Każda z nich przynajmniej raz usłyszała: "ty gruba świnio"
KKażda z nich przynajmniej raz w życiu usłyszała: „ty gruba świnio”. Każda była też na diecie, żeby „grubą świnią” już nie być. Dziś żadna nią nie jest - mimo iż nie wcisnęłyby się w sukienki w rozmiarze 36. Wszystkie są pewne siebie, piękne, zadbane. Jak na modelki przystało.
Bielsko-Biała jeszcze śpi, gdy do miasta zajeżdża kilka samochodów z różnych zakątków Polski. Do stolicy Podbeskidzia przyjechało nimi prawie dwadzieścia modelek.
Pierwszy cel: kawa i lekkie śniadanie. Byle szybko, bo parę minut po siódmej dziewczyny muszą już stawić się w salonach fryzjerskich. Same wybierają fryzury, warunek jest jeden - ma być lekko, kobieco, seksownie. - Najlepiej zostańcie w rozpuszczonych włosach, bo będziemy robić też zdjęcia z wiatrakiem - instruuje Ania Ładny, stylistka i modelka zarazem.
Gdy zbliża się dziewiąta, uczesana już w zwiewne fale Monika (34 lata, rozmiar 46) wygląda przez witrynę salonu i co jakiś czas rzuca spojrzenia w stronę sklepów z ubraniami. - O Boże, jak ja nienawidzę zakupów - mówi przewracając oczami. Bo jak tu wybrać się do sieciowego sklepu z koleżanką, gdy na nią pasuje wszystko, a na Monikę nic? W końcu jednak znalazła najlepszego kompana do buszowania po sklepach. - Na zakupy chodzę z partnerem. Po latach chodzenia z koleżankami doszłam do wniosku, że on najlepiej zna mnie i moje ciało i najlepiej umie mi doradzić - śmieje się dziewczyna.
Po dziewiątej wszystkie są już uczesane. Dominują loki i miękkie fale - fryzury, jakich na co dzień nie noszą, więc nie są przyzwyczajone. Wzajemnie się pocieszają, że do sesji jeszcze daleko i fryzury same się dopasują. Jeszcze tylko ostatnie zakupy (pończochy, rajstopy) i ruszamy do Black Colour Studio. Tam, gdzie fotograf Roman Hryciów zrobi pierwszą w Polsce taką sesję - grupowe zdjęcia modelek XXL.
„To jest groteska!”
„To nie kobieta ma dostosować swój rozmiar do tego, co jest dostępne na rynku, ale rynek musi dostosować się do zapotrzebowania. To nie kobiety muszą dostosować się do mediów, ale media do kobiet. Nie ma ludzi idealnych, ale można się idealnie czuć we własnym ciele” - to motto agencji No Body’s Perfect, założonej przez Agnieszkę Czerwińską, najbardziej rozpoznawalną w Polsce modelkę plus size.
Chociaż agencja działa od kilkunastu miesięcy, zdążyła już wyrobić sobie renomę. I szturmem zalicza kolejne cele, o których osiągnięciu kobieta w rozmiarze 40 i wzwyż mogła do niedawna jedynie pomarzyć. Jednym z nich była historyczna sesja w magazynie ślubnym. Historyczna, bo pierwszy raz w Polsce modelkom plus size zrobiono zdjęcia w białych sukniach i z welonami. Był też występ w „Pytaniu na śniadanie” i reportaże o agencji emitowane w telewizji ukraińskiej i polskiej. Była wreszcie nominacja dla Agnieszki Czerwińskiej do nagrody EKScesy, przyznawanej osobom nieszablonowym, przełamującym stereotypy. „Za pierwszą w Polsce profesjonalną agencję skupiającą modelki Size Plus i za to, że w świecie show - biznesu promuje normalność, a nie otyłość oraz pokazuje, że piękny może być nie tylko wszechobecny rozmiar zero” - pisała o Agnieszce redakcja „EKSmagazynu”.
Agnieszka właśnie to podkreśla kilkakrotnie - ani jej w głowie wmawianie społeczeństwu, że rozmiar XXL jest lepszy niż XS. - Są w Polsce instytucje, które promują otyłość. To jest straszne - mówi. Wspomina swoją pracę przy projekcie, który miał pokazać, że kobiety dużych rozmiarów także są piękne. Pracę nieudaną, bo jej zdaniem przekaz organizatorów był czytelny: „bycie grubym jest czymś wspaniałym”. - Spojrzałam na to z innej strony: co by było, gdyby anorektyczki zaczęły udowadniać wszystkim, że anoreksja jest świetna, że wcale nie trzeba jeść, że można spełniać się w mediach jako anorektyczka? Przecież to jest groteska - stwierdza Agnieszka.
