Blisko ludziJej życie było gdzie indziej

Jej życie było gdzie indziej

Marilyn i Monroe – dwa słowa, które identyfikowały niewysoką blondynkę o pięknych oczach i które dziś są synonimem ikony kinematografii, popkultury, symbolu seksu, muzy, energicznej i radosnej pin-up girl. Marilyn: fascynująca, zniewalająca, urocza. Wydaje się, że wiemy o niej wszystko. Tymczasem nawet dziś, ponad pół wieku po jej śmierci, postać Monroe głęboko chowa się w gęstym obłoku tajemnic.

05.08.2015 | aktual.: 05.08.2015 15:39

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Marilyn i Monroe – dwa słowa, które identyfikowały niewysoką blondynkę o pięknych oczach i które dziś są synonimem ikony kinematografii, popkultury, symbolu seksu, muzy, energicznej i radosnej pin-up girl. Marilyn: fascynująca, zniewalająca, urocza. Wydaje się, że wiemy o niej wszystko. Tymczasem nawet dziś, ponad pół wieku po jej śmierci, postać Monroe głęboko chowa się w gęstym obłoku tajemnic.

Fabryka Snów starannie wyrzeźbiła postać swojej przyszłej, najjaśniej świecącej gwiazdy. Ulepiono ją tak, by zachwycała. Tuż za słoneczną, uśmiechniętą dziewczyną, chowała się pełna marzeń kobieta, która chciała osiągnąć perfekcjonizm w tym, czym się zajmowała. Dotyczyło to zarówno życia zawodowego, jak i osobistego, w którym szukała akceptacji i panicznie bała się zranić bliskie jej osoby. Zapatrzona w intelektualistów, uwielbiająca literaturę, próbowała przelać swoje myśli i sny na papier. Chociaż fotografowano ją tysiące razy, żadnym zdjęciem nie otworzyła się tak, jak dzięki swoim licznym zapiskom, które zostawiła po sobie po to, by jeszcze bardziej intrygować. Swoje niezbyt długie życie, toczące się obok blasku reflektorów, uwieczniła na licznych stronach notesów, kartkach z hotelu Waldorf-Astoria i w maszynopisach. Wspomnienia te, listy, wiersze i luźne zdania budują zupełnie inny obraz Marilyn, który ukryła pod maską ozdobioną pięknym uśmiechem i wielkimi oczami.

Motyl z Hollywood

W metryce dziewczynki urodzonej 1 czerwca 1926 roku widnieje nazwisko „Mortenson”, natomiast w akcie chrztu podano „Baker”. Norma Jeane przyszła na świat w Los Angeles – mieście, w którym życie i fantazja łączą się, ale też ścierają. Jej matka, Gladys Pearl Monroe, była młodą kobietą z wielkimi marzeniami. Jednak wzgórza Hollywood i kalifornijskie słońce wcale nie dały jej żyć dostojnie i bogato. Życie Gladys toczyło się w rytmie monotonnej pracy od 9 do 17, przeplecionym romansami oraz nieplanowaną ciążą. Chociaż chciała samodzielnie wychowywać Normę, presja społeczna, którą obdarzono ją jako samotną matkę, okazała się zbyt wielka.

Nie pomogła także niestabilna sytuacja ekonomiczna, która rozdarła związek matki z córką, a kilkuletniej Normie pokazała drzwi jedenastu domów rodzin zastępczych. Gladys nie raz próbowała wyciągnąć z nich córkę, jednak problemy psychiczne, z którymi się borykała, uniemożliwiły jej stałą opiekę nad dzieckiem. Dziewczynka wałęsająca się po różnych, nie zawsze przyjaznych jej domach, czuła się opuszczona. Często miała wrażenie, że jest niewidzialna. Po raz ostatni wróciła do matki w 1933 roku. Gladys kupiła wtedy dom, w którym planowała wieść szczęśliwe życie z córką. Jednak trwającą krótko idyllę ponownie przerwały problemy psychiczne Gladys, które w 1935 roku ostatecznie zamknęły wspólny rozdział z życia matki i córki. Pani Monroe zaatakowała nożem swoją koleżankę, po czym została zamknięta w szpitalu psychiatrycznym i pozbawiona praw rodzicielskich.

