Blisko ludziMistrzyni świata w kickboxingu Kamila Bałanda: „Polscy mężczyźni są zakompleksieni”

Mistrzyni świata w kickboxingu Kamila Bałanda: „Polscy mężczyźni są zakompleksieni”

Mistrzyni Świata muay thai i kickboxingu z Gdańska. Rocznik 84. Gdy wychodzi na ring, w tle leci utwór "Highway to Hell" grupy AC/DC. Stara się, by nie postrzegano jej tylko i wyłącznie przez pryzmat bycia fighterem. Jest kobieca, zaraża otoczenie swoim spokojem. Mówi, że wyżywa się i spełnia w pracy z dziećmi - jest instruktorką kickboxingu i muay thai. Oto Kamila Bałanda.

Mistrzyni świata w kickboxingu Kamila Bałanda: „Polscy mężczyźni są zakompleksieni”
Źródło zdjęć: © (kg)
Katarzyna Gruszczyńska

17.09.2014 | aktual.: 26.02.2018 10:55

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Mistrzyni Świata muay thai i kickboxingu z Gdańska. Rocznik 84. Gdy wychodzi na ring, w tle leci utwór "Highway to Hell" grupy AC/DC. Stara się, by nie postrzegano jej tylko i wyłącznie przez pryzmat bycia fighterem. Jest kobieca, zaraża otoczenie swoim spokojem. Mówi, że wyżywa się i spełnia również w pracy z dziećmi - jest instruktorką kickboxingu i muay thai. W 2011 roku wywalczyła tytuł Zawodowej Mistrzyni Europy K-1 federacji UPKA a na jej koncie widnieje też Zawodowe MP. Oto Kamila Bałanda, która trenuje w GKS Champion pod okiem trenera Bogdana Bliźniak.

- Jak reagują kobiety, a jak mężczyźni, gdy dowiadują się, że jest pani kickbokserką?

- Jeśli mężczyźni pytają mnie o zawód, odpowiadam im, że jestem nauczycielką. Wypracowałam taki trik, ponieważ jak dowiadują się, że trenuję kickboxing, to zaczynają mnie irytować komentarzami w stylu „och, tylko nie bij”. A ja w ciągu ostatnich lat tyle się nawalczyłam, że ostatnie, na co mam ochotę, kiedy spędzam czas w klubie, restauracji, to kogokolwiek uderzyć czy nawet oglądać walki.

Z kolei kobiety są zaintrygowane. W większości przypadków reagują pozytywnie. U nas w klubie, wbrew pozorom, jest dużo dziewczyn. Jest to dyscyplina ogólnorozwojowa, która pozwala popracować nad sylwetką, wyładować nagromadzone w ciągu dnia złe emocje, gniew, pouderzać w worek w kontrolowany sposób. Widzę to po sobie. Ważę też dużo mniej, niż w momencie, gdy zaczynałam trenować.

- Ale nie okłamuje pani tych mężczyzn mówiąc im, że jest nauczycielką?

- To sto procent prawdy. Staram się, by nie postrzegano mnie tylko i wyłącznie przez pryzmat bycia fighterem. Zawodnikiem jestem przez kilka godzin dziennie, gdy przebywam na treningu i w trakcie zawodów.
Dlatego myślę, że mogę mówić, że jestem nauczycielem, ponieważ to prawda. Wyżywam się i spełniam w pracy z dziećmi. Prowadzę zajęcia z maluchami od czwartego roku życia. Uczę też w szkole. Myślę, że to lepiej brzmi, przynajmniej na pierwszym spotkaniu.

- Tytuły walk i trofeów, jak np. „Beast of the East” mogą przestraszyć.

- Tak! Teraz się udało i gala, która odbędzie się w październiku w Ergo Arenie na granicy Gdańska i Sopotu, nazywa się „King of Kings”. To brzmi dużo lepiej. Będą tam również walczyć mężczyźni, chociaż są takie turnieje, w których biorą udział tylko kobiety. Myślę, że w naszym kraju, gdzie część mężczyzn jest zakompleksiona, ten zamysł nie sprawdziłby się. Aczkolwiek coraz więcej panów przekonuje się, że to jest fajny sposób spędzania czasu dla ich kobiet, mogą być o nie spokojni, że w razie czego dadzą sobie radę.

- Nie boją się, że ich partnerki będą od nich silniejsze, a z kolei koledzy zaczną wyśmiewać narzeczonych siłaczek?

- Ci zakompleksieni panowie na pewno tak to odbierają. Jest też część mężczyzn pewnych siebie, którzy chcą, by kobieta dobrze wyglądała i czuła się pewnie idąc sama po mieście. Gdy trenuje się sporty walki, człowiek sprawia wrażenie bardziej pewnego siebie, idzie z podniesioną głową, pewnym krokiem. A takich osób się nie zaczepia.

Ci, którzy zaczepiają, to nie są fighterzy, tylko ludzie, którzy nie mają siły w sobie, więc szukają słabych jednostek. Przywołam głośną sprawę z Gdańska, gdy mężczyzna nad ranem atakował na ulicy bezbronne kobiety. Kopnął jedną z nich w głowę, a przecież nie zaatakowałby na przykład mężczyzny swojego wzrostu, który idzie żwawym krokiem. Od kogoś, kto trenuje, bije wewnętrzna siła. Zarówno ja, jak i moja przeciwniczka, z którą się zmierzę - Daria Albers - trenujemy kopnięcia, mocne uderzenia, ale my nie wychodzimy się bić. My wychodzimy walczyć.

- Zdarzały się kontuzje, miała pani złamany nos i powybijane zęby?

- Nigdy w życiu nawet nie leciała mi krew z nosa. Nie wiem, czy mi się udało, czy jestem taka zdolna, że obrona mi wychodzi i walczę bezkontuzyjnie. Oczywiście, zdarzają się poobijane nogi, kolana. Sport walki to ciężki kawałek chleba.

- Czy walczące dziewczyny trzymają się ze sobą?

- Kadra seniorek w Polsce to najlepsza kadra na świecie. Dziewczyny jeżdżą na mistrzostwa świata, Europy. Zawsze wracamy z medalami. Środowisko jest silne. Wiem, że jestem w najsilniejszej kadrze Polski.

- Jak wspomina pani pierwszą walkę amatorską i debiutancką zawodową?

- Początkowych treningów w ogóle nie pamiętam, ale mam w pamięci pierwszą walkę, gdy jako małolata pojechałam na mistrzostwa Polski light-contact i wygrałam te zawody. Gdy wracałam do domu, zadzwoniłam do mamy, żeby się pochwalić. A mama spytała „jakie zawody”. Odpowiedziałam, że mistrzostwa Polski. „Ojej, jak się cieszę, a w czym te mistrzostwa”.

I tak to właśnie jest u mnie w rodzinie. Mnie nikt nie postrzega jako kickboxerki. Moja mama się tym nie interesuje. Gdy się spotykamy, wypytuje mnie o to, jak mi się pracuje z dziećmi - podopiecznymi, których uczę. A treningi są moją sprawą. Tak samo jest w środowisku znajomych. Wszystkich przyjaciół serdecznie zapraszam na galę, ale po walce spotkamy się i pójdziemy na kawę.

Rozmawiała Katarzyna Gruszczyńska/(kg)/(KW), kobieta.wp.pl

Komentarze (13)