Dlatego rozmiar w No Body’s Perfect, tak samo jak w agencjach skupiających kanonowe modelki, ma znaczenie. Choć jego granice są dużo bardziej elastyczne. To oznacza, że w jej szeregach znajdzie się miejsce i dla kobiet w rozmiarze 40, a nawet 38 i dla tych, które noszą „pięćdziesiątkę”. Ale powyżej już nie.
Ważne jest również podejście modelek do swojej wagi, kształtów, odchudzania. - Moje dziewczyny nie chodzą i nie rozpowiadają, że „kochają swoje kilogramy”. Jeżeli człowiek akceptuje siebie, to znaczy, że chce jakichś zmian dla siebie, zależy mu na tym, żeby ciało było piękniejsze, żeby czuł się zdrowiej. A jeżeli ktoś nie akceptuje siebie, to mówi takie farmazony, że otyłość jest super - twierdzi Agnieszka.
Jeszcze trzy lata temu na swoim blogu pisała: „presja opinii społecznej, kanonów narzuconych przez świat mody, media, powodowała, że zamiast cieszyć się życiem, cieszyłyśmy się, kiedy wskazówka na wadze drgnęła choćby o jeden kilogram w dół". Dziś jest lżejsza o prawie trzydzieści kilo, a zamierza zrzucić jeszcze „dychę”.
- Poszłam do dietetyka. Opracował mi taką dietę, że w ogóle nie byłam głodna, ostatni posiłek jadam półtorej godziny przed snem. Co drugi dzień uprawiałam sport. Od stycznia schudłam 27 kilogramów. Wyeliminowałam białe pieczywo. Słodycze też, choć je kocham. Ale nie pamiętam już, jak smakuje baton, a pizzy nie jadłam od prawie pół roku. Jak nieraz poczuję ten zapach, to aż mnie… Ale nie, coś za coś - śmieje się Agnieszka.
Ona zrozumiała już wcześniej, że czas liczy się minutami i godzinami, a nie kaloriami czy zgubionymi kilogramami. I tego samego wymaga od swoich modelek. - Moje dziewczyny podchodzą bardzo zdrowo do odchudzania. Robią to bez presji, to znaczy nie żyją o wodzie i sałacie, ale potrafią gubić kilogramy i mówią o tym, cieszą się z tego - zapewnia Agnieszka.
Faktycznie, gdy kolejne fale modelek docierają do studia fotografa Romana Hryciowa, wśród pisków radości słychać co jakiś czas" „o rany, ale schudłaś!”.
Dwadzieścia kilo mniej
Ewelina (24 lata, rozmiar 42): „Jestem wegetarianką od dwunastego roku życia, prowadzę bardzo aktywny tryb życia, kilka razy w tygodniu siłownia, aerobik, bieganie. W życiu nie zjadłam żadnego hot-doga, hamburgera, nigdy się nie stołowałam w fast foodach. Staram się jeść jak najmniej przetworzone rzeczy i bardzo o to dbam, bo tak lubię i dobrze się dzięki temu czuję. Mimo to zawsze miałam problemy z wagą”.
Nura (22 lata, rozmiar 40): „Najwięcej ważyłam w gimnazjum, w trzeciej klasie prawie 80 kilogramów. Moją słabością są słodycze. Chwilami ciężko się powstrzymać, ale staram się nie jeść chipsów i batonów. Natomiast nie ma co przesadzać, jak mnie przyciśnie, to kawałek czekolady zjem. Umiar, odrobina zdrowego rozsądku i jest dobrze”.
