Jej zdjęcie porównywano z okładką polskiego "Vogue'a". PRL-owska modelka wspomina dawną Warszawę© WP.PL | Maciej Stanik

Jej zdjęcie porównywano z okładką polskiego "Vogue'a". PRL‑owska modelka wspomina dawną Warszawę

Helena Łygas
1 kwietnia 2018

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Minęło ponad pół wieku, odkąd ostatni raz pojawiła się w mediach. Aż do lutego. Okładka pierwszego numeru polskiej edycji magazynu "Vogue" wywołała burzę. W sieci szybko zaczęło krążyć zdjęcie z 1960 roku, łudząco podobne do fotografii Juergena Tellera. Uśmiecha się z niego 27-letnia Jadwiga.

Pewnie nikt nie skojarzyłby Anji Rubik z dziewczyną z okładki magazynu "Przyjaźń", gdyby nie wystawa zorganizowana kilka lat temu w Zachęcie. Tematem był czas wolny w PRL-u, a wśród fotografów znalazł się Romuald Broniarek. Fotoreporter o dorobku liczącym ponad 80 tysięcy zdjęć. Traf chciał, że z tej kolekcji kurator wybrał ujęcie szatynki w białych rękawiczkach na tle Pałacu Kultury.

Spekulacji kim jest kobieta z okładki "Przyjaźni" było wiele. Niektórzy utrzymywali, że widzieli ją w którymś ze starych, polskich filmów. Tytuły jednak nie padały. Inni, że nie jest Polką. Jedna z dziennikarek zawyrokowała, że to zmarła w 2003 aktorka, Bożena Miefiodow. Podobno kobieta z okładki: bogato wyszła za mąż; wyjechała za granicę; nie żyje.

Nieświadoma całego zamieszania dziewczyna ze zdjęcia Broniarka, Jadwiga Smoczyńska, mieszka dziś w przedwojennej kamienicy na warszawskim Żoliborzu. Z okien jej mieszkania roztacza się widok na korony drzew przy Placu Inwalidów. Ma dwóch synów, wnuki, kilka lat temu owdowiała. Nam opowiada o życiu modelki w Polsce Ludowej.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Faszionistka Kraju Rad

Pani Jadwiga wielu rzeczy nie pamięta, ale napisy na starych zdjęciach nie kłamią – w tym roku mija 60 lat, odkąd trafiła na swoją pierwszą okładkę. Zza podkolorowanych zbyt jaskrawo kolb kukurydzy, uśmiecha się zalotnie dziewczyna w czerwonej chusteczce. Obok reklama nasion radzieckich. Z chustką to w ogóle osobliwa historia - to jedyny element stroju z czasów, kiedy była modelką, którego nie wybrała sama. Nie była typem kobiety z propagandowego plakatu, nawet jeśli zdarzało się jej do takiego pozować. Wokół odbudowująca się z ruin Warszawa, a ona "Francja elegancja".

W kwestii kolorów, materiałów, cen i historii poszczególnych ubrań pamięć nigdy jej nie zawodzi. Dzisiaj dziewczyny takie, jak ona nazywa się „faszionistkami". Każde zdjęcie objaśnia precyzyjnie. Dowiaduję się, jakiego koloru były sweterki z czarno-białych fotografii, ile kosztowały buty, i że pierścionek z olbrzymim opalem ktoś zwinął jej na jednej z sesji.

Kiedy przed nami piętrzy się już spory stosik zdjęć, pani Jadwiga ni z tego ni z owego napomina mnie z wyraźna troską: - Dziewczyna musi mieć własne pieniądze, proszę pamiętać. Ja oszczędności nauczyłam się w domu. Każdy grosz odkładałam na książeczkę.

- A czółenek, to ile pani miała par? Bo na każdym zdjęciu inne. Zielone, tu czerwone, no i jeszcze białe, te co pani za 1200 złotych kupiła i sprzedała koleżance – dopytuję.

Po obejrzeniu dokumentacji jej garderoby i wysłuchaniu opowieści o polowaniu na garsonki i klipsy, zachęta do finansowej wstrzemięźliwości, która jakoś nie klei mi się z resztą.

