GotowaniePrzepisyIndyk myślał o niedzieli, a w sobotę...

Indyk myślał o niedzieli, a w sobotę...

Indyk myślał o niedzieli, a w sobotę...
Źródło zdjęć: © sxc.hu
09.12.2009 16:51, aktualizacja: 22.06.2010 15:32

Zapach pieczonego mięsa indyczego dla Amerykanów oddalonych od domu ma taki sam emocjonalny ładunek jak dla polskich emigrantów zapach kapusty z grzybami, lub barszczu podczas Wigilii.

Prezydent Obama, tak samo jak i jego poprzednicy w minionych latach, uwolnił biednego indyka od śmierci. Nieco wypłoszony ptak biegał sobie przy Białym Domu i chyba nie za bardzo wiedział, co się wokół niego dzieje.

Prezydent się uśmiechał, dzieci klaskały, a kamery całe wydarzenie przekazywały do wszystkich zakątków globu. Nawet w Polsce przez kilka dni niektóre stacje telewizyjne prezentowały tego „newsa”. Zawsze to miło pokazać rodzinne obrazki z prezydentem supermocarstwa w tle. Przez chwilę nie padło ani jedno słowo o Afganistanie, Iraku i walce z terroryzmem!

Od 1927 roku każdy prezydent USA daruje życie indykowi, którego do Białego Domu, z okazji Święta Dziękczynienia, przysyła Amerykańskie Stowarzyszenie Hodowców Indyków. Dla nas ta cała amerykańska zabawa wygląda trochę egzotycznie. Przypominam jednak, że jeszcze kilka lat temu nikt u nas nie brał na poważnie wygłupów na Halloween. A teraz większość z nas lata z pustą dynią z imprezy na imprezę. Nie wiadomo więc, czy również nie przekonamy się do Święta Dziękczynienia .

W kuchni amerykańskiej indyk zajmuje niezwykle uprzywilejowane miejsce. Amerykanie jadają go nie tylko z okazji Święta Dziękczynienia, ale również podczas uroczystego obiadu w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia oraz przy wszystkich ważniejszych i bardziej oficjalnych okazjach. Może chcą w ten sposób udowodnić, że w ich kraju nie tylko wymyślono hamburgera i coca-colę? Tak więc od ostatniego czwartku listopada po ostatnie dni grudnia Ameryka, od Nowego Jorku po Los Angeles i od Niagary po Florydę, szlachtuje miliony dorodnych indyków i objada się nimi bez umiaru. Zapach pieczonego mięsa indyczego dla Amerykanów oddalonych od domu ma taki sam emocjonalny ładunek jak dla polskich emigrantów zapach kapusty z grzybami, lub barszczu podczas Wigilii.

Oczywiście indyka można dostać w każdym amerykańskim supermarkecie. W zasadzie jest już prawie gotowy do zjedzenia. Trzeba go tylko rozmrozić, natrzeć przyprawami (dodawanymi w woreczku) i potem cierpliwie piec w piekarniku. Zawsze są z tym problemy! Mięso będzie dobre wówczas, gdy na każdy jego kilogram poświęcimy co najmniej pół godziny pieczenia. Indyka trzeba od czasu do czasu polewać naturalnym sosem i dbać o to, by miał piękny, złoty kolor. W polskich warunkach polecam lekkie macerowanie i oblewanie gorącą wodą z masłem i miodem.

Amerykanie nie bawią się w usuwanie kości. Na ogół nie kładą też do wnętrza ptaka nadzienia. Robią je z cebulki, selera naciowego, czerstwego chleba i natki pietruszki. Takie nadzienie podają potem osobno do plastrów pieczonego mięsa. Podrobów używają natomiast do ugotowania wywaru, z którego powstaje sos do pieczonego indyka. Amerykański uroczysty obiad nie udałby się bez drobnych słodkich ziemniaczków, gotowanej marchewki i fasolki oraz tradycyjnych smażonych borówek. Te ostatnie przypominają trochę naszą borówkową konfiturę do mięs. W Wielkiej Brytanii, jak również we Francji, a nawet w Niemczech, podczas Bożego Narodzenia, czy Sylwestra, na stole na ogół pojawia się nieco inna wersja indyczego pieczystego. Indyka bowiem nadziewa się tam jadalnymi kasztanami. Nadzienie powstaje z tartych, ugotowanych i obranych kasztanów, pieczonych z tartą bułką, masłem, łyżeczką cukru i żółtkami. Można też dodać trochę słodkiej śmietanki, wówczas nadzienie będzie bardziej gęste.

Podobny sposób serwowania indyczego mięsa proponowały też dawne polskie książki kucharskie, które na ogół pozostawały pod wielkim wpływem kuchni francuskiej. W tym wypadku jak zwykle niezawodna pozostaje Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Zanim zabiera się za smakowity opis samego pieczenia, przestrzega czytelniczki: „wszelki drób, a szczególniej do pieczenia, powinien być na kilka dni przed użyciem w zimie zarżnięty. Indyka, natychmiast po zarżnięciu, póki ciepły, skubie się na piersiach, grzbiecie i udach”.

Ów malowniczy i nieco krwawy opis powstał oczywiście w czasach, gdy lodówki nie śniły się jeszcze żadnemu wynalazcy, a indyki latały stadami wokół chałupy. Teraz wyręcza nas we wszystkim supermarket i zamrażarka.

Źródło artykułu:WP Kobieta