GwiazdyKatarzyna Gajek - to ona tworzy śluby polskich gwiazd!

Katarzyna Gajek - to ona tworzy śluby polskich gwiazd!

Dziś wedding planer to zawód marzenie, choć jeszcze 10 lat temu niewiele osób wiedziało, co w praktyce oznacza. Biznes ślubny rozwija się w Polsce w zawrotnym tempie, a sektor usług związanych z tym wyjątkowym dniem w życiu poszerza się z sezonu na sezon. Wśród tysięcy konsultantów, setek agencji ślubnych i niezliczonych możliwości istnieje ktoś, kogo z powodzeniem nazwać można królową polskich ślubów.

Katarzyna Gajek - to ona tworzy śluby polskich gwiazd!
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Aleksandra Nagel

Dziś wedding planer to zawód marzenie, choć jeszcze 10 lat temu niewiele osób wiedziało, co w praktyce oznacza. Biznes ślubny rozwija się w Polsce w zawrotnym tempie, a sektor usług związanych z tym wyjątkowym dniem w życiu poszerza się z sezonu na sezon. Wśród tysięcy konsultantów, setek agencji ślubnych i niezliczonych możliwości istnieje ktoś, kogo z powodzeniem nazwać można królową polskich ślubów.

To Katarzyna Gajek – założycielka i właścicielka agencji ślubnej Aspire. Od ponad dekady zajmuje się profesjonalnym przygotowywaniem ślubów. W ciągu 10 lat udało jej się stworzyć perfekcyjnie działające ślubne imperium, a w jej grubym portfolio znaleźć można takiej nazwiska, jak: Małgorzata Kożuchowska, Łukasz Podolski czy ostatnio Marta Żmuda-Trzebiatowska.

O tym na czym polega zawód wedding planera, jak wygląda polski ślub współczesny i jak łatwo wydać milion złotych w kilkanaście godzin z Katarzyną Gajek rozmawia Aleksandra Nagel.

Aleksandra Nagel: Czy pamięta pani początki swojej działalności? W którym momencie pojawił się pomysł na to, aby zostać reżyserką ślubów?

Katarzyna Gajek: To było ponad 10 lat temu. Przy okazji mojego pierwszego ślubu zdałam sobie sprawę z tego, że przygotowanie takiej uroczystości jest trudne, stresujące, a nawet frustrujące. Wcale nie miałam z tych przygotowań żadnej satysfakcji. Efekt był średni, a wydane pieniądze spore. Zaczęłam się zastanawiać. Popatrzyłam na rynek ślubny w Polsce i uświadomiłam sobie, że osób, które mogą wyręczyć parę młodą w przygotowaniach, było może dwie na cały kraj. Zrozumiałam, że jest nisza, w której mogłabym się odnaleźć.

AN: Ta moda przychodziła do nas stopniowo z Zachodu…

KG: W Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii wedding planer przy ślubie to podstawa. Pierwsze, co robi świeżo upieczona narzeczona, po tym jak tylko na jej palcu ląduje pierścionek zaręczynowy, to szuka wedding planera. W Polsce do dziś nie jest to takie oczywiste.

AN: Jakie były pani początki?

KG: Było naprawdę trudno. Ludzie z branży traktowali mnie jak intruza. Nie wiedzieli za bardzo jak ze mną współpracować. Usługodawcy nie rozumieli, że mogę przynieść im biznes, że mogę być wielokrotnym klientem. Pół roku zajęło mi zbudowanie bazy podwykonawców. Z drugiej strony zainteresowanie ze strony klientów było spore. Początkowo było to moje hobby, ale szybko dałam się w to wciągnąć. Ten zawód uzależnia!

AN: Była pani jedną z pierwszych osób, które zajęły się tym tematem w Polsce. Czy czuje się pani królową polskich ślubów?

KG: Absolutnie nie. Wciąż ciężko pracuję. Staram się promować nie tylko własny biznes, ale też profesję ślubnego konsultanta. Nie jestem królową, po prostu mam fajnych klientów i robię to, co lubię. * AN: A ile ma pani ślubów na koncie?*

KG: Ponad 300.

AN: Czy każdy z tych ślubów to jest również pani ślub?

