Blisko ludziPo sześciu miesiącach wróciła do Lwowa. "Nie mogę być niczego pewna"

Po sześciu miesiącach wróciła do Lwowa. "Nie mogę być niczego pewna"

Solomija wróciła do rodzinnego Lwowa pomimo wojny
Solomija wróciła do rodzinnego Lwowa pomimo wojny
Źródło zdjęć: © Getty Images
23.08.2022 18:43

Życie Solomji zmieniło się 24 lutego. Kilka dni przed rosyjską agresją na Ukrainę spędzała rodzinne ferie zimowe, jeżdżąc z najbliższymi na nartach nieopodal Lwowa. - Przeglądam właśnie zdjęcia z tamtego okresu. Cieszyliśmy się życiem i nie spodziewaliśmy się, że tak szybko może się to zmienić. Stwierdzenie, że ludność cywilna nie była gotowa na wojnę, to jak nic nie powiedzieć. Słyszeliśmy wiadomości o rosyjskim wojsku gromadzącym się na granicy, ale nie wyobrażaliśmy sobie, że może dojść do tak tragicznych wydarzeń - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.

Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski: Gdy uciekłaś ze Lwowa, byłaś w ciąży. Do tego towarzyszyło ci dwoje dzieci i matka. To musiała być dla ciebie trudna przeprawa.

Solomija*: Nigdy nie zapomnę poranka, w którym rozpoczęła się wojna. Obudziły nas powiadomienia ze szkolnych komunikatorów. Poproszono nas, aby tego dnia nie zabierać dzieci do szkoły i nie wpadać w panikę. Trudno było zachować spokój, czytając wiadomości o rozpoczynającej się wojnie.

Zaczęłam w pośpiechu szukać naszych dokumentów i przygotować rodzinę do ewentualnego wyjazdu. Mój mąż pobiegł do najbliższej stacji po zapas benzyny. W mieście rozległ się alarm o możliwych atakach z powietrza. Każdy kolejny dzień utwierdzał mnie w przekonaniu, że nie jesteśmy tu już bezpieczni. Próbowaliśmy pracować z domu, ale nieustannie rozpraszały nas przerażające doniesienia o rosyjskiej napaści na Ukrainę.

Kiedy postanowiłaś wyjechać?

Decyzję o ucieczce podjęłam po pierwszych atakach paniki. Byłam wtedy w 24. tygodniu ciąży. Moja firma zorganizowała pracownikom autobus, który miał zawieźć także mnie, dzieci i moją matkę do Krakowa. Na spakowanie reszty najpotrzebniejszych rzeczy dano nam trzy godziny. Na granicy spędziliśmy 10 godzin, stojąc w kolejce. Na szczęście Kraków znajduje się bardzo blisko Lwowa.

Co czułaś opuszczając Ukrainę?

Przepełniało mnie poczucie niesprawiedliwości, że muszę opuścić rodzinny kraj. Moją twarz zalewały łzy. Płakałam, gdy dzieci żegnały się ze swoim tatą. Płakałam, gdy w mieście zaczęły wyć syreny, a my czekaliśmy w schronie na przyjazd autobusu. Nie przestawałam płakać, opuszczając Lwów wraz z 50 innymi osobami, w tym matką z pięciomiesięcznym dzieckiem.

Smutek zastąpiła chwilowa ulga po dotarciu przed granicę z Polską. Zostaliśmy nakarmieni przez wolontariuszy. Straż graniczna nie zadawała nam wielu pytań. Sprawdziła nasze dokumenty i szybko wpuściła do kraju. Po raz pierwszy w życiu nie byłam szczęśliwa, że wyjechałam do innego kraju. Czułam niepewność. Nie wiedziałam, co czeka moją rodzinę po przekroczeniu granicy.

Gdzie znalazłaś schronienie po przyjeździe do Polski?

