Alicja Bachleda-Curuś
To jedna z niewielu Polek, które robią karierę w USA. Piękna, utalentowana, przy tym skromna i mocno stąpająca po ziemi. Ostatnio udzieliła wywiadu dla "Harper’s Bazaar". Opowiada o swoim życiu zawodowym, relacjach z mężczyznami i o wychowaniu synka.
Alicja mieszka w Stanach Zjednoczonych już blisko 14 lat. Od ośmiu gra tam w filmach. Nie czuje się jednak wielką gwiazdą. Aktorstwo traktuje jako normalną pracę.
Zobacz także:Obok takich nóg nie można przejść obojętnie
Przyjaźń z Colinem
Kiedy przyjeżdża do Polski, co nie zdarza się często, nie ma zbyt wiele czasu dla siebie. Udziela licznych wywiadów, uczestniczy w sesjach zdjęciowych. Cały dzień na nogach.
Co w tym czasie robi jej syn, Henio? Spędza czas z tatą. „Dobrze się złożyło, bo Colin akurat wrócił do Stanów” - mówi.
Zaznacza, że ma z ojcem dziecka świetny kontakt. „Tworzymy fajny team - mogę tak to nazwać - i jest nam po prostu dobrze. Cieszę się, że teraz panowie mogą spędzać czas we dwoje”.
Bliskie relacje z synem
Aktorka zabiera małego Henia na plan filmowy, kiedy tylko jest to możliwe. Syn opuszcza jednak przez to sporo lekcji. „Na razie nauczyciele nie mają nic przeciwko takim nieobecnościom, ale to się pewnie zmieni. On sam zresztą coraz bardziej nie chce opuszczać szkoły i oddalać się od kolegów” - tłumaczy.
Wspaniałe Los Angeles
Alicja kocha Polskę, jednak przepada też za Kalifornią. „Los Angeles wydaje mi się wyjątkowo fajnym miejscem na wychowywanie dziecka. W Stanach cała uwaga jest zwrócona na dzieci, na ich rozwój i potrzeby” - zaznacza.
Aktorce podoba się to, że ma blisko ocean, zaledwie godzinę drogi w góry i wszędzie piękne krajobrazy.
Poświęcenie dla roli
Bachleda-Curuś potrafi naprawdę wiele zrobić dla roli. Opowiada na przykład o filmie „Ondine”: „Na planie odbywało się coś w rodzaju tortur, kiedy musiałam wchodzić w kółko do lodowatego Morza Irlandzkiego. Był październik, woda miała dziewięć stopni. Kręciliśmy jeden dubel, coś tam nie wyszło, (…), więc wychodziłam trochę się ogrzać i znów do wody” - wspomina.
Dystans do swojego ciała
Pytana o to, czy odchudzała się kiedyś do roli, wspomina film „Eagle”, gdzie musiała zagrać w częściowym negliżu. „Miałam miesiąc na dietę i treningi, ale nagle przyspieszyli zdjęcia i z 30 dni zrobiły się cztery. Wstawałam o piątej rano, ćwiczyłam w hotelu, ale parę dni to za mało na poważną zmianę. Jedyne, co się udało, to po prostu lepiej się poczułam we własnej skórze” - opowiada.
Zaznacza jednak, że jej zdaniem Polacy mają większą obsesje na punkcie własnego ciała niż Amerykanie. „Wszyscy moi polscy znajomi regularnie ćwiczą. Siłownia, joga, aerobik… No i każdy jest na jakiejś diecie. W Stanach ludzie mają chyba do tego większy dystans”.