Zakonnice dzwonią tam po pomoc. Takie nadużycia zgłaszają najczęściej
- Mam nadzieję, że gdy pewne osoby zobaczą, że interwencje są przeprowadzane, odważą się zadzwonić i zrozumieją, że zgłaszanie krzywdy czy nadużycia to nie jest działanie przeciwko Kościołowi - mówi o telefonie zaufania dla sióstr zakonnych Marta Titaniec, prezeska Zarządu Fundacji Świętego Józefa.
13.02.2023 | aktual.: 12.07.2024 22:34
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Joanna Bercal: Telefon zaufania "Siostry dla Sióstr" (SdS) działa już nieco ponad rok. Jak wyglądał ten rok? Korzystano z tej możliwości?
Marta Titaniec: Tak, w ciągu tego roku miałyśmy 52 dyżury. Dzwoniły zarówno siostry zakonne, byłe siostry, jak i osoby świeckie - mężczyźni i kobiety. Odebrano 40 telefonów.
Czyli można powiedzieć, że telefon zaufania dla sióstr jest potrzebny?
Jest bardzo potrzebny, choć wraz z obsługującymi go siedmioma siostrami z siedmiu zgromadzeń, stwierdziłyśmy, że dzisiaj nie jest w pełni wykorzystywany do tego, do czego był stworzony.
To znaczy?
Oprócz kwestii zgłaszania przemocy seksualnej, dużą część telefonów stanowiły te związane z innymi nadużyciami władzy. Wykorzystywanie seksualne jest oczywiście jednym z nadużyć władzy, ale oprócz tego pojawiają się inne, jak nadużycie sumienia, mobbing, niechęć do wysyłania sióstr na terapię, kiedy jest ona potrzebna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To zdecydowanie większe potrzeby.
Tak. Osoby dzwoniące mogę podzielić na trzy grupy. Pierwsza to sprawy związane z wykorzystywaniem seksualnym, zarówno przez duchownych, jak i - głównie jednak - męskich członków rodziny, w czasie formacji lub przed wstąpieniem do zgromadzenia. Większość tych spraw była przedawniona, pojawiły się również takie częściowo zgłoszone. Dzwoniły też osoby, które nie chciały nic zgłaszać, tylko o tym porozmawiać.
Druga grupa telefonów dotyczyła poczucia niesprawiedliwości, konfliktów, a także przemocy psychicznej i emocjonalnej, jakich siostry doświadczają lub doświadczyły w samych zgromadzeniach. Trzecią grupą byli świeccy, którzy potrzebowali po prostu wyrzucić z siebie frustrację na jakąś siostrę, księdza czy ogólnie na Kościół.
Jak wygląda pomoc po zgłoszeniu krzywdy?
Może przedstawię to na konkretnym przykładzie. Zgłosiła się do nas siostra, która przed laty doznała krzywdy ze strony swojej ówczesnej przełożonej. Prosiła o pomoc w kontakcie ze zgromadzeniem. Spotkaliśmy się z przełożoną, która dzięki pomocy Fundacji rozpoczęła tzw. dochodzenie wstępne prowadzone przez osobę z zewnątrz - zwykle to prawnik kanonista lub siostra kanonistka. We wspomnianym przypadku dochodzenie pokazało, że przekroczenie miało miejsce, a sam proces i uznanie winy zostało przyjęte przez osobę skrzywdzoną z ulgą.
Mogła poczuć, że nic jej się nie przywidziało.
Tak. I została wysłuchana, a jej zarzuty potraktowano poważnie.
A jak na to dochodzenie reagowała ta druga strona?
Ta siostra już nie pełni funkcji przełożonej od kilku lat, jednak dla niej i dla całego zgromadzenia to było trudne, ale potrzebne i oczyszczające doświadczenie. Siostry zauważyły potrzebę tworzenia procedur, szkoleń, uwrażliwiania na pewne tematy i sytuacje. Wiem, że rozpoczęły szkolenia dla sióstr.
Są też bardziej dotkliwe kary?
Paletę konsekwencji definiuje kodeks kanoniczny. Z moich doświadczeń towarzyszenia siostrom bądź byłym siostrom, zgromadzenie w wyniku dochodzenia np. podejmuje się opłacić terapię czy leki skrzywdzonym osobom. To akurat dobre przykłady, ale znam też takie, gdy sytuacje nie są proste. Zdarza się, że Zgromadzenie czuje odpowiedzialność i płaci, ale za każdym razem są pewne trudności z przelewaniem tych pieniędzy.
Trochę jak alimenty.
Jak tam, gdzie po prostu są ludzie. Byłam też świadkiem interwencji, w której osoba zgłaszająca nie była już w zakonie i początkowo w zgromadzeniu nie dowierzano, zaprzeczano. Dochodzenie pokazało jednak, że krzywda była. Ta kobieta nie chciała mieć już kontaktu ze zgromadzeniem, więc przełożona napisała krótki, ale piękny list, w którym po prostu przeprosiła.
Czyli padają te słowa.