KG: Nie realizuję własnych marzeń, spełniam cudze marzenia. To mi daje największą satysfakcję. Współpraca z klientami – narzeczonymi jest wyjątkowa. Na pół roku, czasem na rok, wchodzę w ich bardzo bliskie i zamknięte środowisko przyjaciół, rodziny, znajomych. Jestem z nimi związana emocjonalnie, więc nie da się tej pracy traktować rutynowo. Emocje są zawsze. Byłam na kilkuset ślubach, wydawać by się mogło, że jestem do widoku pary młodej przy ołtarzu czy naprzeciwko urzędnika przyzwyczajona, a jednak nadal te uroczystości mnie wzruszają. Gdy nadchodzi moment składania przysięgi, kiedy w kościele słychać „Ave Maria”, wyciągam chusteczki. Każda realizacja to również stres. Martwię się do ostatniej chwili, czy wszystko wyjdzie i będzie takie, jak wymarzyła sobie para młoda.

AN: Najdziwniejszy ślub, który pani realizowała?

KG: Ostatnio para młoda chciała mieć ślub realizowany w konwencji filmów Tima Burtona. Stylizacja pary młodej była jedną z najważniejszych rzeczy w tej całej historii i uczestniczyliśmy w tym od początku do końca, stylizując bardzo teatralną suknię i kontrowersyjny wizerunek klientki. To był jeden z najbardziej nietypowych ślubów, nie tyle dziwnych, co bardzo odbiegających od typowej uroczystości. Mieliśmy szalonego kapelusznika, który roznosił buteleczki z eliksirem przenoszącym gości na drugą stronę lustra. Z kilku filmów wzięliśmy kilka ciekawych symboli. Mniej było tam „Alicji z krainy czarów”, a więcej „Gnijącej panny młodej”, na przykład zamiast klasycznego bukietu wachlarz z czarnych kalii.

AN: Jak na to wszystko reagowali goście?

KG: Przede wszystkim rodzice! Mama panny młodej, słysząc kolejne pomysły córki, powtarzała: „Pani Kasiu, nie wierzę!”, lecz była bardzo tolerancyjna i robiła wszystko, aby córka była szczęśliwa.

AN: To jeszcze pytanie o teściową. Jak ważna jest to osoba w ślubnych przygotowaniach?

KG: Udział osób decyzyjnych ma spore powiązanie z udziałem finansowym. Jeśli para młoda samodzielnie organizuje ślub i wesele, to oczywiście mogą coś konsultować ze swoimi rodzicami, ale nie muszą. Potrzeba wpływania na różne decyzje jest niewielka, albo jest wyważona. Natomiast w momencie kiedy rodzice współorganizują i współfinansują całe przedsięwzięcie, to ja w zasadzie mam sześć osób do kontaktu. Takie realizacje są dla mnie najtrudniejsze, bo prowadzę rozmowy i konsultuję decyzje z klientami, czyli parą oraz rodzicami z każdej strony. Inni podpisują umowę, inni wybierają, a jeszcze inni płacą.

AN: Czy zwykle jest tak, że ta osoba, która najwięcej płaci, jest najbardziej wymagająca?

KG: Niekoniecznie. Oczywiście, zdarzają się wymagający ojcowie, którzy pragną spełnić każde marzenie ich córki-jedynaczki, ale to są pojedyncze przypadki.

AN: Matki jedynaków też się zdarzają?

KG: Nie, zwykle ślub to domena kobiet. Dużo mniej do powiedzenia ma strona pana młodego i sam pan młody. Zdarzyło się nam już parę razy, że w ramach wkładu w przygotowania do ślubu pan młody wykupił usługę wedding planera, ale to byłoby na tyle. Panowie nie do końca czują te wszystkie decyzje, kobiece dylematy, te niuanse.

AN: Uciekają od tego?

KG: Cóż… Często mówię moim klientkom: „Moja droga, niech pani zostawi go w domu. Niech przyjdzie na trzecie spotkanie, jak będziemy dochodzić do konkretów”. To jest proces - dyskusje, możliwości, wyceny, próby. Naprawdę czasem patrzę na tych facetów, którzy siedzą skołowani obok swoich kobiet i jest mi ich trochę szkoda. Lepiej by było, gdyby został w domu i spotkał się z nami, gdy trzeba podjąć ostateczną decyzję. Wtedy wszystko idzie łatwiej. * AN: Widzę, że jest pani trochę też psychoterapeutką.*

KG: Jestem psychologiem z wykształcenia. Pewnych granic staram się jednak nie przekraczać. Choć zdarza się, że pomagam na przykład w rozwiązywaniu rodzinnych konfliktów. Niekiedy, przy kolejnym kontakcie z parą narzeczonych, mam ochotę powiedzieć: „Dziewczyno, zastanów się, ten facet nie jest ciebie wart. Pomyśl jeszcze trzy razy, czy na pewno dobrze robisz”.