Jadwiga się rozpromienia: - Ze 20, jak nie 30! Trzymałam je w walizce. Kiedyś wracam do domu, walizki nie ma, a Tadeusz mówi, że zaniósł na targ i sprzedał. Złotówka od pary, wyobraża sobie Pani? Myślałam, że żartuje, ale nie, naprawdę sprzedał, i to w dodatku jakiemuś facetowi!

- Kto to jest Tadeusz?

- Tadeusz, przecież mój mąż.

- No to oszczędzała pani każdy grosz czy kupowała buty?

- Jak coś mi było koniecznie potrzebne, to kupowałam.

- A buty były potrzebne?

- Ba!

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Przysposobienie do tańca i do różańca

Pani Jadwiga urodziła się w 1933 r. pod Warszawą. Po wojnie jej rodzina trafiła na Ziemie Odzyskane. Gdy skończyła 8 klas, kierownik szkoły poradził jej rodzicom, żeby wysłali ją do szkoły z internatem, gdzie przyuczano do zawodu przedszkolanki. W latach 50. przedszkolanki miały przede wszystkim ładnie śpiewać i rysować. W szkole dzień zaczynały od gimnastyki. Uczyły się grać na pianinie, tańczyć i kaligrafować.

Wtedy pani Jadwiga po raz pierwszy zetknęła się z kobiecą zawiścią. Rodzice przysyłali jej sporo jedzenia. Kiedy poszła na zabawę taneczną (ze szczegółami pamięta uszytą przez mamę sukienkę, granatową z czerwoną lamówką), koleżanki zjadły jej całe zapasy. Do końca tygodnia żywiła się chlebem i herbatą. Innym razem pod kołdrę podłożyły miednicę z wodą, która oczywiście wylała się na materac, kiedy dziewczyna usiłowała się położyć.

- Śmiałam się raczej z tego, albo tak to tylko zapamiętałam. Dlaczego koleżanki na zabawy nie chodziły, tylko mi dokuczały? Zofia Głaz wielka była jak słonica, inna koleżanka, też Jadwiga, niesamowicie gruba. To co to za przyjemność jak do tańca nikt nie prosi? - wspomina pani Jadwiga.

Kiedy miała 17 lat, rodzice postanowili wrócić pod Radzymin. Na Ziemiach Odzyskanych krążyły pogłoski, że niebawem Niemcy przyjdą zabrać to, co zostało. Pani Jadwiga postanowiła szukać pracy w mieście, ale nie w przedszkolu. Nie była pewna czy lubi dzieci. Ubrała się starannie, pojechała wąskotorówka na Wileński i dalej tramwajem, na Stare Miasto. Szybko przyczepił się do niej jakiś chłopak. Uszy odstające, za duża marynarka, chodził za nią jak cień. Postanowiła wracać do Strugi. Na dworcu natręt dogonił ją, przeprosił i powiedział, że taka ładna dziewczyna nie powinna chodzić za pracą po prośbie. Okazało się, że jego mama jest kadrową w biurze zajmującym się administracją trwającej w najlepsze odbudowy stolicy.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Jadwiga śmieje się ze Smyka

Następnego dnia pani Jadwiga zaczęła pracę jako kontystka. Z awansów chłopaka nic nie wyszło. W tamtym czasie była zakochana w swoim sąsiedzie, z którym, z braku lepszego miejsca, umawiała się na schadzki na cmentarzu. Zaprzyjaźniła się za to serdecznie z matką chłopaka, który załatwił jej pracę, też zresztą Jadwigą.

Zakochała się w Warszawie. Tu wreszcie mogła elegancko się ubierać i nikt nie pukał się w czoło po co te stroje. Wszyscy zwracali się do niej „panno Jadziu”, a po pracy codziennie chodziła do kina. To było życie. Pewnego dnia, podczas przerwy obiadowej, zobaczyła w „Ekspresie Wieczornym” ogłoszenie o wyborach Miss Warszawy. Kandydatki miały stawić się w biurze przy Alejach Jerozolimskich. Długo się nie zastanawiała. Złapała płaszcz i pobiegła.

- No, to musiała pani jednak wiedzieć, że jest piękna - zagajam panią Jadwigę, która miga się od komentowania swojej urody.