Normę wzięła pod swoje skrzydła przyjaciółka mamy, Grace McKee, która to miała przepowiedzieć Normie, że dziewczynka w przyszłości zostanie gwiazdą filmową. Grace zabierała swoją podopieczną na seanse filmowe, pozwalała kręcić włosy i nosić makijaż. Jednak w jej planach nie było miejsca na niańczenie dziewięciolatki. Dziewczynka trafiła do domu dziecka, skąd mogłaby zostać przekazana rodzinie zastępczej, gdyby Gladys podpisała stosowne papiery. Brak takich dokumentów uniemożliwił adopcję, więc Grace po raz kolejny zaofiarowała dziecku pomoc. Norma wróciła do Grace, gdzie jednak nie pomieszkała zbyt długo ze względu na próby molestowania seksualnego przez męża McKee. Podobne incydenty miały miejsce w jej kolejnym domu, u ciotki Idy, od której Normę zabrano i i wysłano do kolejnej krewnej Grace. Licznym przeprowadzkom tej, już nastoletniej, dziewczynki towarzyszył świat spleciony z jej własnych marzeń o tym, by zostać aktorką. Albo motylem.

Wraz z ukończeniem szesnastu lat, Norma poślubiła Jamesa Dougherty’ego. Był to wiek, w którym prawo stanu Kalifornia dopuszczało zamążpójście, które chroniło osobę niepełnoletnią przed powrotem do domu dziecka (ta opcja znów pojawiła się na horyzoncie ponieważ rodzina Grace, do domu której znów trafiła Norma, zamierzała się przeprowadzić do Virginii, nie biorąc pod uwagę relokacji dziewczyny). Po latach Marilyn zdecydowała się na opisanie swojego związku i wnikliwe przyjrzenie się emocjom, które mu towarzyszyły. Trwające niewiele ponad cztery lata małżeństwo z Jamesem, opisywała jako czas samotności i braku ochrony: „(…) mój związek z nim był w gruncie rzeczy oparty na niepewności, i to już od pierwszej nocy, kiedy znalazłam się z nim sam na sam. Był bardzo niepewny, może nie tyle siebie, ile mojej reakcji, dziewczyny młodszej o 6 lat – tak naprawdę na początku nigdy bym z nim nie została, gdyby nie jego miłość do muzyki klasycznej, intelekt i jego pretensje do bycia kimś mądrzejszym niż był, i chęć
obudzenia we mnie dojrzalszych cech osobowości czy kontakty seksualne ze mną.

"W tamtym okresie zmagałam się z licznymi wątpliwościami co do tego, jak ten młody, 21-letni człowiek ma się do tłumionego przeze mnie wyobrażenia wymarzonego mężczyzny – prawdopodobnie pociągał mnie bardzo jako jeden z niewielu młodych mężczyzn, którzy nie budzili we mnie wstrętu seksualnego i dawał mi poza tym fałszywe poczucie bezpieczeństwa”. W dokumencie jest wiele literówek, pomieszania przeszłości z teraźniejszością i wątków opisujących sceny małżeńskie oraz jej zazdrość o męża. We wspomnieniu nie brakuje też strachu o to, że Dougherty woli od Normy swoją poprzednią dziewczynę. Prawdopodobnie chodziło o Doris Ingram, piękność z Santa Barbara, co zwiększyło poczucie Marilyn, jako niegodnej mężczyzn, wrażliwej i niezabezpieczonej. „Zostałam tak bezceremonialnie zlekceważona,” – pisała Marilyn we wspomnieniu, - „poczułam na początku wcale nie złość, tylko ból odtrącenia i zranienia z powodu zniszczenia/utraty swego rodzaju idealnego obrazu prawdziwej miłości.

