Jak dobieramy sobie partnerów?
To, na jakiej zasadzie ludzie dobierają sobie partnerów, jest kwestią tak złożoną, że nie sposób podać jednej prostej i prawdziwej odpowiedzi. Każdy człowiek jest inny, niesie inną historię, inne doświadczenia i w połączeniu z drugim takim unikatem, wspólnie tworzą wyjątkową relację.
15.05.2012 | aktual.: 15.05.2012 10:57
To, na jakiej zasadzie ludzie dobierają sobie partnerów, jest kwestią tak złożoną, że nie sposób podać jednej prostej i prawdziwej odpowiedzi. Każdy człowiek jest inny, ma inną historię, inne doświadczenia i w połączeniu z drugim takim unikatem tworzy zupełnie wyjątkową relację. W każdej różnorodności można jednak dostrzec pewne zasady i prawidłowości, a te związane ze związkami od dawna fascynują psychologów.
Jak to jest, że wiążemy się z tą, a nie inną osobą? Jedni wierzą w przeznaczenie, inni poddają się przypadkowi. Niektórzy twierdzą, że decydujące są pierwsze minuty czy wręcz sekundy spotkania. Pewne jest, że to, z kim się zwiążemy, tylko w pewnym stopniu zależy od naszej świadomej woli. Nie da się zakochać z rozsądku. Nie można świadomie wybrać sobie obiektu westchnień, a inny racjonalnie odrzucić. Ogromną rolę spełnia biologia, hormony, feromony, ewolucyjne schematy pożądania. I na honorowym miejscu - nasze własne, nieświadome schematy psychiczne, ukształtowane w ciągu dzieciństwa i rozwijane w dorosłym życiu.
Powtórka z domu rodzinnego
Niektórzy psychoterapeuci twierdzą, że wybieramy sobie takich partnerów, którzy wywołają konflikty nieprzepracowane w dzieciństwie. Innymi słowy, zakładamy z partnerem nieświadomą koalicję, której celem jest odtworzenie relacji z rodzicem (zazwyczaj z matką, choć niekoniecznie). I nic nie pomoże usilne szukanie partnera, który będzie inny niż rodzic, takiego, który ma zapewnić zbudowanie rodziny innej niż rodzina pochodzenia.
„Niektórzy przechodzą istne katusze, szukając partnera będącego dokładnym przeciwieństwem ich obarczonego problemem rodzica, po czym okazuje się, że gdy zaczynają budować życie z osobą, która miała być dla nich antidotum, w ich relacji pomimo wszystko pojawiają się ich wcześniejsze doświadczenia” pisze terapeuta małżeński Augustus Napier w swojej książce „Małżeństwo, krucha więź”. Z kolei psychoanalityczka Nancy Williams zauważa: „Dzieci intensywnie afektywnych (emocjonalnych) rodziców szukają intensywności, dzieci rodziców zaniedbujących je w jakiś sposób znajdują partnerów, którzy je ignorują. Córki alkoholików czują pociąg do mężczyzn uzależnionych od alkoholu, synowie depresyjnych matek, niczym ćmy do światła, lgną do nieszczęśliwych kobiet”. Pozostaje pytanie - po co to wszystko?
Życiowa lekcja
Z nadzieją myślimy o tym, że ma to jakiś sens i cel, a nie jest tylko okrutnym dowcipem losu, który nie pozwala na uwolnienie się od znanych schematów. Napier twierdzi, że gdy z naprawdę ważną i bliską osobą odtworzymy trudne relacje z dzieciństwa, to dzięki miłości udaje się wytrzymać ten "horror". Przyglądając się sobie oraz ucząc się nowych postaw i reakcji, w końcu przerwiemy błędne koło. To pewnego rodzaju proces dojrzewania, stawania się dorosłym, niezależnym człowiekiem. Upraszczając można to nazwać życiową lekcją do odrobienia, która nieskończona będzie powracać.
Dopełnianie siebie w relacji
Są też terapeuci par, którzy patrzą na przyciąganie się pewnych typów ludzi ze względu na pewien posiadany rodzaj umiejętności. Przyciągają nas te osoby, które mają to coś, czego nam brak. Luquet, autor modelu imago w terapii par, mówi o czterech podstawowych funkcjach. Są to odczuwanie (emocje), myślenie, działanie i czucie (kontakt z ciałem).
Osoba, która wychowała się w intelektualnej rodzinie, będzie miała świetnie rozwinięte myślenie, ale wychowanie „odcięło” ją od przeżyć emocjonalnych. Może więc zakochać się w kimś, kto ma dobrze rozwiniętą sferę emocjonalną - będzie to coś fascynującego, imponującego i uzupełniającego. Po pewnym czasie jednak różnice spowodują znany z domu rodzinnego konflikt: „emocjonalny” będzie zarzucał „myślicielowi” niedostatki emocjonalne („jesteś taki chłodny!”), a „myśliciel” będzie ubolewał nad brakiem racjonalności partnera („jesteś taka histeryczna!”). Luquet zauważa, że gdy uda się wyjść poza konflikt i złość, partnerzy mogą stać się dla siebie najlepszymi możliwymi nauczycielami w rozwoju osobowości.
Podobnie na związki spogląda psychologia zorientowana na proces. Partnerów przyciągają u siebie nawzajem nieodkryte i niezintegrowane części samych siebie. Ktoś, kto jest silny i mocny, nie ma kontaktu ze swoją delikatnością, więc „uzupełnia” się kimś, kto swoją delikatność ma uświadomioną i używa jej z łatwością. Ale znów, to co fascynuje i pociąga, również przeraża i łatwo staje się zarzewiem konfliktów. I nawet jeśli konflikt doprowadzi do rozstania, są spore szanse, że kolejny partner będzie miał podobną konfigurację osobowości. Będzie się tak działo, dopóki ta silna osoba nie zacznie kontaktować się ze swoją delikatnością.
Powyższe pomysły mogą pomóc spojrzeć trochę inaczej na nasze relacje. Chciałam jednak ostrzec przed ślepym stosowaniem idei, że partner jest dla nas „lekcją do odrobienia” i trzeba się go trzymać, bo to „dobre dla rozwoju”. Czasem tym, czego mamy się nauczyć, jest asertywne postawienie granic, wyjście z toksycznej relacji czy zadbanie o swoje bezpieczeństwo. A w trudnych relacjach warto czasem skorzystać ze wsparcia specjalisty, np. terapeuty par.
(jb/sr)