Magda (25 lat, rozmiar 40-42): „Kiedyś oczywiście starałam się odchudzać, ale teraz to przede wszystkim ćwiczenia, ćwiczenia i jeszcze raz ćwiczenia. Nawet nie dieta, ale ćwiczenia. Oczywiście chciałabym trochę schudnąć, ale myślę, że nie ma powodu do jakichś dołów z tego powodu, że się ma trochę więcej tu i tam. Odżywiam się teraz dużo lepiej, bo na początku, na pierwszym roku studiów, żyłam typowo po studencku: fast foody, zapiekanki, tylko żeby jak najszybciej coś przegryźć. Teraz jem zdrowe rzeczy, sama sobie gotuję, fast foodów unikam. Jeżdżę na rowerze, ćwiczę, wracam do formy, którą miałam kiedyś, bo byłam sportowcem”.
Marta (27 lat, rozmiar 44): „Wszyscy zawsze mi mówili, że jestem fotogeniczna i żebym coś z tym zrobiła. Ale nie było mody na modelki plus size… Byłam bardzo zakompleksiona i tak też mnie odbierali ludzie. W pewnym momencie ważyłam sto cztery kilo! Wtedy powiedziałam dość, schudłam ponad dwadzieścia kilogramów, zaczęłam czuć się atrakcyjnie i tak mnie inni odbierają. I teraz czuję się komfortowo w swoim ciele, jest mi z tym dobrze. Nie mówię, że nie chciałabym schudnąć jeszcze trochę, ale nie jest to jakiś priorytet. Mąż namówił mnie, abym spróbowała swoich sił w modelingu i dzięki niemu wysłałam swoje zgłoszenie do agencji No Body's Perfect i tak zaczęłam nową przygodę w swoim życiu”.
Sylwia (25 lat, rozmiar 40): „Cały czas jestem na diecie, ale najlepiej jest po prostu zmniejszyć porcje i jeść często, systematycznie i mało. Zdrowa dieta powinna stać się nawykiem. Nie jem białego pieczywa, rzeczy bezwartościowych i pustych kalorii. Jeśli mam ochotę na czekoladę, to się skuszę, ale z rana i oczywiście na gorzką. Najważniejszy jest ruch, ruch i jeszcze raz ruch. I można osiągnąć wymarzony efekt. Przez ostatnie pół roku schudłam osiemnaście kilo. Żyjemy po to, żeby żyć, a nie żeby jeść”.
Malwina (27 lat, rozmiar 42): „Odchudzałam się wiele razy. Najwięcej schudłam dziesięć kilo. A później stwierdziłam, że moje kształty są coraz bardziej kobiece i że podobam się facetom, z twarzy też. Więc doszłam do wniosku, że nie będę się odchudzała, tylko dbała o swój wygląd i zdrowie. Tak zostało do dzisiaj. Nie mam ochoty na dietę. Dbam o zdrowie, ćwiczę. Couch potato (kanapowy leń)? Absolutnie! Nawet nie mam w domu telewizora".
Julia (19 lat, rozmiar 48): „Pewnie, że się odchudzałam! Już w trzeciej klasie gimnazjum zrzuciłam 20 kilo - dla chłopaka, bo się zakochałam. Nie robiłam tego dla siebie, tylko po to, żeby wydawać się komuś lepszą, żeby mnie lubił. Bo ludzie mówili, że jestem gruba, brzydka, że powinnam się odchudzać. Nawet jak schudłam te 20 kilo, nie byłam szczęśliwa, bo nie zrobiłam tego dla siebie. Potem okazało się, że nie jest ważne to, jak wyglądam, liczy się to, co mam w środku. A teraz staram się odżywiać zdrowo, bo ważne są dla mnie włosy, skóra, paznokcie. Poza tym chodzę na aerobik, jeżdżę konno. Nie mam kompleksów, akceptuję siebie taką, jaka jestem, a praca w modelingu jeszcze bardziej wzmaga we mnie poczucie własnej wartości, którego zawsze mi brakowało. Teraz czuję się piękna. I wiem, że nikt nie jest doskonały”.
Ania (34 lata, rozmiar 48-50): „Na diecie byłam i to niejednokrotnie! Różnie się to kończy, czasami brakuje mi silnej woli. Ale nie mam problemu, żeby siebie akceptować taką, jaka jestem. Kocham swoje ciało. Owszem, chciałabym zmieścić się w rozmiar 42, bardzo bym chciała, ale są różne uwarunkowania genetyczne i zdrowotne, które sprawiają, że jest mi ciężko zrzucić te kilogramy. To, że ktoś wygląda tak, a nie inaczej, nie znaczy, że po prostu wpierdziela na maksa, że lodówka mu się nie zamyka”.