Moją pierwszą reakcją było kompletne podporządkowanie się, upokorzenie i osamotnienie wobec rodzaju męskiego (całe to myślenie i pisanie sprawia, że ręce mi drżą). (…) A potem z czystej desperacji, jak mi się zdaje, stałam i czekałam przez godzinę i kwadrans; cierpiałam bardzo i szlochałam jak Duse, choć nie tak szlachetnie, a płakałam bez histerii, po prostu wielkie łzy spływały mi po nosie”.

Norma i James rozwiedli się we wrześniu 1946 roku. Dwudziestolatka musiała czuć rozgoryczenie i porażkę, jednak z drugiej strony był to już czas, kiedy zaczęła budować swoją własną karierę. A zaczęło się od kilku zdjęć, które fotograf David Conover wykonał jej w pracy w fabryce samolotów bezzałogowych. Wypatrzył piękność, gdy realizował dokument o kobietach wspierających mężczyzn podczas wojny. To on polecił Normie kontakt z agencją modelek Blue Book Modelling Agency. Na potrzeby agencji Norma przefarbowała włosy na blond i już wkrótce była najpopularniejszą modelką Blue Book’s. Pojawiła się na okładkach wielu magazynów i zagrała w kilku reklamach.

Jej urodą zainteresowała się wytwórnia 20th Century Fox, która zaoferowała Normie kontrakt opiewający na 125 dolarów tygodniowo. Przedstawiciel wytwórni, Ben Lyon, zasugerował dziewczynie przybranie pseudonimu artystycznego, który brzmiałby o wiele bardziej intrygująco niż jej prawdziwe imię i nazwisko. Podobnie jak Jean Harlow, Norma zdecydowała się wykorzystać nazwisko panieńskie swojej matki – „Monroe”. Od Normy Jane Monroe, później Normy Monroe i Jeane Monroe doszła do rozwiązania, którym było seksowne Marilyn Monroe. Początkowo nieprzekonana do tej wersji dziewczyna w końcu uznała, że dwie literki „M” powinny przynieść jej szczęście. Tak się też stało. Przynajmniej na drodze zawodowej. Aczkolwiek nie od razu.

Za drzwiami Actors Studio

Kontrakt z 20th Century Fox zapewnił Marilyn małe, w większości nieme role w kilku produkcjach filmowych. Po jego wygaśnięciu aktorka rozpoczęła współpracę z wytwórnią Columbia, gdzie poznała Natashę Lytess, nauczycielkę gry aktorskiej, u której szkoliła się przez wiele lat. Niestety kariera aktorska rozwijała się powoli i dziewczynie szybko zaczęło brakować pieniędzy na życie. Zdecydowała się wrócić do modelingu. W 1949 roku wzięła udział w rozbieranej sesji zdjęciowej do kalendarza, za co zarobiła pięćdziesiąt dolarów. Kilka lat później Hugh Hefner zapłacił za nie znacznie więcej. Wykorzystał fotografie w swoim nowym magazynie zatytułowanym „Playboy”. Z okładki pierwszego wydania machała roześmiana (już) gwiazda – Marilyn Monroe. Dziś cena oryginału tego numeru „Playboya” zbliża się do czterech tysięcy dolarów.

W 1950 roku producenci filmu „Szczęśliwa miłość”, w którym Marilyn zagrała dobrze przyjęty epizod, wysłali ją do Nowego Jorku, gdzie miała podjąć role w kilku produkcjach. Filmy nie zdobyły rozgłosu, ale aktorkę doceniono i zarekomendowano do kolejnych obrazów. O współpracę z nią walczyli fotografowie wykonujący zdjęcia do ważnych czasopism, jak „Life”, „The Talk of Hollywood” czy „True Experiences”, które coraz częściej i chętniej publikowały artykuły na temat wschodzącej gwiazdy kina. Doprawione dramatyczną historią jej dzieciństwa, spełniającymi się marzeniami i rozkwitającą miłością do gwiazdy baseballu, Joe’a DiMaggio, narobiły szumu wokół skrzętnie zwierzającej się swoim pamiętnikom Normie. O Marilyn Monroe pisano dobrze.