- Ja nie wiem. Włosy miałam długie, czarne. Potem zrobiłam ondulację. Nie można tego było rozczesać, jak się gorącą wodą nie polało. Fryzjerka mówiła „po co niszczyć, panno Jadziu”. Ale moda to moda. Szczupła też byłam, 53 kilo, a wzrostu miałam prawie 170. A jadłam wszystko jak leci! I skwarki, i eklery też. Pani też niegruba, ile pani waży?

Pani Jadwiga dostała numer szósty i zakwalifikowała się do konkursu. Kilka tygodni chodziła na próby do Sali Kongresowej. Kandydatki na miss aktorzy z Teatru Syrena uczyli chodzić i śpiewać, a nawet, co dokładnie mają powiedzieć jury. Uszyto im też odsłaniające nogi, połyskujące kostiumy kąpielowe.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik
Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

I tak pani Jadwiga została wicemiss Warszawy 1958. Rodzice nawet nie wiedzieli, że brała udział w konkursie. Wydało się kilka miesięcy później, kiedy kilkunastometrowe zdjęcie Jadwigi zawisło na Smyku. Jej ojciec załatwiał właśnie sprawy w mieście. Wysiadł z tramwaju i oniemiały gapił się na śmiejącą się z fotografii córkę. Po konkursie do biura, w którym pracowała zaczęli przychodzili różni fotografowie, prosząc czy by im nie zapozowała. Zgadzała się. Lubiła tych przeważnie młodych, nieśmiałych chłopaków, którzy potem przynosili jej odbitki.

W torebce zaczęła nosić garść klipsów i kredkę do brwi, na wypadek, gdyby któryś znów przyszedł. Nigdy nie pozowała dłużej niż kilkanaście minut, bo musiała wracać do pracy, a o pozowaniu jako o pracy nigdy nie myślała. Nie przychodziło jej do głowy, że mogłaby żądać za zdjęcia pieniędzy. Owszem, czasem cos dostawała, ale przeważnie nie za wiele.

Plejada na winie

Kilka miesięcy po wyborach miss do Jadwigi zgłosił się do niej właściciel winiarni Probieżnia, nieopodal kultowej Telimeny. Szukał atrakcyjnych barmanek. Zgodziła się, praca wydawała się ciekawa, a dodatkowo dobrze płatna. Z dnia na dzień zaczęła obracać się w środowisku bohemy artystycznej. Bywalcami lokalu byli Jerzy Gruza i Himilisbach. Przychodziła Kalina Jędrusik, Łazuka i Andrzej Łapicki.

Wielu z nich starało się poderwać Jadwigę. Udało się dopiero Januszowi Godlewski, ówczesnemu wokaliście Czerwono-Czarnych. Jadwidze imponowało, że Godlewski zna angielski i nosi się "po amerykańsku". Spotykali się dwa lata, do momentu, gdy ślad po nim zaginął. W książce "Mocne uderzenie - Czerwono-Czarni" Marek Gaszyński pisze, że nikt do końca nie wie, jakie były losy Janusza po odejściu z zespołu. Któryś z kolegów twierdził, że najpierw mieszkał w Australii, a potem przeniósł się do Los Angeles i zajął się malarstwem.

Trwalsza okazała się przyjaźń z młodymi aktorkami - Krystyną Sienkiewicz i przede wszystkim z Bożeną Miefiedow, z którą Jadwiga była blisko do jej śmierci w 2003 r.
Dziewczyny jeździły razem na wakacje, a gdzie się nie pojawiły, robiły piorunujące wrażenie. Były trzema pięknościami, do tego w zupełnie innym typie. Jadwiga wspomina szczególnie wczasy w Gdańsku. Krysia i Bożena występowały wieczorami w przedstawieniu „Trzeba mieć ciało”, a przedpołudnia spędzały na plaży w robionych na szydełku kostiumach bikini.

W Trójmieście kręcił się wówczas Michaj Burano, kolega Godlewskiego z zespołu. Pani Jadwiga nie należy do pokolenia, które chętnie opowiada o romansach i zakrapianych imprezach. Pewne rzeczy sugeruje między wierszami, inne zbywa nagłą zmianą tematu. Najczęściej mówi wtedy o sukienkach i pantoflach.
Pytam czy robili na niej wrażenie ci wszyscy znani ludzie, których wcześniej mogła co najwyżej obejrzeć po pracy na ekranie.

