40‑stka otworzyła jej drzwi do tanga, samodzielności i biznesu z pizzą w roli głównej
To nie jest historyjka z gatunku "odeszła z korpo i żyła długo i szczęśliwie ". To opowieść o dziewczynie, która za tangiem pojechała do Buenos, Masajów uczyła włoskiego, ślub brała w podkoszulku, a po 40. rzuciła pracę i postanowiła robić najlepszą pizzę w Warszawie.
Da Curio to niewielki lokal na Tamce 45a. Na ścianach marmur, charakterystyczny neon, worki mąki i stoły, przy których się stoi. Do tego spora witryna, przez którą widać pizze, które są do wyboru danego dnia. Zuzanna lubi to miejsce, kojarzy się jej z dzieciństwem, z cukiernią Strzałkowskiego, do której przychodziła z rodzicami. Miłośnicy Włoch czekali na takie miejsce od lat. Pizza sprzedawana na kawałki to, jeśli chodzi o popularność, włoski odpowiednik kebabu. Jest na każdym rogu od Turynu po Crotone. Bezpretensjonalna i pyszna.
Włoska krew
W albumie rodzinnym był portret pradziadków z córkami, kilkuletnimi bliźniaczkami. Oliwkowa karnacja pradziadka rzucała się w oczy, nawet na czarno-białym zdjęciu. "Był Włochem" – mówił jej ojciec i to jeszcze, kiedy Zuzanna Curio-Złotnicka nie wiedziała, gdzie leży Italia.
Rodzina babci Zuzanny miała na Wołyniu cukrownię. I dużo córek na wydaniu. Na tych dalekich rubieżach, jeszcze przed obiema wojnami, pojawia się Włoch, Oscar Curio. Z tytułem hrabiowskim, prawdopodobnie z Apulii. Wcześniej prowadził hulaszczy tryb życia, przepuścił większość majątku. Za resztę aktywów postanowił rozkręcić interes.
Potencjał zobaczył w handlu zbożem. A że Polska i Ukraina były wówczas spichlerzami Europy, zawędrował na Wołyń. Oscar zakochał się w prababci Eulalii. Wzięli ślub i szybko urodziły się ich jedyne córki, bliźniaczki.
- Mam ich zdjęcie, w białych sukienkach i kapelusikach ze sztucznymi czereśniami. Podczas wojny spalono rodzinną cukrownię, Wołyń zaś przestał być terytorium Polski, prawdopodobnie wtedy zdecydowali się przenieść do Warszawy. Pradziadek zmarł na serce podczas podróży służbowej. Jest pochowany w Monachium. Wzrusza mnie ta historia. On przyjechał tu z Włoch, za mąką, a teraz ja ściągam stamtąd mąkę do pizzy.
Agencja
- Tory, po których porusza się myśl, w pewnym momencie stają się koleinami. I mnie to w końcu dopadło. Szłam do pracy i czułam się, jak gdyby pogrzebano mnie za życia. Patrzyłam na drzewa za oknem i łapał mnie rodzaj szlochu. Kilka razy byłam w takim stanie, że ryczałam w pracy w łazience i nie mogłam się uspokoić. Ale minął jakiś czas, a mnie udało się doprowadzić do końca prestiżowy projekt – opowiada Zuza.
Jej zadaniem było między innymi wymyślenie przepisów z produktu klienta. Wszystkie autorskie, w większość stworzone przez Zuzannę, testowane w domu po godzinach, było ich ponad 200. Twarzą reklamy miała zostać Nigella Lawson, ale wtedy na jaw wyszły skandale z jej udziałem. Trzeba było znaleźć zastępstwo. Padło na polską celebrytkę. Zażądała niemal miliona złotych. Robiła fochy, była nieprzyjemna, drętwa.