Agnieszka (31 lat, rozmiar 44): „Wiem, co to znaczy być otyłym dzieckiem. Coś ci powiem, zdradzę tajemnicę, której nie zdradziłam nikomu wcześniej - ja zmieniłam urzędowo imię. Kiedyś miałam na imię Beata i nazywali mnie „gruba Berta”. Jak skończyłam 18 lat, zmieniłam imię. Po to, żeby się odciąć od tamtych czasów. Uważam, że rodzice są winni temu, że dziecko tyje. Powinni temu przeciwdziałać, a nie powodować, że ich dziecko jest narażone na ogromne nieprzyjemności, wchodzi w dorosłe życie z obciążeniem, zakompleksione, niepewne siebie”.
Przygotowania do pokazu
Przygotowania zdają się nie mieć końca. Każdej z dwudziestu modelek trzeba zrobić profesjonalny makijaż, poprawić fryzurę, dobrać strój i biżuterię. Wizażystki Agata Machynia, właścicielka studia Butterfly i Bożena Kowalska, właścicielka Atelier Wizerunku, pracują non stop od pięciu godzin, a do końca sesji jeszcze daleko. Każda z dziewczyn wystąpi w trzech wersjach: neonowej, seksownej i eleganckiej. Dlatego atelier Romana Hryciowa wygląda, jakby przeszło przez nie tornado. Na wielkim stelażu i wokół niego wiszą i leżą kolorowe ubrania, biurka i stoliki dźwigają dziesiątki naszyjników, bransolet i kolczyków.
- Wszyscy, którzy przygotowują tę sesję, działają na zasadzie barteru - fotograf, fryzjerzy, stylistki, firmy Click Fashion, Diva, Centro. To jest wielki krok do przodu, bo jeszcze kiedyś z modelkami plus size nie bardzo chciano pracować. Teraz to się zmienia - cieszy się Agnieszka. Sama przeszła długą drogę, nim stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych modelek plus size w Polsce.
Urodzona w Myszkowie, wykształcona w Krakowie, kilka lat temu trafiła do jednej z agencji modelek „plusowych”.
- Tam się nic nie działo, nie dostawałam żadnych zleceń! Powiedziałam sobie: tak nie może być. Zaczęłam pisać do fotografów. Pytałam, czy zrobią mi sesję zdjęciową, oczywiście za kasę. Wysyłałam im swoje zdjęcia i pisałam, że jestem większą babką. Dziesięciu odpowiedziało mi, że nie ma mowy, że jestem jakąś kosmitką. A jedenasty napisał: dobra, przyjedź, spróbujemy. To był Nikodem Szymański. Dziś jest nadwornym fotografem w agencji, zjadł zęby na size plus, ale to na mnie uczył się, jak większą kobietkę fotografować od beauty, fashion, aż po akty - śmieje się Agnieszka.
Do rozmowy przyłącza się Ania Ładny, stylistka. Od świtu doradza modelkom w kwestii doboru fryzur, strojów, butów, dodatków. Dwoi się i troi, bo pomaga też przy makijażu i ustawianiu dziewczyn do zdjęć. Zdaniem Agnieszki jest „genialna, totalnie wyspecjalizowana w size plusach”.
- Jeśli chodzi o pracę z modelką XXL, nie dziwię się obawom fotografów. To jest wyzwanie. A jeśli nie ma stylisty, który ogarnie tę modelkę i ją ubierze, praca może być ciężka. Fajne są mocne, wyraziste kolory, bo one odwracają uwagę od większych ramion. Nie jest tak, że defekty musimy zakrywać, tylko można zagrać kolorem, żeby odwrócić od nich uwagę. Strój nie powinien dominować nad modelką, tylko ją podkreślać. Spójrz tylko na nią, od razu widać, że świetnie się czuje - mówi Ania i wskazuje na Malwinę, która właśnie pręży się przed obiektywem fotografa. Ma na sobie turkusową sukienkę, krwistoczerwone szpilki i usta pomalowane szminką w tym samym odcieniu.
- Chodzi o to, żebyśmy czuły się kobieco i nie dały sobie nic wmówić - dodaje Agnieszka. - Jedna kobieta na dziesięć rodzi się z wymiarami klasycznej modelki. Co z pozostałymi? One też chcą ładnie wyglądać, nie muszą nosić worków pokutnych tylko dlatego, że nie mają rozmiaru zero - wyjaśnia.