AN: Mówi to pani?

KG: Nie, tego absolutnie nie mogę powiedzieć, nie od tego jestem. Bywam terapeutką dla klientów, ale tylko w zakresie studzenia emocji lub gdy niezbędne są mediacje między zaangażowanymi w organizację uroczystości stronami.

**

AN: Zdarzają się kłótnie o kwiaty w kościele, kolor obrusu?**

KG. Są scysje, są frustracje, jest obrażanie się. Dla wielu młodych par, organizacja ślubu i wesela to czasami pierwszy tak poważny wspólny projekt. Pierwszy raz, gdy muszą wspólnie coś zrobić, podejmować wiele wspólnych decyzji. Czasami jedno drugiemu się dziwi: „To ty naprawdę tak masz? Ty naprawdę tak chcesz? Przecież to jest jakaś tandeta, jakiś kicz?!”. Czasami to wynika z finansów, bo ludzie, którzy oglądają tylko obrazki w kolorowych pismach nie mają kompletnie pojęcia, ile to naprawdę kosztuje i że spełnianie niektórych marzeń jest drogą zabawą.

AN: Jaki to jest koszt? Ile może kosztować ślub w Polsce?

KG: Granic nie ma. Ja robiłam uroczystość nawet powyżej miliona złotych. To jest dla większości z nas kompletnie niewyobrażalna suma. Jednak, jeśli wynajmuję gwiazdy, helikopter, samolot i trzy dni na zamku - da się wydać te pieniądze. Z drugiej strony, gdy popatrzymy na małe miejscowości, wówczas 60 tys. to jest już naprawdę sporo. Tymczasem w dużych miastach, takich jak: Warszawa, Kraków, Poznań, 60 tys. stanowi średnią półkę cenową. Dużo jest sprzecznych przekazów. GUS podaje, że ślub w Polsce kosztuje 40 tys., a to ma się nijak do rzeczywistości. Są tak szerokie widełki w każdej kategorii, a lista usług, które trzeba wykupić – począwszy od sukni, butów, fryzjera, menu, makijażu, aż po salę i catering – jest bardzo długa.

AN: Wedding planner to usługa dla zamożniejszych par?

KG: Nie, niekoniecznie. Często powtarzam, że zatrudnienie wedding plannera to sposób na uniknięcie wielu złych decyzji, decyzji, które w rezultacie mogą skutkować niepotrzebnie wydanymi pieniędzmi. Ja, jako wielokrotny klient lokali i podwykonawców jestem w stanie wynegocjować lepsze stawki, niż para, która z daną restauracją czy hotelem współpracować będzie ten jeden raz. Dzięki mnie pary oszczędzają też mnóstwo czasu. A czas to pieniądz.

AN: Jaka jest różnica między ślubem polskim a amerykańskim?

KG: Teoretycznie nasze śluby są skromniejsze, niż amerykańskie, ale jeśli weźmiemy pod uwagę stosunek ceny przeciętnego ślubu do średnich zarobków, to według badań wydajemy na ślub znacznie więcej niż Amerykanie. Amerykańskie śluby i wesela to zwykle nie są, tak jak w Polsce, całonocne imprezy. Raczej kilkugodzinne przyjęcia, bankiety. Jest jeszcze jedna różnica: pogoda! Często przychodzą do nas dziewczyny z powycinanymi zdjęciami z Florydy. Szybko uświadamiam im, że takiej aury nie możemy im zagwarantować.

AN: Odradza pani takie śluby polskim parom?

KG: Nie odradzam, ja je uwielbiam, tylko one są dużo droższe. Nie mam zaufania do polskiej pogody i miałam kilka traumatycznych przygód z burzą i unoszącym się namiotem. Wolałabym, aby tego typu sytuacje się nie powtórzyły.

AN: Są zawiedzione?

KG: Bywają rozczarowane. Ślub na plaży, nad jeziorem to marzenie wielu, ale jednocześnie dosyć ryzykowna sprawa. Żeby to się udało, musi istnieć plan A, B i C. Pogoda latem w Polsce jest mega kapryśna.

AN: Czymś jeszcze się różnią?

KG: Oczywiście tym, że tam naturalne jest zatrudnianie wedding plannera. Tam, w większości przypadków, ludzie sami się ślubami nie zajmują. U nas wielu wciąż postrzega skorzystanie z takiej usługi jako ekstrawagancję.

AN: A tak nie jest?

