Beata Sawicka
Bohaterka jednej z najgłośniejszych afer ostatniego dziesięciolecia padła ofiarą prowokacji zorganizowanej przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. Posłanka PO dała się uwieść agentowi CBA, Tomaszowi Kaczmarkowi, który udawał biznesmena zainteresowanego inwestycjami na Helu. Beata Sawicka zażądała łapówki w zamian za ustawienie przetargu.
Jednak w cieniu tych korupcyjnych układów wybuchło uczucie, jakim parlamentarzystka obdarzyła przystojnego agenta. "Nawet nie wiesz, jak za Tobą dziś bardzo tęsknię", "Działasz normalnie tak, że nie wiem... Jak do mnie dzwonisz, zaraz mi się humor poprawia" - takiej treści smsy wysyłała Sawicka do nowopoznanego biznesmana. "Jak cię zobaczę, ostatnie soki z ciebie wyduszę" - odpisywał agent.
Nietrudno się domyśleć, jakim szokiem dla zakochanej kobiety było zatrzymanie ją przez CBA w warszawskim parku pod Sejmem, chwilę po przyjęciu torby z 50 tys. zł łapówki. Skazano ją na trzy lata więzienia, ale została uniewinniona przez sądy wyższych instancji, które uznały, że CBA działało nielegalnie, argumentując m.in., że "agent nie może kreować sytuacji mocnych więzów emocjonalnych i osobistych z osobą prowokowaną".
Czy Kaczmarek uwiódł posłankę? "Sawicka mogłaby być moją matką. Przecież nie jestem aż takim desperatem" - skomentował w rozmowie z "Super Expressem".