Terapia szokowa
Przysięgam, że pewnego dnia wstałam z łóżka i mój brzuch, który jeszcze poprzedniego dnia był całkiem płaski, nabrał rozmiarów średniego arbuza. A to oznaczało wyprawę na zakupy. Bo o ile dresowe spodnie i bluzy nadal na mnie pasowały, nijak nie wpisywały się w redakcyjny dress code. Sporo dziewczyn może w takiej sytuacji liczyć na ubrania odziedziczone „w spadku” po ciężarnych siostrach czy koleżankach. Ja niestety nie mogłam na to liczyć – ciężarne koleżanki były ode mnie szczuplejsze bądź wyższe, więc w grę wchodziły second-handy albo sklepy dla ciężarnych. A te ostatnie wyjątkowo mnie przerażały. Dlatego na pierwszą ciążową ekspedycję zakupową wybrałam się z partnerem. I to właśnie on powstrzymał mnie przed porzuceniem misji już po wizycie w pierwszym sklepie.
Zupełnie nie byłam przygotowana na dwie rzeczy: że sklepy z ubraniami dla ciężarnych oferują przede wszystkim „słodkie” i bardzo „dziewczęce” fasony i wzory (groszki, kwiatki, bretońskie paski, talie „empire”, wszechobecne kokardki i paseczki) oraz że za ciążową koszulę we wspomniane słodkie grochy trzeba zapłacić 200 zł albo i więcej. A użytek będzie z niej maksymalnie przez dwa trymestry, plus kilka miesięcy po narodzinach malucha. Do tego dochodzi jeszcze kwestia rozmiarów. Najciekawsza oferta ciążowa jest skierowana do kobiet noszących ubrania w rozmiarze 36-40. Te większe pojawiają się w ofercie rzadziej i najczęściej „dobijają” do 44. Najwyraźniej ciężarnych kobiet plus size w Polsce nie ma. Dlaczego piszę, że w Polsce? Bo w amerykańskich sklepach czy brytyjskim ASOS ciążowa rozmiarówka ma ogromną rozpiętość: od 34 do 48 a nawet 52.
Odwiedziłam dwa „nie-sieciowe” sklepy z modą dla przyszłych mam, nie znalazłam nic, co odpowiadałoby moim wymiarom, o guście nie wspominając. Przyszła więc pora na sklepy sieciowe. I tutaj troszkę się zasmuciłam, bo szybko przekonałam się, że LPP – największy polski koncern odzieżowy, właściciel marek Reserved, Mohito czy Sinsay nie ma w swojej ofercie ani jednej ciążowej linii. Ciężarne są również poza strefą zainteresowania ZARY czy innych marek należących do Inditexu. A szkoda, bo kobieta w ciąży wprawdzie zmienia rozmiar, ale rzadko – gust. Jeśli obserwuje trendy i lubi je interpretować po swojemu, te 9 miesięcy będzie od niej wymagało nie lada kreatywności.
W centrach handlowych przyszłe mamy powinny zajrzeć do działów „maternity” w H&M czy C&A. Polityka szwedzkiej sieciówki, niestety, nie zakłada, że ciążowa kolekcja ma być dostępna w każdym sklepie (podobnie jak nie w każdym znajdziemy ofertę plus-size). Niemiecki sklep jest już bardziej przewidywalny. Podstawowe ubrania: dżinsy z szerokim pasem na brzuch, t-shirty i swetry znajdziemy w każdym sklepie. A jak jest z cenami?