- Nie bardzo, Łapickiego początkowo nawet nie rozpoznawałam. Pytałam koleżanek, co to za pan. Z dziewczynami, to trudno, żeby robiły na mnie wrażenie. Bożena była ode mnie o 10 lat młodsza, często jeździła ze mną do domu, do Strugi, i szyłyśmy sobie na maszynie kreacje, pożyczałyśmy ubrania.

- To kto był wobec tego gwiazdą?

- Elvis! Blusłejdszuz! Rokendrol! Tańczyłam o tak (pokazuje twista)

- Gdzie tak pani tańczyła?

- Na statku Batory, w Krynicy z Gołasem, Czereśniakiem z "Czterech Pancernych", w różnych miejscach. Wspominałam już, że uwielbiam Elvisa? Niech pani zobaczy, tu mam zdjęcie powiększone, książkę o nim - proszę bardzo. Piękny chłopak, królem go nazywali.

- A słuchała pani czy tylko się pani podobał?

- Rozumie się, że słuchałam. Płyty mam, kasety też. Elvisa i Krzysztofa Krawczyka. Magnetofon mi się zepsuł, kurzy się teraz.

- Nie mówiła pani, że płynęła Batorym.

- Do Leningradu!

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Szaleństwo na Batorym

W Petersburgu pani Jadwiga była prawdopodobnie w późnych latach 60. Z pewnością przed 1969 r., bo wtedy Batory został na stałe zacumowany w Gdyni. Jesienią statek nie robił zwyczajowej powojennej trasy do Kanady, ale pływał w rejsy wycieczkowe "po okolicy". Śliczna kelnerka szybko ściągnęła na siebie uwagę pasażerów. Tym bardziej, że chętnie odwiedzała pokładowe bary. Jak to ona – w ekstrawaganckich kreacjach. Pamięta kosze cytryn i połyskujące jak biżuteria z Jablonexu, czerwone pancerze homarów. Widziała je po raz pierwszy. Jadła też, ale smaku nie pamięta. Tylko te pancerze.

- Może homar smakuje jak rak? – zastanawia się pani Jadwiga. Raki jej mąż łowił w jeziorze, kiedy jeździli z chłopcami na Mazury.
Statek zatrzymywał się w porcie w Petersburgu, potem płynął do wybrzeży Finlandii. Na pokładzie było tak wiele atrakcji, że miasta nie robiły na pasażerach większego wrażenia. W Helsinkach sklepy były pozamykane, a miasto słabo oświetlone. Jadwiga pamięta za to białe noce. I petersburskie bursztyny. Na statku tańczyła w skórzanych pantoflach z Mody Polskiej. Kosztowały 1200 starych złotych, ale warto było, wszystkie koleżanki zazdrościły. Syn, z którym siedzimy u niej w salonie, nieśmiało przypomina, że wspominała kiedyś o przystojnym stewardzie. Jadwiga macha ręką, ale zaraz dodaje, że głupia sytuacja, bo chłopak zasypywał ją prezentami, a ona mu nic nie obiecywała.

- I co pani dawał?

- Kartony papierosów, eleganckich, zagranicznych. Nawet vogue’ów.

- Paliła pani?

- Absolutnie nie, ale on tego nie wiedział.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Muza mistrza Broniarka

Do winiarni przychodził też Romuald Broniarek, który zrobił pani Jadwidze kultowe zdjęcie przed Pałacem. Imponował dziewczynom. Miał nowiutką czarną wołgę i własnego kierowcę. Często brał ją po pracy na przejażdżki i robili zdjęcia w plenerze. Po raz pierwszy fotografował śliczną kelnerkę w gospodarstwie jej rodziców w Strudze. Tuż przed Wielkanocą, dokładnie 60 lat temu. Agencja zleciła mu zdjęcia dziewczyny pozujących z kurczakami. Pani Jadwiga miała udostępnić fotografowi i przyjaciółce ptaki, ale okazało się, że wychodzi na zdjęciach lepiej od koleżanki. Na jakiś czas została muzą i główną modelką Romualda. Pojawiał się w winiarni, gdy tylko dostał zlecenie na fotografię komercyjną. Trafiła na kilka okładek, a zdjęcie z eleganckim kieliszkiem zostało oficjalną pocztówką sylwestrową dołączaną do „Ekspresu Wieczornego”.