Gdy zagrała w filmie „Niagara”, krytycy filmowi zaczęli się bardziej skupiać na walorach płciowych aktorki niż na jej talencie. Kolejna produkcja, „Mężczyźni wolą blondynki”, przypieczętowała świeżo nadaną Marilyn etykietkę głupiutkiej, wrażliwej blondyneczki. Po udanym filmie pt. „Jak poślubić milionera” sława Marilyn Monroe rozlała się na cały świat. Aktorka stała się popularna jak Betty Grable, po której Monroe przejęła największą garderobę w wytwórni Fox. W styczniu 1954 roku Marilyn poślubiła Joe’a DiMaggio, po czym pojechała do Korei zabawiać stacjonujących tam żołnierzy, a po powrocie zagrała udaną rolę w filmie „Słomiany wdowiec”. Wielki billboard reklamujący produkcję ugodził jednak dumę jej jankeskiego małżonka. Świat oszalał na punkcie sceny z sukienką fruwającą w podmuchu wiatru wywołanego pędzącym metrem. Ale DiMaggio nie. Wkrótce wystąpił o rozwód. Chociaż małżeństwo przetrwało zaledwie dziewięć miesięcy, miłość gwiazdy kina i sportu prawdopodobnie odrodziła się tuż przed śmiercią aktorki w
1962 roku. DiMaggio jeszcze przez dwadzieścia lat po odejściu Monroe, wysyłał na jej grób róże – regularnie trzy razy w tygodniu.

Marilyn wciąż dążyła do absolutu. Podczas pobytu w Nowym Jorku uczęszczała do Actors Studio, które zarekomendował jej Elia Kazan, reżyser teatralny i filmowy, z którym aktorka mogła mieć romans. „Wiem, że nigdy nie będę szczęśliwa, ale mogę być wesoła!” – napisała w liście do swojego terapeuty, doktora Ralpha Greensona. – „Pamięta pan, jak opowiadałam o tym, że Kazan powiedział, że jestem najweselszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek znał? A, znał ich wiele. On jednak kochał mnie przez rok, a pewnej nocy, kiedy byłam bardzo niespokojna, kołysał mnie tak długo, aż zasnęłam. Poradził mi też, żebym poszła na psychoanalizę, a później chciał, abym pracowała z jego nauczycielem, Lee Strasbergiem.” Marilyn notorycznie spóźniała się na zajęcia. Po cichu wślizgiwała się do sali, często bez makijażu i z włosami schowanymi pod chustką. Nie rzucała się w oczy, zajmowała miejsce z tyłu. Gdy chciała zabrać głos, lekko unosiła swą dłoń. Z jej ust wydobywał się delikatny, cichutki, jakby ledwo zarysowany dźwięk. Aż trudno było
uwierzyć, że oto siedzi jedna z najsłynniejszych aktorek na świecie. Ta sama, której suknia faluje w zapowiedzi nowego filmu Billy’ego Wildera.

W Actors Studio uciekano się do metody Stanisławskiego, która polegała na realizmie psychologicznym postaci. Kierownikiem warsztatów był Lee Strasberg, którego uważano za geniusza jeśli chodzi o analizowanie wystąpień aktorskich. Pochodzący z Austro-Węgier aktor był zimny i wymagający. We wspomnieniach wielu członków Actors Studio nie jawił się jako człowiek, z którym można było sobie coś „ugadać”. Marilyn, która wychowała się krążąc od jednej rodziny zastępczej do drugiej, i która nie miała pojęcia, kim był jej ojciec, pokochała Strasberga, w którym mogła widzieć kogoś na miarę rodzica i autorytetu. Lee zaakceptował ją jako prywatną uczennicę, u której trzeba było popracować nad pewnością siebie oraz poprawić umiejętności gry aktorskiej, co zamieniłoby ją z gwiazdy filmowej w prawdziwą artystkę. Tego chciała. Po latach Kazan zaobserwował, że im mniej aktorzy wierzyli w swoje umiejętności, tym większa była nad nimi władza Lee. W Marilyn Monroe odnalazł idealną ofiarę, która mogła mu się oddać. Uważał, że
kobieta musi komuś opowiedzieć o swoim trudnym dzieciństwie, otworzyć się, dać się ponieść nieświadomości i dotrzeć do korzeni po to, by w pełni oddać się sztuce. Polecił jej spotkania z doktor Margaret Hohenberg, z którą aktorka spotykała się pięć razy w tygodniu.