Za jej plecami Roman Hryciów strzela setki zdjęć modelkom w kolorowych sukienkach, obcisłych spodniach, kwiecistych tunikach. Pozują po cztery, sześć, osiem. Wszystkie są uśmiechnięte, widać, że kochają obiektyw aparatu. Najwyraźniej z wzajemnością, bo fotograf, przeglądając ich zdjęcia, wydaje się bardzo zadowolony. Ania szybko doradza jednej z dziewczyn, które buty powinna założyć do żółtej sukienki.
W międzyczasie do pomocy przyłącza się Sylwia Bomba, fotograf i modelka w jednym. - Jeszcze do niedawna czułam się skrajnie nieatrakcyjna, wręcz uważałam się za brzydką i bardzo dużo wycierpiałam w szkole, ponieważ byłam jedną z najlepszych uczennic, a do tego miałam nadwagę. Nie szczędzono mi epitetów zarezerwowanych dla szkolnej „grubaski”. Dopiero od kilku miesięcy czuję się atrakcyjna. Jak po kilku castingach usłyszałam serię komplementów, które wtedy były dla mnie wręcz niedorzeczne, to pomyślałam, że coś w tym jest - mówi w przerwie Sylwia.
- I powiem ci, że dzięki temu, że tyle wycierpiałam, nie jestem taką dziewczyną, która myśli sobie: jestem ładna i już, to wystarczy. Najważniejsza jest osobowość. Trzeba zawsze pracować nad sobą, nad swoim ciałem i charakterem. Odchudzanie uczy wytrwałości i hartuje charakter, a jak wszyscy wiemy modelka to nie tylko wygląd, to przede wszystkim osobowość. Wiem też, że ludzi nie należy oceniać na podstawie wyglądu - dodaje prędko, bo już leci wykrzesać z pozujących modelek jeszcze więcej energii.
- Raz…dwa…trzy... Dziewczyny dajcie z siebie wszystko! - krzyczy nad głową Romana. - Niech one się inaczej ustawią, bo w ogóle nie widać, że to plus size - śmieje się Agnieszka.
„Widziałem cię w telewizji, grubasko”
Odkąd Agnieszka rozpoczęła karierę, zwątpiła tylko raz. - W zeszłym roku byłam w programie „Między kuchnią a salonem”. W metrze jechałam m.in. z młodym mężczyzną w towarzystwie trzech kobiet. Spojrzał na mnie, powiedział: „grubasko, widziałem cię w telewizji”, po czym opluł mnie prosto w twarz. To było straszne - wspomina.
Dziś jednak emanuje pewnością siebie. Choć coraz rzadziej pozuje, jako szefowa agencji No Body’s Perfect, doskonale zna kulisy świata modelingu. A ten rządzi się tymi samymi prawami w przypadku modelek kanonowych i puszystych. Jednym z tych praw jest retusz. - Jeśli klient życzy sobie, żeby modelka miała dłuższe nogi, to się to robi, tak jak wszędzie - wyjaśnia Agnieszka. - Nawet kobiety ładne, szczupłe i zgrabne są retuszowane. One tak naprawdę wcale nie są idealne - dodaje Ania. I dorzuca ze śmiechem: - Ja dzięki temu nie mam kompleksów!
- Ja kompleksy mam, ale dzięki temu, że mam z tym styczność, inaczej do tego podchodzę. Stąd „No Body's Perfect”. Bo widzę setki kobiet i widzę też, że absolutnie każdej można zarzucić jakąś niedoskonałość rozmiaru - mówi Agnieszka.
Paradoksalnie w tej niedoskonałości odnajduje sedno ideału, do którego wszyscy najczęściej przecież dążymy.
„Wiele osób uważa, że puszysty może być jedynie kotek, a nie kobieta. Dla mnie jednak nie ma znaczenia, czy ktoś używa nazewnictwa: puszysta modelka, modelka size plus czy też xxl. Nie posiadam wymiarów 90-60-90, nie mam długich, smukłych nóg, ani idealnej figury, ale idealnie się z tym czuję” - napisała na swoim blogu Agnieszka trzy lata temu. Sesja w Bielsku-Białej udowodniła, że mówiła prawdę. I że tą filozofią udało jej się zarazić przynajmniej dwadzieścia pięknych kobiet.