W połowie lat 60. pani Jadwiga poznała Tadeusza, warszawskiego bon vivanta. Zakochała się na zabój. Zrezygnowała z pracy, bo Tadek był zazdrosny, a do tego nieprzyzwoicie bogaty. Cały dzień rozbijał się z zabójczo przystojnym bratem, Antkiem autem po mieście. Zamieszkała u jego siostry na Szwedzkiej, gdzie rodzina Tadeusza miała zakład kuśnierski. Związek zaczął sypać się po śmierci jego matki. Jadwiga była z nią zaprzyjaźniona. Kobieta nie ufała lekarzom. Raka piersi z przerzutami leczyła ziołami, zmarła w męczarniach. Pani Jadwiga pamięta jak zadzwoniła do szpitala, żeby zapytać się czy może wpaść, a pielęgniarka powiedziała jej, że mama Tadka nie żyje.

Tadeusz, który nigdy nie żałował sobie alkoholu, ale wszyscy uznawali to tylko za nieodłączny element jego bujnego życia towarzyskiego strasznie się rozpił. Nie zwracał uwagi ani na nią ani na rodzinę. Nie łudziła się, że „miłość go wyleczy”. Zerwali. Miała 30 lat, kiedy zdecydowała się wrócić do rodziców, do Strugi.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Życie w technikolorze

Kilka lat później poznała Tadeusza, obrotnego kelnera, pracującego w Hotelu Bristol. Wychowany na Bazarze Różyckiego, gdzie handlowała jego matka, miał dryg do interesów. Znakomicie, i nie do końca wiadomo skąd, znał angielski. Zaczęli się spotykać. Wszystko potoczyło się tyle szybko, co jakoś naturalnie.

Ślub, mieszkanie na Żoliborzu, dzieci. Pani Jadwiga bardzo przeżyła śmierć męża, niechętnie o nim opowiada, chociaż pod stolikiem ma kilkanaście okazałych zniczy. Kupuje je dla Tadeusza, kiedy widzi, chociaż na grób jeździ tylko dwa razy do roku. Więcej o ojcu można usłyszeć od synów. Okazuje się, że Tadeusz, oprócz tego, że obrotny, był też hazardzistą. Bywało, że chłopcy wracali ze szkoły, a salon był zastawiony zaplombowanymi kartonami albo słoiczkami kawioru.

Dzieciństwo wspominają z rozrzewnieniem. Łowili ryby, robili zdjęcia chętnie pozującej i przebierającej się do tych zabaw mamie, a potem wywoływali je w ciemni w łazience. Rodzice byli jak na tamte czasy niesamowicie wyluzowani, często urządzali zakrapiane prywatki, w domu zawsze kręciło się pełno ludzi.

Kiedyś wrócili do domu, a tu mama siedzi i pozuje do obrazu zaprzyjaźnionemu malarzowi, który natychmiast postanowił namalować i chłopców. Pani Jadwiga stroiła się, dużo tańczyła i śpiewała. Ojciec jawił się jako superbohater. Znikał, wracał z szelmowskim uśmiechem i kieszeniami wypchanymi cukierkami. To on gotował.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Pytam pani Jadwigi czy nie tęskniła za światem sesji zdjęciowych, dancingów, za sączeniem wina ze sławami. No i jak tak piękna kobieta znosi starzenie się.

- Wszystko z czasem męczy. Zainteresowanie mężczyzn, tańce, plotki z koleżankami. Jakby człowiek musiał odpocząć od tego, co jest „byciem nim”. Nie zauważyłam jakoś, że się starzeję, widzę dopiero na zdjęciach. Nie podobam się sobie na nowszych, nie lubię ich oglądać. A w życiu, wcale nie było mi szaro, jak na tych zdjęciach. Było kolorowo.

Źródło artykułu:WP magazyn
modelkavogueprl
Komentarze (131)