Pomiędzy sesjami ze Strasbergiem i psychiatrą, Marilyn dużo pisała w swoim czarnym notesie. Zaczęła wracać do czasów dzieciństwa i lęków, które towarzyszyły jej przez wiele lat. Pisała o molestowaniu seksualnym oraz o trudnych miesiącach spędzonych u ciotki, Idy Martin, gorliwej ewangeliczki, której Grace McKee zapłaciła, by ta zajęła się Normą w 1937 i 38 roku: „Ida – nadal jestem jej posłuszna – co jest nie tylko szkodliwe dla mnie (to mnie blokuje, blokuje moją pracę, blokuje moje myśli) ale i sprzeczne z rzeczywistością, bo życie zaczyna się teraz”. Podczas pisania wspomnień, Marilyn zauważyła u siebie tendencję do zapominania lub wypierania z pamięci niektórych zdarzeń. Chciała nauczyć się je przywoływać, aby móc siebie w pełni zaakceptować. Psychoanaliza miała pomóc jej wyzwolić się od ograniczeń:

_„Na scenie – nie będę za to ukarana ani wychłostana ani zagrożona ani niekochana ani wysłana do piekła aby płonąć ze złymi ludźmi czuć że też jestem zła albo się bać lub wstydzić swoich narządów płciowych tego że mogą być obnażone (…)" _ Szczęśliwy jest ten, kto się nie narodził

W kwietniu 1955 roku Marilyn przeprowadziła się z wynajmowanego mieszkania do trzypokojowego apartamentu umieszczonego na dwudziestym siódmym piętrze hotelu Waldorf-Astoria. Tu zapisywała swoje bardziej przemyślenia, sny i fragmenty wierszy niż wspomnienia, na firmowym papierze hotelu. Jej twórczość aż kipiała od strachu przed zranieniem tych, których kochała. W którymś z pamiętników przyznała się, że pisanie oraz poezja były dla niej w przeszłości ratunkiem. Z kolei czytanie książek miało być ucieczką, a także kompanem pozwalającym zapomnieć o całym szaleństwie, które toczyło się wokół niej. Uwielbiała literaturę. Magazyn „Esquire” opublikował jej zdjęcia, na których czyta „Ulissesa” Jamesa Joyce’a. Sfotografowano ją też, gdy zatapiała myśli w poezji Heinricha Heinego.

Na zdjęciach z okresu małżeństwa z pisarzem, Arthurem Millerem, Monroe wydaje się być szczęśliwa. Dla ukochanego, który ujął ją intelektem i osiągnięciami artystycznymi, przeszła na judaizm. Do ołtarza odprowadzał Marilyn sam Lee Strasberg. Nowożeńcy zamieszkali w jasnym apartamencie przy 2 Sutton Place w Nowym Jorku, gdzie aktorka otoczona bogatym zbiorem książek, pianinem i kominkiem, zapisywała strony, tym razem zielonego pamiętnika. Nie umknęła jej tak ważna dla niej rzecz, jak wejście w literacki świat Millera, co było dla niej spełnieniem marzeń. Zaprzyjaźniła się z Trumanem Capote'em, poznała wielu cenionych przez siebie pisarzy, m.in. Carla Sandburga. Saul Bellow podobno był u jej stóp. Jednak czar prysł, gdy Arthur i Marilyn wyjechali na kilka miesięcy do Londynu, gdzie Monroe pracowała nad filmem „Książę i aktoreczka”, którego była nie tylko gwiazdą, ale i producentką.

