Opiekuje się umierającymi. Mówi, jak rozpoznać znaki nadchodzącej śmierci

- Powinniśmy normalizować temat śmierci. Ona dotyczy każdego z nas. Niezależnie od tego, czy ją oswoimy, czy też nie, w końcu po nas przyjdzie. Mamy więc wybór: możemy się jej panicznie bać albo zaakceptować jako naturalną kolej rzeczy - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Katarzyna Kałduńska, pielęgniarka paliatywna prowadząca domowe hospicjum.

Katarzyna Kałduńska prowadzi hospicjum domowe
Katarzyna Kałduńska prowadzi hospicjum domowe
Źródło zdjęć: © archiwum prywatne
Sara Przepióra

Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski: Mówi pani o śmierci na TikToku w rytm popularnych piosenek. Jak reagują na to internauci?

Katarzyna Kałduńska, założycielka i prezeska Fundacji Dom Hospicyjny w Pruszczu Gdańskim: Wokół mojego konta na TikToku zebrała się spora grupa wsparcia. Ludzie są wdzięczni za to, w jaki sposób mówię o śmierci. Chętnie też dzielą się ze mną własnymi historiami z pożegnań z bliskimi i dopytują o interesujące ich sprawy związane z odchodzeniem. Jest też grono osób, którym mój sposób przekazywania wiedzy o śmierci z muzyką w tle przeszkadza. Twierdzą, że tak nie wypada, że to zbyt poważny temat. Owszem, mogłabym wykorzystywać do tworzenia tiktoków "Anielski Orszak", ale chciałabym, żeby te nagrania przyczyniły się do zmiany narracji o śmierci.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Na jaką?

Bardziej ludzką. Powinniśmy normalizować temat śmierci. Ona dotyczy każdego z nas. Niezależnie od tego, czy ją oswoimy, czy też nie, w końcu po nas przyjdzie. Mamy więc wybór: możemy się jej panicznie bać albo zaakceptować jako naturalną kolej rzeczy. Niestety, w Polsce rozmowy o śmierci i opiece paliatywnej są wciąż obarczone społecznym tabu.

Z czego to wynika?

Najczęściej z niewiedzy. Dla wielu osób hospicja to "umieralnie", czyli miejsca, z których już się nie wraca. Kojarzą się z bolesnym, długim umieraniem oraz bezsilnością. Niebagatelny wpływ na te nastroje ma medykalizacja śmierci. Ponad połowa Polaków umiera w szpitalach. Ostatnie dni życia upływają im w obcym otoczeniu. Nie mogą spełnić ostatnich pragnień, skorzystać z tego, że jeszcze są na tym świecie. Czują się samotni, zdezorientowani i przestraszeni.

A jak odchodzi się w hospicjach?

Wbrew pozorom w hospicjach, zarówno tych stacjonarnych, jak i domowych, toczy się życie. To bezpieczne i kojące miejsca, wychodzące naprzeciw potrzebom pacjentów terminalnie chorym. Śmierć traktujemy jako kolejny etap naszej obecności na tym świecie. Pomagamy naszym podopiecznym oswoić się z trudnym tematem śmierci. Dbamy o to, aby czuli się zrozumiani. Jednym z najważniejszych zadań pielęgniarek paliatywnych jest uśmierzanie bólu fizycznego oraz psychicznego pacjentów i ich bliskich.

O co najczęściej proszą panią pacjenci w ostatnich chwilach życia?

Są to bardzo prozaiczne rzeczy, których odmawia się im przez wzgląd na stan zdrowia. Najczęściej zupełnie niepotrzebnie. Rodzinom umierających trudno zrozumieć, że papieros czy kieliszek koniaku nie doprowadzi do szybszej śmierci. Zapytałam niedawno jednego z pacjentów, na co ma ochotę. Odpowiedział niepewnym głosem, że chętnie napiłby się piwa. Przytaknęłam i przyniosłam mu wypełniony po brzegi kufel. Dostrzegłam w jego oczach blask. To jedno piwo sprawiło, że po raz pierwszy od dłuższego czasu skoncentrował się na życiu, nie śmierci.

