Podziemie fryzjerskie prężnie działa. Nie każdy klient zostanie obsłużony
– Nie przyjmuję obcych klientów, zapraszam ich do siebie dopiero po 10 kwietnia. Robię selekcję, nie każdy się u mnie teraz ostrzyże, bo nie chcę ryzykować – mówi w rozmowie z WP Kobieta fryzjerka Paulina. Choć oficjalnie branża kosmetyczna została zamknięta, to fryzjerskie podziemie kwitnie. Mimo rosnącej liczby zgonów (1 kwietnia - 621) i próśb lekarzy, by zachować rozsądek.
01.04.2021 18:07
Ze względu na wysoki wzrost zakażeń koronawirusem wprowadzono na terenie całej Polski dodatkowe, surowsze obostrzenia. Od 27 marca przez dwa tygodnie zamknięte są salony fryzjerskie i kosmetyczne. Jeśli sytuacja pandemiczna ulegnie poprawie, fryzjerzy i kosmetyczki będą mogli wrócić do pracy po 9 kwietnia. Zaś jeśli chorych wciąż będzie przybywać w tak szybkim tempie, jak obecnie, to wiele wskazuje na to, że czas obowiązywania obostrzeń zostanie wydłużony.
Oficjalnie salony fryzjerskie są pozamykane na cztery spusty. A jak to wygląda w praktyce? Skoro w pandemicznym podziemiu działają restauracje, bary i kluby, to czy i branża beauty postanowiła bojkotować rządowe zakazy? Postanowiłam sprawdzić, czy mimo zamkniętych zakładów, mogę się umówić na podcięcie włosów lub koloryzację. Szybko się przekonałam, że fryzjerskie podziemie prężnie działa. Jedne panie jeżdżą do klientów, inne przyjmują w salonach, ale przy zamkniętych drzwiach i zasłoniętych oknach.
Trzeba spełnić warunki fryzjera
Pierwsza fryzjerka, z którą rozmawiałam, bez wahania zgodziła się przyjechać do mojego mieszkania i pofarbować mi włosy. Miała jednak kilka warunków, które musiałabym spełnić. Przede wszystkim oczekiwała, że wraz ze mną skorzystają z jej usług inni członkowie mojej rodziny.
– Na jedno farbowanie nie opłaca mi się przyjeżdżać. Muszą być minimum trzy osoby, które będą chciały zrobić koloryzację czy strzyżenie, to już wedle uznania. A najlepiej, jak zbierze pani całą najbliższą rodzinę i przy jednej wizycie obsłużę wszystkich, bo obcinam włosy kobietom, mężczyznom i dzieciom – mówi mi fryzjerka z Kołobrzegu, która ma swój własny salon, ale z powodu obostrzeń od soboty nie może przyjmować w nim klientów.
Mobilna fryzjerka nie chciała ode mnie opłaty za to, że musiałaby do mnie przyjechać. Inaczej rekompensuje sobie koszty podróży. – Uprzedzam, że nie myję klientom głowy w ich domach, bo nie mam tam do tego odpowiednich warunków. Każdy musi zrobić to sam. Przed moim przyjazdem proszę umyć włosy i czekać na mnie z mokrymi. Za usługę płaci się tyle samo, co z myciem głowy, bo w tę cenę wliczam koszt paliwa i dzięki temu nie pobieram dodatkowych opłat za dojazd – wyjaśnia stylistka fryzur.
Zapytałam kobietę, czy nie obawia się zakażenia, jeżdżąc do klientów z domu do domu. – Od początku pandemii pracuję cały czas, codziennie przyjmuję klientów i jakoś żyję. Pracuję w maseczce, upominam klientów, by też je zakładali. Staram się dbać o siebie, ale pracować muszę, bo nie mogę sobie pozwolić na to, żeby przez dwa tygodnie nie zarabiać – dodaje fryzjerka.
Fryzjerka przeprowadza selekcję klientów
Kolejna fryzjerka, Paulina z Warszawy, przyjmuje klientki stacjonarnie w salonie. Oficjalnie jej usługi są zawieszone na dwa tygodnie. By nikt się nie zorientował, w oknach ma opuszczone rolety antywłamaniowe, a drzwi są zamknięte na klucz. Do środka wchodzą tylko klientki, które były umówione.