Tak i te sytuacje pokazują sens tego, co robimy. Jak mówi jedna z sióstr działających w telefonie zaufania - każdy dyżur to takie wyjście na front. Wiem, że jeszcze długa droga przed nami, bo w świecie wciąż jest wiele niewypowiedzianej krzywdy. Mam jednak nadzieję, że gdy pewne osoby zobaczą, że takie interwencje są przeprowadzane, odważą się zadzwonić i zrozumieją, że zgłaszanie krzywdy czy nadużycia to nie jest działanie przeciwko Kościołowi, nie niszczy go, a przeciwnie – oczyszcza wspólnotę.
Osobiście bardzo zależy mi na tym, by rozszerzyć działalność telefonu, by była to przestrzeń reakcji też na inne, już zresztą zgłaszane, nadużycia. Jako Fundacja chcemy w ten sposób, nie tylko wzmocnić, że tak metaforycznie powiem - "układ odpornościowy Kościoła", ale przede wszystkim pomóc pokrzywdzonym, nauczyć zachowywać czujność i dać narzędzia do tego, by reagować i nie dopuszczać do nadużyć władzy. Bo jak mówiłam, wciąż są osoby, które jeszcze milczą i niosą krzywdę przez całe swoje życie.
Jak objawiają się nadużycia władzy w zakonie?
Jak mówią siostry, często jakaś forma narzucania pojawia się w relacji "przełożona-inna siostra". W praktyce to m.in. wykorzystywanie pozycji przełożonej do decydowania o tym, co jest lepsze dla sióstr, bez jakiejkolwiek konsultacji. Siostry słyszą np.: "nie dam ci na leczenie", "nie pójdziesz", "masz wrócić o tej porze", "nie lubisz tego, więc musisz właśnie to robić".
W takich miejscach jak zakony z zasady jest chyba duże pole do nadużyć, choćby ze względu na ślubowanie posłuszeństwa.
Niestety wciąż zdarzają się tego typu nadużycia i chciałabym, żeby dzięki takim inicjatywom, jak telefon zaufania, coraz więcej sióstr zrozumiało, że mimo ślubowania posłuszeństwa, nie muszą się zgadzać na przekroczenie swoich granic pod przykrywką "dobra Kościoła". Bo posłuszeństwo nie polega na tym, by ślepo robić to, co nakazuje przełożona, ale rozeznawać co jest dobre dla danej osoby. Trzeba reagować na nadużycia.
A przez ten rok pojawił się jakiś opór ze strony np. władz zakonnych?
Oficjalnie nie, jednak wiem, że np. nie w każdym domu zakonnym pojawił się nasz plakat o telefonie zaufania "Siostry dla Sióstr", bo słyszałam, że niektóre przełożone uważają, że "po co siostry mają mówić komuś na zewnątrz, niech powiedzą nam".
Zdarza się, że przełożona zabrania np. pójścia na terapię?
Niestety tak. Nie wszystkie przełożone rozumieją potrzebę specjalistycznej pomocy, nie są przekonane o sensowności terapii. Mieliśmy przypadek siostry, która jeszcze przed wstąpieniem do zakonu została wykorzystana seksualnie przez wielu męskich członków swojej rodziny, a później jeszcze przez osobę duchowną. Ona potrzebowała pomocy, jednak przełożona nie do końca rozumiała, że terapia jest niezbędna, a proces zdrowienia tej siostry przyniesie pozytywny skutek dla całej wspólnoty.
Inna siostra też zgłosiła skrzywdzenie przez zakonnika jeszcze przed rozpoczęciem formacji. Otrzymała wsparcie w formie terapii ze strony zakonu, z którego pochodził sprawca. Leczyła się, jednak w pewnym momencie została przez siostry przeniesiona do innego miejsca i delegowana do zadań nieadekwatnych do swojego wykształcenia, żeby - jak stwierdzono - uspokoiła się. I tej siostry nie ma już w zakonie. Tu pojawia się więc jeszcze inna kwestia, którą często słyszę od sióstr: "zakonnice są po to, żeby cierpieć", "za dużo się uśmiechasz, masz cierpieć". Cokolwiek to znaczy, "masz cierpieć i to ci pomoże".
I najlepiej oddać cierpienie Jezusowi.
Oczywiście to może być element zdrowienia, ale nie jedyny, bo ofiarowywanie Bogu tego, co się przeżywa, nie zawsze jest wystarczającą drogą do uzdrowienia. Są też oczywiście siostry, które dzwonią, by opowiedzieć o tym, że zostały wykorzystane np. na początku formacji, rozumieją, że stała się im krzywda, nie chcą jednak tego oficjalnie zgłaszać, potrzebowały tylko o tym komuś powiedzieć i radzą sobie. Szanuję to, jednak w niektórych przypadkach terapia jest niezbędna, podobnie jak samo zrozumienie.
Zobacz także
Wiele sióstr może nawet nie zdawać sobie sprawy, że zostały skrzywdzone.