Dla wielu osób to dość kontrowersyjne podejście. Jak na spełnianie takich zachcianek reagują bliscy pacjenta?

W pierwszym odruchu sprzeciwiają się woli umierającego. To naturalne, że korzystanie z używek wiążemy ze skróceniem życia. Dopiero po rozmowie dociera do nich, jak ważne jest pozwolenie umierającemu na ostatnią szansę skosztowania codziennych przyjemności. Bliskość rodziny niezwykle wpływa na poczucie bezpieczeństwa pacjentów. Ważne, aby krewni zdawali sobie sprawę z kilku podstawowych kwestii dotyczących spokojnego umierania.

Jakich na przykład?

Nie możemy odwodzić pacjenta od śmierci. Pierwszym odruchem bliskich towarzyszących mu podczas ostatniej drogi jest powstrzymywanie umierania. Rzucamy się w akcie rozpaczy na umierającego, płaczemy, prosimy, aby nie odchodził czy nawet potrząsamy jego ciałem, jakbyśmy chcieli go obudzić ze złego snu. To najgorsze, co możemy zrobić. Przedłużamy wtedy cały proces umierania. Pacjenci potrzebują zrozumienia oraz pozwolenia od najbliższych na odejście.

Innym często powielanym przez rodziny błędem jest karmienie na siłę osoby chorej terminalnie. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że przez jedzenie wyrażamy miłość. Naturalnym jest dokarmianie ukochanej osoby, nawet wtedy, gdy umiera. Wierzymy, że dzięki temu uda się utrzymać go przy życiu. Jeśli chory nie je, próbujemy za wszelką cenę wmusić w niego pożywienie. Pacjent tego nie potrzebuje. Jeśli przemiana materii w ciele słabnie, to dokarmianie oraz nawadnianie umierającego przedłuża tylko agonię.

Potrafi pani rozpoznać znaki nadchodzącej śmierci?

Śmierć dzieli się na stadia. Podczas pierwszego z nich możemy zauważyć pogłębiającą się niechęć pacjenta do rzeczy, które wcześniej sprawiały mu ogromną radość. Staje się apatyczny i mniej aktywny. Jednym z pierwszych znaków, które zwracają uwagę bliskich, jest utrata apetytu i niechęć do picia. Inne objawy widoczne gołym okiem zależą przede wszystkim od rodzaju choroby, z jaką mierzy się pacjent. Inaczej umiera osoba walcząca z nowotworem, a inaczej ktoś, kto odchodzi z przyczyn naturalnych.

Co później dzieje się z umierającym?

Wchodzi w stadium agonii, która kończy się śmiercią. Agonia może trwać od kilku godzin do nawet trzech dni. Niedawno miałam rekordzistę, który umierał siedem dni. Podczas agonii pojawia się więcej znaków zbliżającej się śmierci, których trudno nie zauważyć. Pierwszym z nich jest zmiana koloru skóry na bladą lub żółtą. Pojawiają się też zasinienia wystających części ciała takich jak palce u rąk, nóg, nos czy usta. Pacjent coraz dłużej śpi, zmienia się tor oddechowy, pojawiają się bezdechy.

Czasami jeszcze za życia widoczne jest sinoczerwone zabarwienie skóry, nazywane potocznie plamami pośmiertnymi, których przyczyną są problemy z prawidłowym krążeniem krwi. Uwagę zwraca twarz chorego. Staje się ona bardziej pociągła, a rysy wydają się bardziej zaostrzone. Niejednokrotnie zdarza się, że z powodu nasilenia dolegliwości bólowych i duszności konieczne jest podawanie większych dawek środków przeciwbólowych. W najbardziej skrajnych przypadkach musimy choremu podać również środki nasenne.

Zdarza się, że stan pacjenta nagle się poprawia tuż przed końcem?