Otoczenie wydawało się jak najbardziej sielankowe; kochająca się para zamieszkała w pięknym dworku Parkside House pod Londynem, a praca na planie przebiegała pomyślnie. Jednak szczęście przerwał wpis w pamiętniku Arthura, przypadkiem odkryty przez Marilyn. Jej mąż miał napisać, że jest zawiedziony żoną, która zawstydza go w towarzystwie jego znajomych. Dla Marilyn był to ogromny cios – właśnie spełnił się jeden z jej największych strachów – zawiodła kogoś, kogo kochała. „Sądzę, że zawsze głęboko przerażała mnie myśl o byciu czyjąś żoną bo nauczyłam się od życia, że nie można kochać drugiego, nigdy, naprawdę” – napisała na papierze firmowanym „Parkside House”.

Po swoim odkryciu Marilyn nie mogła się pozbierać. Nie potrafiła pracować. Miała problemu ze snem i z zaufaniem. Poleciała do doktor Hohenberg do Nowego Jorku. Zostawiła notatkę takiej treści: „Na ekranie całkowitej czerni pojawiają się/wracają sylwetki potworów. Moi najwierniejsi towarzysze – koja krew pulsująca niestrudzenie zbacza z drogi, zmienia kierunek a cały świat jest pogrążony we śnie. Och, pokoju, potrzeba mi ciebie – nawet jeśli jesteś pokojowym potworem”.

Mimo że okruchy miłości zaczęły wysychać, Marilyn pokazywała się z Arthurem jeszcze kilkakrotnie i towarzyszyła mu w wielu ważnych chwilach. W 1958 roku Miller rozpoczął pracę nad adaptacją filmową swojego dzieła pt. „Skłóceni z życiem”, podczas gdy Marilyn borykała się ze swoimi zawiedzionymi uczuciami i stratą. Nie sprzyjało jej też nowe miejsce zamieszkania małżeństwa – posiadłość w Roxbury (Connecticut), w której Miller mieszkał wcześniej ze swoją poprzednią żoną. „Sądzę, że nienawidzę tego miejsca, bo nie ma już w nim miłości” – pisała Marilyn. – „Kiedy jedno chce być samo, tak jak to sygnalizuje mój ukochany to znaczy, że drugie musi trzymać się na odległość”. Małżeństwo Millera i Monroe zakończyło się na planie filmowym „Skłóconych z życiem”, gdzie Marilyn grała główną rolę, a Arthur rozkochał w sobie archiwistkę Ingę Morath, którą później poślubił.

W 1958 roku Marilyn wróciła do Los Angeles, gdzie pracowała nad „Pół żartem, pół serio”. Ciągle spóźniająca się, borykająca się z różnymi przeciwnościami losu nie sądziła, że występuje właśnie w swoim największym filmie – komedii, która okaże się ogromnym sukcesem. W tym czasie zapiski prowadziła w czerwonym notesie ze spiralną oprawą. Jej wiersze przybrały bardziej mroczny klimat. Przewija się w nich wołanie o pomoc i motyw zbliżania się do śmierci. Krzyk, który kończy się w powietrzu, „ale co jest po środku?” – pyta aktorka.

W tym czasie kontynuowała swoje psychoanalizy pod okiem Marianne Kris, której pacjentką zostanie do 1961, co udokumentuje w kolejnych wpisach do pamiętnika. Gdy pracowała w Los Angeles, poddawała się terapii u doktora Ralpha Greensona, który był jednym z czołowych psychiatrów w swoim czasie, znawcą Freuda i opiekunem m.in. Judy Garland i Franka Sinatry. Greenson niejednokrotnie zapraszał Marilyn do swojego domu, co albo traktował jako element terapii, albo po prostu zadurzył się w swojej pacjentce. Mógł ją widywać codziennie, a ich sesje czasami trwały nawet po pięć godzin.

