Nie można trwać w rozpaczy
Przypomnijmy, świat aktorki zawalił się 2 lutego 2000 roku, gdy z powodu tętniaka aorty jej mąż nagle zmarł. Trzy miesiące po śmierci męża córka Ola zakrztusiła się tabletką podaną przez matkę. Nastąpiło niedotlenienie mózgu. Od tamtej pory dziewczynka była w śpiączce, wymagała ciągłej opieki.
Jak przyznaje Błaszczyk, nigdy nie pogodziła się z tym, co przytrafiło się jej córce i wciąż uważa, że to bez sensu. – Ola powinna umieć biegać, gadać i mieć chłopca jak Mania. Tylko co innego nadzieja, a co innego myślenie życzeniowe, stwarzanie fikcji. Nauczyłam się to odróżniać – przyznaje w wywiadzie.
Dla córki zrobiłaby wszystko. Najpierw z księdzem Wojciechem Drozdowiczem założyła fundację „Akogo?”, potem dokonała niemożliwego i powołała do życia Klinikę Neurorehabilitacji „Budzik” przy Centrum Zdrowia Dziecka – jedyną taką placówkę w Polsce. Z każdym kolejnym rokiem słychać o sukcesach kliniki. Jak przyznaje aktorka, to nieustanna praca, ale warta każdego poświęcenia.
- Jak żyć, to się zabierzmy do życia, pomyślałam. I otworzyłam wszystkie drzwi. Nie uważam, że należy umrzeć, bo ktoś odchodzi. Jeśli ta osoba, która odeszła, cię kochała, to nie chciałaby, żebyś trwała w rozpaczy. Poza tym ludzie, którzy wyszli z komy, opowiadają, że tam, gdzie byli, było tak fajnie, że nie chcieli wracać, więc takiej osobie musisz dać powód, żeby chciała wrócić. Musisz coś zaproponować – mówi.