Nazywam to przebłyskiem i porównuję do mobilizacji maratończyka przed metą. Umierający może być w pewnym momencie widocznie pobudzony i skory do nowych aktywności. Towarzyszyłam pacjentowi, u którego zaobserwowałam zaburzenia oddychania. Wiedziałam, że śmierć jest już blisko. Wtedy przyszedł do niego kuzyn. Chciał się pożegnać. Nagle pacjent otworzył oczy i powitał krewnego serdecznym uśmiechem. Usiadł na łóżku, szukał ubrań, które mógłby na siebie założyć, prosił o dodatkową porcję jedzenia. Przekonywał, że ma wystarczająco dużo energii, żeby pójść na spacer. Była to jednak chwilowa poprawa.

To prawda, że przed śmiercią pojawiają się wizje, w których widzimy m.in. nieżyjących już członków rodziny?

Pacjenci często je miewają. Widują zmarłych w snach, ale też w momentach, gdy są przebudzeni. Są to najczęściej ich dawni przyjaciele, członkowie rodziny czy nawet ukochani pupile. Chciałabym wierzyć, że to nie tylko omamy, ale prawdziwa wędrówka dusz. Umierający mogą też przeczuwać, że niedługo odejdą. Mówią o śmierci, używają takich słów jak "umieram" albo "wracam do domu".

Boją się tego momentu?

Z obawą przed śmiercią bywa różnie. Trafiają do mnie osoby, u których rzeczywiście pojawia się spory lęk przed odejściem. Inni zaś akceptują swój los, za co niezwykle ich podziwiam. Spotkałam się niedawno z nauczycielką z Pruszcza Gdańskiego. Choruje na złośliwego raka trzustki. Ma do niego nietypowe podejście. Mówi bowiem, że już niedługo spotka się z plejadą gwiazd, które tak jak ona zmagały się z nowotworem. Wymienia wśród nich Annę Przybylską, Patricka Swayze czy Steve’a Jobsa. Raka trzustki potraktowała jak przepustkę do grona sław.

Wyrażanie się w taki sposób o własnej śmierci wymaga nie lada odwagi.

W moich oczach takie osoby są prawdziwymi bohaterami. Podobnie jak ich bliscy, którzy potrafią pogodzić się z ich odejściem. Byłam przy trudnym pożegnaniu matki z trwającą w agonii córeczką. Dziewczynka powiedziała, że chciałaby zostać pochowana w różowej trumnie i trzymać w dłoniach krzyż o tym samym kolorze. Matka właśnie w taki sposób ją pochowała.

Inna pacjentka już za życia zaplanowała, jak będzie wyglądać jej pogrzeb. Wybrała stylizację, sposób pochówku, zaplanowała nawet mowę pożegnalną, którą później wygłosił ksiądz. Zapanowała nad przeznaczeniem i nie pozwoliła, żeby lęk przed śmiercią pozbawił ją radości z ostatnich chwil życia.

Pomaga pani planować pacjentom ostatnią drogę?

Robię dla nich wszystko, co może wpłynąć na ich poczucie szczęścia i bezpieczeństwa. Jeśli należą do nich kwestie związane z duchowością, to staram się im zapewnić możliwie jak najlepszą opiekę. Z reguły hospicja położone są obok kościołów katolickich, ale przeprowadzenie ostatniego namaszczenia jest wyborem umierającego. Jeśli taka jest jego wola, pomagam zaaranżować spotkanie z księdzem.

Potrzeby duchowe różnią się u każdego umierającego. Opiekuję się nie tylko chrześcijanami, ale też świadkami Jehowy, muzułmanami, a nawet buddystami. Pamiętajmy, że pielęgniarki paliatywne są od spełniania potrzeb żyjących i przygotowywania ich do śmierci niezależnie od tego, jakie wartości wyznają w życiu.

Rozmawiała Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Źródło artykułu:WP Kobieta
śmierćchorobaodejście

Wybrane dla Ciebie