- Miałam wrażenie, że dałam z siebie to, co mam najlepszego – kreatywność, zaangażowanie, wiedzę kulinarną i to wszystko posłużyło, żeby budować innych – gwiazdę, markę, agencję. Do tego dalekie było od kształtu, na jakim mi zależało. Zaczęłam zadawać sobie pytanie, dlaczego nie buduję siebie.
- Szybko pojawiła się masa różnych "ale". Tutaj nie, bo mała córeczka, którą samotnie wychowuję, więc co ze mnie za matka. Tutaj nie, bo nie mam dość oszczędności, żeby ryzykować. Powodów było mnóstwo - wspomina założycielka Da Curio.
Kiedy Zuzanna przekonała samą siebie, że "może kiedyś, ale jeszcze nie teraz" postanowiła poprosić chociaż o podwyżkę. Była przekonana, że z tym nie będzie problemu.
Usłyszała, że nie tylko jej nie dostanie, ale też, że jej pensja zostanie obniżona, ponieważ "nie wykazuje wystarczającego entuzjazmu". Poczuła się, jakby ktoś ją uderzył obuchem. Wzięła urlop i pod wpływem impulsu wyjechała do Istambułu.
Turcja
Do Turcji ciągnęło ją od dawna. Zaczęło się od tańca. Kiedy pojechała do mekki tanga, Buenos Aires, dziwiła się, że co lepsi "tangero" przedstawiali się pseudonimem "El Turco". Wówczas tego nie rozumiała.
- Mamy w Polsce lekko prześmiewczy stosunek do Turków. Pierwsze, co z nimi kojarzymy, to kebab. Mamy ich wciąż za postaci z piosenki "Berlin Zachodni, Berlin Zachodni, tu stoi Polak co drugi chodnik, za każdym rogiem czai się Turek, sprzedaż mu wszystko, tylko nie skórę." Tymczasem w świecie tanga Turcy są uznawani za jednych z lepszych tancerzy. W Istambule od razu zrozumiałam, dlaczego "El Turco" to nobilitujący pseudonim. W tangu bardzo ważna jest umiejętność zaprezentowania się. Oni są mistrzami w wyłuskiwaniu męskiej energii spod znaku "dumnego koguta". Do tego to przeważnie świetnie wykształceni i bardzo dumni ludzie.
Tak się złożyło, że na czas urlopu przypadały akurat jej 40. urodziny. Tango i atmosfera miasta, szybko ją odprężyły.
- Siedziałam nad Złotym Rogiem, w jednej z tawern i patrzyłam na miasto niemal tak stare, jak Rzym. Mnie zawsze głęboko poruszają miejsca, gdzie tyle jest historii, gdzie przez wieki mieszali się ludzie różnych kultur. Dotarło do mnie, że wszystkie "ważne powody" dla których nie mogłam rzucić pracy, to wymówki. Pomyślałam " kończysz 40 lat, za kolejne 10 możesz nie mieć siły ani zdrowia na takie zmiany".
- To było pytanie o to, czy umiem przełknąć obelgę, jaką była dla mnie rozmowa w pracy. I obelgą nie było to, co usłyszałam. Po kilku latach widzę, że było w tym sporo racji. Nie miałam już w sobie entuzjazmu do wymyślania olśniewających kreatywnością sloganów, które zawsze i tak kończyły się słowami "kup", "zjedz". Obraziłabym raczej siebie tym, jak daję się traktować. Zrozumiałam, że nie mogę dłużej się katować – opowiada Zuza.
W samym Istambule była do tej pory już 9 razy. Uczy się tureckiego, który jest jej 7 językiem.
Trzech prawie-Włochów i Zuzanna w tonącej łódce
Postanowiła odejść z agencji i założyć restaurację. Zawsze kochała gotować, no a na kuchni włoskiej znała się dobrze. Myślami krążyła wokół pizzy a taglio. Typu lokalu, który można znaleźć wszędzie na świecie, ale nie w Polsce. W tych małych, często rodzinnych knajpkach, kupuje się pizzę na kawałki i skomponować dowolny posiłek. Połączenie jakości z fast foodem.