I to jest właśnie pytanie, jak pokazać tym siostrom w zgromadzeniach, że ta krzywda może mieć różne oblicza. Skrzywdzić może ksiądz czy przełożona, ale też inna współsiostra, bo mobbing może być przecież horyzontalny i można go doświadczyć ze strony osoby, która w hierarchii jest na tym samym szczeblu.
A skoro część przełożonych nie wywieszała plakatów, to czy nie pojawiały się tego typu zarzuty pod adresem telefonu zaufania dla sióstr – że np. wymyślacie, narzucacie pewne problemy?
To nie jest tak, że ja czy Fundacja "wciskamy" komuś krzywdę. Pokazujemy naturę skrzywdzenia i to, że jako ludzie potrafimy wyprzeć coś, co się stało.
Więc pewnie i tu pojawiają się określenia w stylu: "za moich czasów…"
Niestety też, bo "skoro ja przeżyłam takie traktowanie i żyję", to i dzisiaj tak będę traktować swoich współpracowników, współsiostry lub inne osoby.
Przecież "stal hartuje się w ogniu". Oczywiście mówię to z przymrużeniem oka.
Tak niestety było, nie mówiło się np. o krzywdzie wykorzystania seksualnego, bo nie było zrozumienia w społeczeństwie, a nawet przyzwolenia na mówienia o tym. Potwierdzają to zresztą badania z innych krajów, bo Polska jeszcze takich badań nie ma, z których wynika, że ponad połowa sprawców wykorzystania seksualnego sama była w ten sposób wykorzystywana. To stawia pytania i o naturę tego przestępstwa i o reakcje na to.
Jednak dzięki takim inicjatywom, jak telefony zaufania, to też się zmienia, co widać. Zresztą, siostry też żyją w świecie, oglądają telewizję, czytają artykuły, więc niektóre po latach uświadamiają sobie, że to, co np. wydarzyło się w ich życiu kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu, było krzywdą. Tylko po prostu nie zdawały sobie z tego sprawy. Niedawno jedna z sióstr opowiedziała mi właśnie taką historię, uświadamiając sobie, że została skrzywdzona, ale wyparła to na lata.
Czyli w zakonach też można zaobserwować pewną zmianę pokoleniową, jaka miała miejsce w szkołach teatralnych czy redakcjach.
Kobiety, które dziś przychodzą do zakonów, wychodzą ze świata z pewną wrażliwością na nadużycia, na zachowanie swoich granic. Widać to w rozmowach o pracę, seminariach, więc siłą rzeczy również w zakonach. Mówią o tym osoby dzwoniące do telefonu zaufania, a także siostry w prywatnych rozmowach ze mną. Ta wrażliwość, odporność na konfrontacje ze światem czy sposób rozumienia władzy z pewnością jest dziś nieco inny niż w przypadku np. mojego pokolenia, czy pokolenia starszych sióstr.
Do tej pory ksiądz bywał dla wielu ludzi nieomylny, dziś wszyscy wiemy, że zdecydowanie bardziej patrzy się na ręce także Kościołowi.
Można powiedzieć, że zmienia się sam paradygmat kapłaństwa, a posługa nie jest władzą, a służbą i dialogiem. Do tej pory, gdy ktoś zostawał księdzem, nobilitację odczuwała też jego rodzina. Dziś już tak nie ma. Nie mówi się: "Na księdza doniesiesz?"
Dziś mówimy: Zgłaszajcie krzywdę, bo to pomoże Kościołowi. Dzięki temu będziemy mogli dostrzec skalę, z jaką się mierzymy, a dobrze diagnozując przyczynę, będziemy mogli znaleźć lekarstwo. Oczywiście nie od razu, ale w procesie. W kilku zgromadzeniach prowadziłam szkolenia, które pokazały, że wśród starszego pokolenia sióstr są nie tylko osoby pytające "Po co to robimy? Po co telefon, Pan Bóg wystarczy", ale i takie, które stanowczo krytykowały dotychczasowy układ.
Krytykowały klerykalizm?
Tak, cały dotychczasowy system pozwalający na nadużycia władzy. Niektóre tak mocno, że zastanawiałam się, czy same też kiedyś nie zostały skrzywdzone i po przepracowaniu tego cieszą się, że coś się może zmienić.
Nie pojawiał się może lęk przed identyfikacją? Albo głosy, że skoro dyżurują tam siostry, to żyją w tym samym świecie zakonnym i tak wszystko zamiecie się pod dywan?
Przyznam, że zastanawiałyśmy się, czy to będzie bardziej otwierające czy zamykające, czy będzie można nam coś zarzucić. Siostry przygotowywały się do swojego zadania przez kilka miesięcy. Spotykałyśmy się regularnie i wiem, jakie są odważne w diagnozowaniu tego, co się dzieje, dlatego nie sądzę, że tu może być miejsce na manipulacje. Zresztą one także są anonimowe właśnie dlatego, żeby osoba dzwoniąca nie przywiązywała się do danej siostry, bo to nie jest telefon terapeutyczny. Ważne, aby odważyła się powiedzieć o swojej krzywdzie i została wysłuchana i zrozumiana.
Rozmawiała Joanna Bercal, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl