Między Polską, Rosją i Ukrainą
"Czasem mi się zdarza, że po przebudzeniu zastanawiam się, gdzie jestem? We Wrocławiu, w domu czy na Białorusi... Owszem jest to meczące, ale też człowiek się przyzwyczaja i w pewien sposób uzależnia od takiej zmienności" - mówi aktorka Magdalena Górska, którą w Polsce możemy podziwiać m.in. w serialu "Na dobre i na złe".
"Czasem mi się zdarza, że po przebudzeniu zastanawiam się, gdzie jestem? We Wrocławiu, w domu czy na Białorusi... Owszem jest to meczące, ale też człowiek się przyzwyczaja i w pewien sposób uzależnia od takiej zmienności" - mówi aktorka Magdalena Górska, którą w Polsce możemy podziwiać m.in. w serialu "Na dobre i na złe". Rozmowa z Magdaleną Górską.
Przypomina się pani polskim widzom po małej przerwie...
Rzeczywiście, trochę mnie nie było i mało grałam w Polsce. Przez ten czas robiłam projekty na rynek rosyjski, grałam na Białorusi i siedem miesięcy na Ukrainie. Niedawno była premiera "Wichrów Kołymy" z Emily Watson, w którym zagrałam niewielką rolę, ale jestem z tego doświadczenia bardzo zadowolona. Teraz wracam na mały ekran w Polsce, jednak cały czas działam na dwa - trzy kraje.
Między innymi gra pani w „Na dobre i na złe”. Kim jest pani postać?
Wcielam się w Izę, dziewczynę z małego miasteczka, która szykowała się do najszczęśliwszego dnia w swoim życiu - ślubu. Jednak jej plany legły w gruzach. Iza padła ofiarą gwałtu, a kolejnym ciosem była konieczność przeprowadzenia aborcji. Zagubiona i nieszczęśliwa odcina się od swojego dotychczasowego życia. Przyjeżdża do Leśnej Góry, ale nie udaje jej się uciec od tych tragicznych wspomnień.
Iza wciąga w swoje problemy rezydentów Leśnej Góry?
Wszyscy będą próbowali jej pomóc, ale trudno jest pomóc osobie w tak silnej depresji. Marcin, Przemek, Wiki i Agata bardzo przejmą się jej losem. Szczególnie Wiktoria zaangażuje się w sprawy Izy, co może się dla niej źle skończyć, ale więcej nie mogę zdradzić.
Jak przygotowywała się pani do roli kobiety po takich przejściach?
Czytałam trochę w Internecie, a także sięgnęłam do moich rozmów z dziewczynami, które z różnych powodów musiały poddać się aborcji. Widziałam na własne oczy jaki to jest psychiczny dramat dla kobiety bez względu na to, jakiego jest się wyznania czy skąd się pochodzi. O tym się nie zapomina do końca życia. To są bardzo smutne sceny, wymagające wprowadzenia się w nastrój zamknięcia, braku zaufania do wszystkich dookoła, lęku... A w serialu zawsze trudno jest takie grać, bo nie ma czasu na próby czy długie rozmowy o tak poważnych sprawach. Bardzo się staram uczciwie i szczerze do tego podejść. Ale czy udało mi się być w tym choć trochę wiarygodną? Ocenią widzowie.
„Na dobre i na złe” to serial z tradycją. Oglądała go pani wcześniej?
Pamiętam początki, kiedy wybuchł sukces „Na dobre i na złe”. Kuba z Zosią mieli się ku sobie i wszyscy kibicowali im, aby w końcu byli razem (śmiech). A teraz sama znalazłam się w tym serialu i bardzo dobrze się w nim czuję. Świetna ekipa i koledzy, zresztą Kasia Dąbrowska - serialowa Wiktoria - to moja koleżanka ze szkoły teatralnej.
Pracuje pani w Polsce, w Rosji, na Ukrainie... przez co ciągle pani podróżuje – to chyba męczące?
Czasem mi się zdarza, że po przebudzeniu zastanawiam się, gdzie jestem? We Wrocławiu, w domu czy na Białorusi... Owszem jest to meczące, ale też człowiek się przyzwyczaja i w pewien sposób uzależnia od takiej zmienności.
Podobno ma pani specjalny zestaw podróżny.
Dostałam taki zestaw na urodziny od mojej koleżanki i Saszy - Oleksandra Nikitina, który w „Na dobre...” grał Donovana. Wtedy przemieszczałam się w linii Rosja – Białoruś – Ukraina – Polska i taki zestaw bardzo się sprawdzał. Kupili mi specjalne okularki na oczy, zatyczki do uszu i nadmuchiwaną poduszeczkę.
Jak się pracuje z twórcami zza wschodniej granicy?
Na pewno jest różnica w mentalności i to widać w podejściu do pracy. Tam żyje się bardziej tu i teraz, bez zamartwiania się o to, co będzie jutro. To też ma wpływ na aktorstwo, które - choć poparte warsztatem - jest bardzo spontaniczne i emocjonalne.
Co uważa pani za swój dotychczasowy sukces zawodowy?
Na pewno to, że po szkole zawsze miałam pracę i nie musiałam utrzymywać się z czegoś innego niż aktorstwo. Poza tym uważam, że moim sukcesem jest to, że z powodzeniem pracuję jako aktorka w innym kraju. W języku, którego wcześniej nie znałam, którego się nauczyłam na potrzeby pracy.
Wakacje, urlop - ma pani takie słowa w swoim słowniku?
Niestety rzadko. W tym roku moim urlopem były 3 dni w Amsterdamie. Bardzo żałuję, że już od dwóch lat pod rząd nie doświadczyłam polskiego lata, które strasznie lubię. A moim zdaniem, polskiego lata z lasem i jeziorem nie da się zrekompensować żadnym wyjazdem w ciepłe kraje. Teraz planuję wypoczynek zimą, a że brakuje mi słońca, więc najprawdopodobniej gdzieś na plaży.
Przez ostatnie lata nie zmieniała pani wizerunku, nie chciała pani?
Tak się złożyło. Poza tym ja się bardzo dobrze czuję ze sobą i lubię swoją naturalność. Na pewno zmieniłam się wewnętrznie i jestem bardziej otwarta niż kiedyś, bardziej odważna. Więcej też wiem o sobie, jako o człowieku i kobiecie. I nie muszę tego popierać np. zmianami fryzury. Uważam, że mam fajny kolor włosów - nigdy ich nie farbowałam. A przede wszystkim jest to też wygoda, bo w takim tempie, w jakim żyję, nie muszę nic z nimi robić. Nie muszę stosować prostownicy, nie muszę farbować odrostów, przycinać grzywki. I co najważniejsze - nadają się do wielu stylizacji filmowych.
Nigdy panią nie kusiło?
Kiedyś rzeczywiście miałam wielki plan, żeby zmienić fryzurę na krótką, a fryzjer powiedział – „proszę bardzo, zetnij włosy, ale nie u mnie” (śmiech) i mnie ochronił przed taką decyzją. A potem dostałam rolę w Rosji, gdzie moje długie włosy były niezbędne. Ale owszem, mam taki plan na grudzień, żeby coś zmienić, jak będzie przerwa w serialach.
Marzenia do spełnienia na najbliższy czas?
Chciałabym wrócić do teatru w Polsce, bo tego mi bardzo brakuje. Mam na myśli nową premierę, nowe próby i jakąś większą rolę... A także chciałabym zagrać w polskiej fabule, w fajnym debiucie młodego reżysera...
Rozmawiała: Joanna Rutkowska