Żeby porozmawiać z Pauliną, musiałam się natrudzić, ponieważ fryzjerka ukrywa swoją pandemiczną działalność. Wiedzą o niej tylko zaufane osoby. – Od poniedziałku obsługuję wyłącznie klientki, które dobrze znam, bo przychodzą do mnie od lat. Wiem, kim są, czym się zajmują, mam pewność, że nie doniosą na mnie, bo obie strony korzystają na tej sytuacji. One mają zadbane włosy, nie chodzą z odrostami, a ja pracuję normalnie. Nie przyjmuję obcych klientów, zapraszam ich do siebie dopiero po 10 kwietnia. Robię selekcję, nie każdy się u mnie ostrzyże teraz, bo nie chcę ryzykować. Reszta musi poczekać – mówi mi Paulina.
Jak wygląda wizyta w salonie fryzjerskim w pandemicznym podziemiu? – Jestem sam na sam z klientką. Umawiamy się na konkretną godzinę i kiedy pani jest już pod salonem, to dzwoni do mnie i czeka, aż otworzę jej drzwi. Płatności realizujemy gotówką. Po zakończonej stylizacji proszę je, by nie wrzucały na Instagrama czy Facebooka zdjęć z salonu i mnie nie oznaczały. Na początku pandemii, jak pierwszy raz zamknięto branżę beauty, to moja koleżanka miała problemy z sanepidem przez to, że jakaś pani oznaczyła jej zakład na Facebooku. Ktoś uprzejmy musiał na nią najwidoczniej donieść – zauważa fryzjerka.
Klientkom zakazy nie przeszkadzają
– Żadna z moich klientek, która była do mnie zapisana na ten tydzień, nie odwołała swojej wizyty, mimo że weszło w życie obostrzenie. Albo przyjeżdżają do mnie, albo ja jeżdżę do nich. Wszystko zależy, jaką mają sytuację – mówi fryzjerka Małgorzata.
Kobieta przyznała, że klientkom bardzo pasuje, gdy mogą zostać obsłużone u siebie w domu. Jedna z nich, w czasie farbowania włosów, odbywała zdalne spotkanie w pracy.
– Mobilna fryzjerka to jest dla nich, przyznam szczerze, bardzo wygodna opcja. Dwa dni temu byłam na koloryzacji u jednej pani, która pracowała z domu. Kiedy ja jej nakładałam farbę na włosy, ona podłączyła się na spotkanie na Teamsach, ale nie musiała mieć włączonej kamerki. Zrobiła sobie przerwę, gdy musiała spłukać farbę i wysuszyć włosy. To samo, co zrobiłybyśmy w salonie, zrobiłyśmy u niej w domu, a ona nie musiała brać specjalnie wolnego, żeby pójść do fryzjera – podkreśla Małgorzata.
To realne zagrożenie dla życia i zdrowia
Lekarz Łukasz Durajski, pediatra i były przewodniczący zespołu ds. szczepień Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, w rozmowie z WP Kobieta mówi wprost, że niestosowanie się do obowiązujących nakazów jest wysoce nieodpowiedzialne.
– Bagatelizowanie zasad powoduje to, że mamy dzisiaj kolejnych 35 tys. nowych zakażeń. To bardzo przerażające, bo wiemy, ile już do tej pory osób ucierpiało z powodu koronawirusa. Rozumiem, że fryzjerzy borykają się z problemami finansowymi, jednak przez coś takiego ludzie umierają – mówi Łukasz Durajski.
– Fryzjerzy, przyjmując klientów, którzy potencjalnie mogą być zakażeni, sprawiają, że dochodzi do większego rozprzestrzeniania się wirusa. W konsekwencji mogą zarazić się osoby, dla których COVID-19 będzie realnym zagrożeniem dla życia i zdrowia. Trzeba powiedzieć to wprost: osoby, które nie przestrzegają zasad, muszą wziąć na siebie ciężar tego, że ktoś może przez nich umrzeć – podkreśla lekarz.
– Zdaję sobie sprawę z tego, że wszyscy mają dosyć. Sam chętnie poszedłbym do fryzjera, ale tego nie robię, mimo że jestem osobą zaszczepioną. Musimy jeszcze trochę wytrzymać. Czekamy na dużą ilość szczepień, mamy nadzieję, że kwiecień i maj będą miesiącami, kiedy będziemy mogli szczepić zdecydowanie większą liczę pacjentów. Wtedy będzie moment na uwalnianie gospodarki. Na ten moment nie warto przedkładać pięknej fryzury nad zdrowie i życie nie tylko nasze, ale i naszych bliskich – apeluje na koniec.