GwiazdyChorzy z miłości - czy zakochanie trzeba leczyć?

Chorzy z miłości - czy zakochanie trzeba leczyć?

Rozdygotanie, blokada racjonalnego myślenia, szybsze bicie serca, spocone dłonie – symptomów zakochania jest wiele. Mimo że obiektywnie rzecz biorąc wcale nie należą do przyjemnych, traktujemy je jako uroki tego stanu.

Chorzy z miłości - czy zakochanie trzeba leczyć?
Źródło zdjęć: © 123RF

24.07.2012 | aktual.: 24.07.2012 17:15

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Rozdygotanie, blokada racjonalnego myślenia, szybsze bicie serca, spocone dłonie – symptomów zakochania jest wiele. Mimo że obiektywnie rzecz biorąc wcale nie należą do przyjemnych, traktujemy je jako uroki tego stanu. Podobnie, określenie „oszaleć z miłości” wcale nie jest pejoratywne. Tymczasem, jak dowodzą brytyjscy naukowcy, nieszczęśliwe lub obsesyjne zakochanie mogą powodować choroby.

Badaczka Helen Fisher z Rutgers University w New Jersey twierdzi, że miłość przebiega w trzech fazach. Pierwsza to pożądanie, w której główną rolę odgrywają nasze męskie lub żeńskie hormony (testosteron i estrogen). Druga – najbardziej szalona – to przyciąganie. Podczas niej niemal nie przestajemy myśleć o naszym wybranku. Często tracimy apetyt i mniej śpimy. Podnosi się poziom dopaminy (czyli hormonu uaktywnianego także przez kokainę czy nikotynę) i serotoniny (to właśnie ona odpowiedzialna jest za samopoczucie bliskie obłąkaniu). Bicie serca i potliwość wzmaga natomiast adrenalina.

Funkcjonowanie na dłuższą metę w takim stanie jest niemal niemożliwe. Zaburzone jest racjonalne myślenie, a śnienie na jawie o ukochanym przeszkadza w wykonywaniu codziennych czynności. Na szczęście faza ta mija po kilku tygodniach. Wówczas zaczyna się trzeci etap miłości, czyli przywiązanie. Podczas niego uwalniane są oksytocyna i wazopresyna. Pierwszy hormon odpowiada za poczucie psychicznej więzi z partnerem, drugi – reguluje m.in. ciśnienie tętnicze.

Symptomy towarzyszące każdej z powyższych faz są naturalne i występują u większości osób. Bywa jednak, że przybierają znacznie ostrzejszą formę.

Londyński psycholog Frank Tallis chce, aby choroba z miłości była traktowana przez lekarzy na równi z innymi schorzeniami medycznymi. Była za nie uznawana przed XVIII w. Naukowiec twierdzi, że miłość może powodować skutki, które da się opisać w kategoriach diagnostycznych. Do symptomów choroby z miłości zaliczają się m.in. mania (czyli huśtawki nastrojów i zawyżona samoocena), depresja (przejawiająca się w płaczliwości i bezsenności) czy zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne (np. nieustanne sprawdzanie sms-ów i maili). Chorzy z miłości mogą za wszelką cenę dążyć do jak najsilniejszego zespolenia się z drugą osobą. Chcą być cały czas przy niej, a kiedy to niemożliwe – wysyłają smsy, maile, dzwonią. Gdy partner nie odpisze natychmiast lub nie odbierze telefonu, odczuwają niepokój, spadek nastroju, tracą kontrolę nad własnymi emocjami.

- Cieszyłam się, że Maciek zakochał się we mnie do szaleństwa – mówi 31-letnia Olga z Warszawy. – Był o mnie zazdrosny, zabiegał o to, byśmy spędzali razem jak najwięcej czasu, non stop dzwonił, pisał sms-y w nocy. Byłam z nim szczęśliwa.

Po czterech miesiącach zamieszkali razem. Kochała go, ale w miarę upływu czasu coraz częściej miała poczucie, że Maciek ją osacza. Chciał zawsze wiedzieć, gdzie jest. Kiedy wychodziła na kawę z koleżanką, robił jej wyrzuty, że woli się spotkać z nią niż spędzić czas z nim. Któregoś razu zapomniała wziąć do pracy telefonu. Po powrocie do domu, urządził jej karczemną awanturę, że zrobiła to celowo, żeby od niego odpocząć. – On chyba miał takie momenty, że zdawał sobie sprawę, że zachowuje się absurdalnie, ale nie umiał tego zmienić – opowiada Olga. – Kiedy powiedziałam mu, że nie chcę już z nim być, próbował wzbudzić we mnie poczucie winy. Twierdził, że dał mi wszystko, co mógł, a ja to odrzucam. Owszem, troszczył się o mnie, na każdym kroku okazywał mi, jak mnie kocha, nie miałam wątpliwości, że jestem dla niego najważniejsza, ale mnie to zaczęło przytłaczać. Kiedy coś robiłam, zawsze zastanawiałam się, jak on zareaguje. Potrafił rozpaczać z powodu banalnej rzeczy, a każdą naszą drobną kłótnię interpretował
od razu jako poważny kryzys w związku. To było strasznie męczące.