Kiedy rozglądała się za lokalem, poznała chłopaka, który całe życie mieszkał we Włoszech. Znał się na jedzeniu, jego rodzice pracowali w środkowych Włoszech w gospodarstwie, gdzie robi się parmezan i balsamico – jedne z najlepszych na świecie. Miał świetne pomysły i był, podobnie jak ona, zapaleńcem. Pomyślała, że los jej sprzyja.
Zbliżał się dzień podpisywania dokumentów z bankiem i cała masa kolejnych formalności, a on nagle zniknął. Przestał odbierać telefon.
- Mi w ogóle nie przyszło do głowy, że może mnie wystawić. Martwiłam się o niego – że coś mu się stało, albo ma jakieś problemy rodzinne. Kontynuowałam formalności związane z założeniem restauracji, tak, jakbyśmy mieli być wspólnikami. Po kilku tygodniach zorientowałam się, że zostałam sama. Byłam przerażona.
- My, kobiety, panicznie boimy się polegać na sobie i swojej sile. Jakoś podświadomie liczymy, że męskie towarzystwo zwolni nas z czegoś, że problemy, momenty załamania są podzielne przez dwa. Tyle że to złudzenie. Mi te wszystkie sprawy formalne, o których nie miałam absolutnie żadnego pojęcia, poszły tak gładko, bo miałam wrażenie, że nie jestem sama. A sama byłam cały czas – mówi z uśmiechem.
Pozostawała jeszcze kwestia technologiczna. Opracowanie receptury ciasta, które będzie idealnie takie, jakie Zuzanna sobie wymarzyła – chrupiące na wierzchu, ale nieraniące podniebienia i wilgotne w środku. Zatrudniła Włocha związanego z jedną ze znanych szkół kulinarnych. Obiecał opracować dla niej 8 unikatowych receptur. Zuzanna chciała nauczyć się je robić samodzielnie. Tymczasem Włoch nr 2 nie tylko nie miał zamiaru niczego jej nauczyć, ale nawet dać spróbować ciasta. Chciał przekazać jej receptury po uiszczeniu przelewu na jego konto. Zrezygnowała.
Kolejnym nietrafionym prawie-Włochem był pizzaiolo (red. kucharz-specjalista zajmujący się wyłącznie wyrabianiem i wypiekaniem ciasta). Jego pizze były smacznie, ale za każdym razem wymigiwał się od pokazania, jak je robi. Zdradził też Zuzannie swój plan – ciasto zrobią z taniej, polskiej mąki, w lokalu eksponując worki scrachiarelli, żeby klienci myśleli, że otrzymują produkt premium. Zuzannie zapaliła się czerwona lampka. Zgłosiła obiekcje, ale została wyśmiana i zapytana czy "zwariowała". Produkt włoski był trzy razy droższy.
W końcu doszło do awantury. Prawie-Włoch nr 3 oświadczył, że nie ma zamiaru "tak od razu" przekazywać jej wiedzy, na której zdobycie wydał tyle pieniędzy. Zuzannę coś tknęło. Postanowiła zadzwonić do szkoły, której absolwentem był pizzaiolo. Okazało się, że z certyfikatów, którymi tak się pysznił, tylko jeden, najbardziej podstawowy, nie został sfałszowany.
Zaczął się okres płakania po nocach, plucia sobie w brodę za podjęcie idiotycznej decyzji, a oszczędności topniały.
Filozofia scrocchiarelli
Koniec końców na kurs robienia pizzy wysłała chłopaka, który o pizzy nie miał pojęcia, ale bardzo chciał z nią pracować. Nie znał włoskiego, więc pojechał z opłaconym przez Zuzannę tłumaczem. Po powrocie miał nauczyć robienia ciasta ją i drugiego pizzaiolo.
