ryzykują życiem i zdrowiem. Żałuję, że społeczeństwo patrzy jedynie na ich zarobki. Dla mnie pieniądze nie są najważniejsze. Oddałabym je, gdybym mogła pozbyć się ciągłego strachu o to, czy przeżyje. Mój mąż lubi jednak tę pracę. Zawsze powtarza: "albo się kopalnię kocha i zostaje się z nią na zawsze, albo się jej nienawidzi i odchodzi" - kwituje.

"Krzyczałam z bólu"

Mąż Marzeny jest strzałowym. - To podwójne zagrożenie. Jeśli ładunek nie wybuchnie, musi upewnić się, w czym leży problem. W razie opóźnienia zapłonu naraża nie tylko swoje życie, ale też osób, które znajdują się w jego najbliższym otoczeniu - wyznaje. Mężczyzna miewa poważne wypadki w pracy. Wraca wtedy do domu poobijany i spuchnięty. - Któregoś dnia, tuż po skończonej zmianie, usiadł w fotelu. Całe popołudnie milczał. Dopiero wieczorem przyznał się, że spadł mu na głowę kamień. Nie przeżyłby, gdyby nie kask. Kamień uderzył pomiędzy szyję a obojczyk - relacjonuje.

Marzena mówi, że bycie żoną górnika to ciągła niepewność. - Odliczam minuty do jego powrotu. Im dłużej się spóźnia, tym bardziej się denerwuję - wyznaje. Nerwy Marzeny sięgnęły zenitu, gdy pewnego dnia jej mąż spóźniał się dwie godziny. Długo biła się z myślami, gdzie zadzwonić, żeby dowiedzieć się, czy w kopalni nie doszło przypadkiem do poważnego incydentu.

- Wiadomo, że jak się spóźnia, to musiał być wypadek. Bo co innego? W końcu zadzwoniłam do dyspozytora Zofiówki (kopalnia węgla kamiennego Borynia-Zofiówka - przyp. red.). Ten z kolei powiedział mi, że skontaktuje się ze sztygarami, którzy akurat prowadzili zmianę na grubie (kopalni). To była najdłuższa godzina mojego życia. Siedziałam w kuchni bez ruchu, wpatrując się w martwy punkt i myśląc jedynie o tym, że mój mąż już nie żyje - wspomina Marzena.

Podskoczyła na dźwięk telefonu. W słuchawce usłyszała uspokajający głos dyspozytora. - Proszę się nie martwić. Posiedzą w kopalni jeszcze godzinę i wyjadą na powierzchnię z następną zmianą - przytacza jego słowa. Marzena rozłączyła się i zaczęła szlochać. Zawodzenie usłyszała jej córka. Zbiegła z pokoju na piętrze, po czym przytuliła mocno matkę.

- Byłam przekonana, że stało się coś strasznego. Nie mogłam powstrzymać tego gromadzącego się od kilku godzin napięcia. Gdy adrenalina opadła, wyrzuciłam z siebie złe emocje. Krzyczałam z bólu tak głośno, jak nigdy dotąd. Podczas rozmowy z dyspozytorem przygotowywałam się na przyjęcie najgorszych wiadomości - tłumaczy.

Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (242)
Zobacz także