Prof. Alex Gardner z Glasgow twierdzi, że nieszczęśliwe lub obsesyjne zakochanie może prowadzić nawet do śmierci. Powoduje stan rozpaczy i bezsilności, z którego niezmiernie trudno się wydostać. W niektórych przypadkach koniecznie może być wprowadzenie antydepresantów. Gardner za najskuteczniejszą metodę leczenia uważa jednak psychoterapię. Psycholog podkreśla też, że z miłości chorują nie tylko młode osoby, ale także starsze.

Z nieszczęśliwym zakochaniem lub nieradzeniem sobie z intensywnym uczuciem może być związana bezsenność i ogólne wyczerpanie. Te, jak i inne fizyczne dolegliwości mogą dotyczyć zarówno osoby mającej problem z własnymi emocjami, jak i jej partnera bądź partnerki. Olga wyznaje, że zdarzyło jej się kilka razy z powodu Macieja sięgnąć po tabletki nasenne.

Poza dolegliwościami natury psychicznej, miłość może powodować także schorzenia somatyczne. Należą do nich na przykład cukrzyca czy wrzody dwunastnicy i żołądka.

Część badaczy twierdzi, że cukrzyca typu II ma w dużej mierze podłoże psychologiczne. Pacjenci, którzy na nią zachorowali często przyznają, że choroba zaatakowała ich po trudnych przeżyciach, wyniszczających emocjach czy depresji. Z tego względu upatruje się związku pomiędzy cukrzycą a zaburzoną miłością.

Nieszczęśliwe zakochanie czy nieradzenie sobie z uczuciem do drugiej osoby może powodować także dolegliwości przewodu pokarmowego: wymioty, bóle brzucha, a nawet wrzody żołądka i dwunastnicy. Ciągły stres, martwienie się o relacje z partnerem, niepokój i oddawanie się skrajnym emocjom w niektórych przypadkach wywołują właśnie takie fizyczne reakcje organizmu. Z przeprowadzonych badań wynika, że zwiększony stres aż piętnastokrotnie podwyższa ryzyko wystąpienia wrzodów żołądka.

Zagrożeniem jest też alkohol czy narkotyki. Osoby cierpiące z miłości często szukają uśmierzenia bólu. Substancje psychoaktywne rzeczywiście na jakiś czas podnoszą nastrój, w rezultacie jednak jeszcze bardziej pogrążają je w rozpaczy.

28-letnia Dorota z Jarocina uświadomiła sobie, że ma problem, kiedy totalnie pijaną zastała ją matka. Przyjechała do niej w odwiedziny, chciała jej zrobić niespodziankę. Dorota nie była w stanie z nią porozmawiać ani nawet poczęstować herbatą. Po tym wydarzeniu zdecydowała się na leczenie. Piła z powodu Damiana – chłopaka, z którym była przez dwa lata bardzo szczęśliwa. Układało im się dobrze, była pewna, że ją kocha.

– Czasami mówił, że jestem „intensywna” – wspomina Dorota. – Dopiero teraz zrozumiałam, co miał na myśli. Chciałam go mieć tylko dla siebie. Nie tolerowałam jego znajomych, wkurzałam się, że miał swoje zainteresowania, manifestowałam swoje niezadowolenie, kiedy chciał gdzieś wyjść beze mnie, wydzwaniałam do niego, jak 5 minut spóźniał się z powrotem z pracy. Lista jest długa – wzdycha.

Przyznaje jednak, że nie zdawała sobie zupełnie sprawy ze swojej obsesyjnej miłości. To, że zatarły jej się granice, uświadomiła jej dopiero psychoterapeutka, do której poszła ze swoim uzależnieniem. Dorota nie chce już wrócić do Damiana. Wie, że to niemożliwe. Stara się zamknąć tamten rozdział i ma nadzieję w przyszłości zbudować nowy, zdrowy związek. – Ale chyba jeszcze dużo pracy przede mną, muszę się jeszcze sporo nauczyć – wzdycha.

Zdaniem dr. Tallisa, powszechnie dostępna jest pomoc dla ludzi mających problemy natury psychoseksualnej lub w relacjach ze swoim partnerem, zdecydowanie brakuje natomiast tych, którzy zajmowaliby się chorobami powodowanymi przez miłość. Być może wszystko przez to, że zakochanie traktuje się jako coś wspaniałego, a bagatelizuje ból i cierpienie, których – wcale nie tak rzadko – jest źródłem.

(ios/sr)

POLECAMY:

miłośćchorobapsychologia
Komentarze (11)