- Liczba błędów, która pojawiła się po drodze, była nieprawdopodobna. Nie widziałam tego, wydawało mi się, że jesteśmy na dobrej drodze, a potem zapisałam się na kurs robienia pizzy do włoskiego kucharza, Tiziano. Byłam jednocześnie przerażona i zachwycona. Dopiero wtedy zrozumiałam, jakie ma być ciasto. Coś zaskoczyło, ale też poczułam, ile czasu zmarnowałam. Po trzech dniach nauki miałam sama zacząć robić pizzę, której ludzie uczą się robić rok.
Proszę, żeby wyjaśniła mi, co to za filozofia. Przeciętna gospodyni domowa powiedziałaby jej, że coś, co ma 4 czy 5 składników nie może być przecież aż takie trudne.
- Widzisz, my mamy takie wyobrażenie o gotowaniu, że miotasz się po kuchni, boska iskra przeskakuje i pach – rozkosz podniebienia gotowa. Rok zajęło mi ociosywanie nonszalancji, buntu, swojego "no dobra, jaką różnicę robi gram". Żyjemy w czasach, w których niesamowicie dokładnie możemy pomierzyć wszelkie parametry. W przypadku pizzy to jest nie tylko waga, ale przede wszystkim temperatura. Specjalne wzory matematyczne opisują stosunek temperatury mąki i wody. Do tego zasady jasno określające ile minut może leżeć zagniecione ciasto, ile ma nasiąkać dodatkową wodą. Wydawało mi się wcześniej, że wystarczą najlepsze składniki i porządny piec. Na początku nie umiesz szybko otrzymać odpowiednich temperatur. Podgrzewasz, schładzasz, wciąż jest nie tak. Dostajesz szału, zanim to wszystko stanie się dla ciebie automatyczne. Problemem jest też nauczenie tego ludzi. Nie lubimy trzymać się receptur – tłumaczy Curio-Złotnicka.
Mapa marzeń
- Mam nieco naiwną przypadłość. Wyobrażam sobie życie scenami z filmów. Wracając z Istambułu, widziałam już siebie grającą dziewczynę, która rzuca korporację, żeby realizować marzenia. Chodzi na targ w czerwonej sukience, śmieje się do sprzedawców. Wącha pomidory, dotyka tych obscenicznych bakłażanów i gotuje w szale uniesień wspaniałe potrawy. W między czasie pojawia się odpowiedni mężczyzna, a to całe szczęście i spełnienie wręcz ulatniają się jej z uszu bąbelkami – śmieje się z siebie Zuzanna.
W Da Curio ma wreszcie stałą, zgraną ekipę, na wiosnę otwiera lokal w Centrum, z ogródkiem, gdzie będzie się można się rozsiąść nad pizzą i z kieliszkiem prosecco, tak, jak sama uwielbia. Pytam ją o czym marzy, ale nie liczę na odpowiedź. Ludzie w Polsce wstydzą się o marzeniach opowiadać. Że to głupie, że nic im się nie uda i będzie wstyd. Zuzanna tymczasem się rozpromienia.
- To zabrzmi tandetnie, ale od jakiegoś czasu budzę się z inną energią. Tak bardzo się cieszę, że robię coś swojego, i że wreszcie to wygląda tak, jak sobie wymarzyłam. Nauczyłam się być wdzięczna. I mojemu byłemu mężowi za to, że się rozstaliśmy i za rozmowę w agencji, po której się zwolniłam i nawet chłopakowi, który miał być moim wspólnikiem. Mam w sobie coraz mniej lęku i takie przeświadczenie, że sobie poradzę, niezależnie od tego, co będzie. Przed 40. nie miałam tego w sobie. Marzenia mam proste. Chciałabym zabrać moją 10-letnią córkę, Lusię, na długie wakacje pełne nowych dla niej smaków i kolorów. Chciałabym, żeby Da Curio w nowej lokalizacji zawsze było pełne ludzi, znaleźć znowu czas na tango. Dalszym marzeniem jest własny program kulinarny. No i marzy mi się miłość.