11 listopada 1960 roku na łamach prasy znalazła się informacja o separacji Marilyn Monroe oraz Arthura Millera. Trzy miesiące później wykończona emocjonalnie Marilyn zgłosiła się na oddział psychiatryczny szpitala Weill Cornell Medical Center w Nowym Jorku, by tam odpocząć i wyleczyć nerwy oraz bezsenność. Kilka dni, które miały przynieść jej ulgę, okażą się jednymi z najcięższych w jej życiu. Do placówki medycznej odwiozła aktorkę doktor Kriss. Owinięta w futro Marilyn zarejestrowała się pod nazwiskiem Faye Miller i podpisała dokumenty na leczenie. Zamiast do sali, gdzie miała odpocząć, zaprowadzono ją do zamkniętej celi. Im bardziej błagała, by ją wypuścić, tym większe problemy psychiczne próbował w niej znaleźć personel medyczny szpitala. Ubrano ją w kaftan bezpieczeństwa i odebrano torebkę wraz ze wszystkimi podręcznymi przyborami. Na początku marca 1961 roku Marilyn napisała sześciostronicowy list do doktora Greensona, w którym opisała swoje męki: „Czułam się jak w jakimś więzieniu ukarana za zbrodnię,
której nie popełniłam. To było tak nieludzkie, że aż barbarzyńskie. Zapytali mnie, dlaczego jest mi tam źle (wszystko pod kluczem; lampy, szuflady w szafce, toaleta, szafy, okna zakratowane – drzwi przeszklone, żeby cały czas widzieć chorego, a na ścianach krew i ślady po poprzednich pacjentach”. Doktor Kriss obiecała odwiedzić Marilyn dzień po jej przyjęciu, jednak nie pokazała się. Lee Strasberg, ani jego żona Paula nie mogli wyciągnąć aktorki ze szpitala, ponieważ nie byli jej rodziną. Dopiero Joe DiMaggio uratował swoją byłą żonę, niemalże siłą, mimo sprzeciwu lekarzy i pielęgniarek.

Na kilka tygodni przed śmiercią wyrzucono ją z obsady filmu „Something’s Got To Give”, na plan którego mocno się spóźniała lub nie docierała w ogóle. Tak jak wielu rzeczy Strasberg potrafił ją nauczyć, tak nie zdołał wyplewić porażającej wręcz niepunktualności. Ciało Marilyn Monroe znaleziono 5 sierpnia 1962 roku. W kręgu podejrzanych o zabójstwo aktorki pojawili się m.in. prezydent John F. Kennedy i jego szwagier, aktor Peter Lawford, który był ostatnią osobą, z jaką Marilyn rozmawiała przed śmiercią. Lekarze, którzy szybko pozbyli się narządów zmarłej, za oficjalną przyczynę zgonu podali samobójstwo. Obrońcy tej tezy argumentują ją niestabilnością emocjonalną aktorki, jej kruchością oraz opisami poprzedniej próby odebrania sobie życia. Jednak w opozycji do tej grupy stoi jeszcze inny obóz, do którego należą ci, którzy wierzą w wypadek, jakim było przedawkowanie lekarstw i pomieszanie ich z alkoholem. Grupa zwolenników tej tezy wskazywała na optymistyczne fragmenty tekstów Monroe, w których pisała też, że
musi polegać na sobie samej i rozwiązywać problemy pracą oraz snuciem odległych planów na przyszłość.

Tajemnicy nie rozwieją żadne archiwa. Została zabrana razem z prochami Marilyn Monroe do niewielkiego grobowca na cmentarzu Westwood Memorial Park w Los Angeles. Niedaleko Monroe chce być pochowany Hugh Hefner, który wykupił pobliski grób za pięćdziesiąt tysięcy funtów. Sam nigdy osobiście nie poznał ikony. Wszystko wskazuje na to, że nikt tak naprawdę nie znał tej młodej dziewczyny, która w 1949 roku wyznała fotografowi, André de Dienesowi, że w przyszłym życiu chciałaby być motylem.

Karolina Karbownik

Komentarze (27)