Moja koleżanka pomogła mi w poszukiwaniu mieszkania. Wynajęłam małe lokum. Nie przejmowałam się warunkami. Byłam pewna, że zostaniemy w Polsce na dwa lub trzy tygodnie, a potem wrócimy do domu. Nie wyobrażałam sobie nawet porodu w Krakowie.

Dlaczego?

Jestem osobą, która wszystko dokładnie planuje. Miałam świetnego lekarza we Lwowie. Przeszłam terminowo badania i wiedziałam, jak ułoży się moja ciąża. Zdążyłam już się zorientować, gdzie kupię potrzebne rzeczy dla dziecka i jak urządzę mu pokój. Zamiast realizowania bezpiecznego planu, musiałam żyć w obcym kraju, bez męża, wsparcia zaufanego lekarza i perspektywy na zapewnienie idealnych warunków dla dziecka, które nosiłam pod sercem.

Kolejne dni w Krakowie mijały mi dość szybko. Zrozumiałam, że muszę przygotować się na poród w Polsce. Zaczęłam chodzić do lekarza i poddawać się potrzebnym badaniom, które są zgodne z polskimi wymogami. To był trudny czas zarówno dla mnie, jak i moich bliskich. Dzieci rozpoczęły naukę w polskiej szkole, biorąc udział równocześnie w zajęciach online w ukraińskiej placówce. Nie chciałam ich ograniczać wyłącznie do zdalnej nauki. Byłam przekonana, że kontakt z rówieśnikami w Polsce dobrze na nie wpłynie.

Jak twoi najbliżsi odnajdywali się w nowej rzeczywistości?

Dzieci szybko przyzwyczaiły się do zmian, choć z trudem łączyły naukę w dwóch szkołach. Widziałam, że brakuje im kontaktu z ojcem. Moja córka płakała za każdym razem, gdy widziała dzieci spacerujące ze swoimi tatusiami. Tęsknotę odreagowywała, pisząc listy do ojca. Syn pomagał natomiast w "męskich" zajęciach.

Moja mama starała się być silna. Lepiła ukraińskie pierogi. Zawsze lubiła to zajęcie, a wtedy dodatkowo odwracało to jej uwagę od przerażających wiadomości z Ukrainy. Wielokrotnie płakała, kiedy myślała, że jej nie widzę. Ja też starałam się nie pokazywać prawdziwych emocji. Nie zawsze się to jednak udawało. Nigdy nie rozstawałam się z mężem na tak długo. Brakowało mi jego wsparcia w tak trudnym momencie.

Mogłaś liczyć na pomoc mieszkańców Krakowa?

Miałam ogromne szczęście poznać tam wiele życzliwych osób. Większość z nich spotkałam przypadkiem. Mogę śmiało nazwać ich przyjaciółmi. Płakali razem ze mną, gdy rozmawialiśmy o wojnie w Ukrainie. Pomagali mi z organizacją najpotrzebniejszych produktów w tym ubrań, poduszek, koców czy rzeczy dla noworodka. Zaprosili nas na wspólne świętowanie Wielkanocy. Do tego umawiali dla mnie wizyty u lekarzy, pomagali w zdobyciu PESEL-i i zaplanowaniu porodu w krakowskim szpitalu. Jedna z przyjaciółek była ze mną, gdy powitałam na świecie swoje trzecie dziecko. Każda historia poznania tych ludzi jest dla mnie wyjątkowa. Nazywam ich swoimi aniołami.

Mieszkałaś w Krakowie przez pół roku, urodziłaś tutaj dziecko i zawarłaś nowe przyjaźnie. Dlaczego postanowiłaś wrócić do kraju, w którym trwa wojna?

Zgodnie z ukraińskim prawem mój mąż mógł do nas przyjechać po urodzeniu się trzeciego dziecka. Wspólnie podjęliśmy decyzję o powrocie. Jednym z głównych powodów był ograniczony dostęp do usług medycznych. Na pierwszą wizytę po porodzie musiałam czekać prawie dwa miesiące. Do tego zauważyłam, że zdrowe dzieci przyjmowane są znacznie później niż te, które są chore. Na szczepienie starszych pociech czekałam osiem tygodni. We Lwowie czas ten skraca się do jednego lub dwóch dni, jeśli szczepionka dostępna jest w szpitalu. Nie będę ukrywać, że system opieki zdrowotnej w Polsce mnie zaskoczył. Później dowiedziałam się od znajomych z Polski, że to standardowe terminy, a oni zdążyli już do tego przywyknąć.

Podejrzewam, że na trudności napotkałaś także w polskiej szkole.

Kontynuowanie nauki mojego syna w polskiej szkole wiązało się z tym, że musiałby zacząć od nowa czwartą klasę, którą ukończył już w tym roku. Jest to zrozumiałe i sprawiedliwe, ponieważ musi podszkolić się w języku polskim. Chciałam jednak, aby przeszedł do kolejnej klasy. Inną sprawą jest to, że z nauką w polskiej szkole wiązało się zrezygnowanie z ukraińskiego programu nauczania. Oba kraje mają bardzo różne systemy szkolnictwa, które się ze sobą nie pokrywają. Ponowne łączenie dwóch toków nauki było zbyt skomplikowaną i czasochłonną opcją.

Co jeszcze wpłynęła na podjęcie decyzji o powrocie do Ukrainy?

Fizycznie byłam w Polsce, ale moje serce i myśli pozostały w Ukrainie. Nie mogłam oderwać się od śledzenia wiadomości na temat sytuacji w kraju. Z trudem obserwowałam codzienność ludzi żyjących w Polsce, kiedy w sąsiednim państwie codziennie dochodziło do tragedii. Myślałam o tym, że mój ojciec został we Lwowie. Wiedziałam, że czuje się samotnie. Mieliśmy tam także innych krewnych i znajomych, za którymi tęskniliśmy.

Po przyjeździe męża nasze mieszkanie zrobiło się za ciasne. Musieliśmy znaleźć większe lokum, a to nie jest łatwe zadanie. W Krakowie brakuje mieszkań na wynajem. We Lwowie mieliśmy własne lokum, które odpowiadało na potrzeby naszych dzieci. Poza tym życie w moim rodzinnym mieście znów było możliwe. Wielu Ukraińców ze wschodniej części kraju uciekło do Lwowa przed okrucieństwem Rosjan.

Jak wygląda tam teraz życie?

Lwów się zmienił. Jest przepełniony uchodźcami, podobnie jak Kraków. Nasz mer Andrji Sadowy mówi, że w Ukrainie nie ma teraz bezpiecznych miast. Często słyszymy syreny alarmowe. Ten dźwięk wciąż mnie przeraża. Nigdy go jednak nie ignoruję i udaję się do schronu. Widzę, że ludzie przyzwyczaili się do wojny. Funkcjonują według nowej zasady: jeśli chcesz coś zrobić - zrób to teraz i nigdy nie odkładaj na później. Kiedy spotykamy sąsiadów w schronie, rozmawiamy o podstawowych czynnościach, takich jak jedzenie, utrzymanie higieny i sen. Musimy być zorganizowani i sprawnie załatwiać naglące potrzeby. Zwłaszcza gdy dotyczą dzieci. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że Lwów jest w lepszym położeniu niż inne miasta w Ukrainie.

Cieszysz się z powrotu do Lwowa?

Jestem szczęśliwa i smutna jednocześnie. Przepełnia mnie radość, ponieważ znów jestem w domu, mogę porozumiewać się w ojczystym języku, spotykać z krewnymi oraz przyjaciółmi i samodzielnie rozwiązywać swoje problemy. Moje dzieci czują się we Lwowie wolne. Z drugiej strony odczuwam smutek przez trwającą nadal wojnę. Nie mogę być niczego pewna. Nie wiem, jak będzie wyglądała nauka w szkole i czy przetrwamy zimę. Boję się, że zostaniemy odcięci od ogrzewania i elektryczności.

* Ukryliśmy tożsamość naszej rozmówczyni na jej prośbę.

Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Źródło artykułu:WP Kobieta