KG: Po pierwsze, to nie kosztuje dużo więcej, bo jeśli przeliczymy ile para młoda i jej rodzina zaoszczędziła czasu na tym wszystkim, to jest to warte swojej ceny. Po drugie, jesteśmy wielokrotnym klientem naszych usługodawców i negocjujemy inne ceny. Po trzecie, dziś ślub to nie tylko suknia, fotograf, zespół, ale wielowątkowe, wizerunkowe przedsięwzięcie.

AN: Ile druhen jest na polskim ślubie?

KG: Coraz częściej wzorujemy się na amerykańskich ślubach. Zdarza się nawet 9 druhen. Wygląda to naprawdę bajkowo, ale zarządzanie taką drużyną to też nie lada wyczyn. Trzeba robić specjalne próby ślubu, aby każdy wiedział co ma robić.

AN: Czy pani też jest pośrednikiem w sprawach z księdzem?

KG: Próbujemy, ale księża do wedding planerów mają wciąż duży dystans. Księżom zależy, aby poznać parę młodą, bez pośredników, a czasem naprawdę nie ma innego wyjścia, bo para młoda nie ma możliwości odwiedzenia parafii. 50 proc. par młodych, które ze mną współpracują, to są osoby, które mieszkają za granicą, na przykład panem młodym jest cudzoziemiec.

AN: Czym dzisiaj Polacy jeżdżą do ślubu?

KG: Państwo młodzi stają się coraz bardziej pragmatyczni. W tym sezonie bardzo dużo par jechało swoim własnym samochodem. Oni woleli wydać pieniądze na coś innego niż transport do kościoła.

AN: Śluby małe, duże, realizowane w Polsce i poza jej granicami. Ma pani na koncie również kilka ślubów polskich gwiazd. Marta Żmuda Trzebiatowska, Małgorzata Kożuchowska…

KG: Kasia Zielińska, Łukasz Podolski, Dorota Zawadzka Superniania. Przygotowywałam wiele ślubów dzieci polityków, sportowców, trudno wszystkich wymienić.

KG: Bardzo fajnie, bo oni są zwykle bardzo otwarci na niesztampowe, innowacyjne rozwiązania, mają wyobraźnię. Jednak z drugiej strony są to o wiele trudniejsze śluby do zorganizowania pod względem PR-owym.

AN: Chodzi o zdjęcia, plotki, paparazzi?

KG: Tak. Każda para ma swoją politykę PR-ową. Jedni chcą się tym ślubem dzielić z fanami, inni wręcz przeciwnie, chcą, aby to była ich prywatna sprawa. Moją rolą jest odpowiedź na ich potrzeby. Na przykładzie ślubu Łukasza Podolskiego - piłkarz zastrzegł sobie, że w mediach nie może pojawić się żadne zdjęcie ze ślubu wykonane przez ekipę realizatorską. Były obostrzenia w umowach, ochrona, dodatkowe osoby do organizacji. Stworzyłam sztab naprawdę zaufanych ludzi, co do których miałam pewność, że nie pokuszą się o sprzedaż zdjęcia do mediów. Na szczęście dziś mam już sprawdzony team, któremu mogę w stu procentach zaufać.

AN: Czym jeszcze różnią się śluby gwiazd od ślubów „normalnych” Polaków?

KG: Są bardzo często szybko organizowane. Na ślub Małgosi Kożuchowskiej mieliśmy 3 miesiące. Ślub miał odbyć się w sierpniu, a Małgosia zadzwoniła do mnie w czerwcu. Dla nas szczyt sezonu ślubnego, dla niej teatr, praca na planie itp. Spotykaliśmy się nocą, kończyliśmy o 2 nad ranem. Wyzwanie było ogromne.

AN: Śledzi pani śluby zagranicznych gwiazd?

KG: Podglądam. Nie zawsze robię to na bieżąco, ale staram się być na czasie. W sumie organizacyjnie ślub za kilkadziesiąt tysięcy dolarów niczym nie różni się od tego za miliony dolarów.

To jest projekt, strategia. Ten klient ufa nam w stu procentach, a my bierzemy ogromną odpowiedzialność za to, aby zrobić to dobrze. Przy małym budżecie też trzeba się nagimnastykować. Przy dużym budżecie wyzwań jest sporo, bo muszą być to rzeczy widowiskowe, ładne w obrazku, jeśli ktoś ma takie potrzeby również odpowiednio PR-owo ograne.

AN: Jaki jest pani największy sukces?

KG: Tych sukcesów mam co najmniej kilka. Kiedyś była to moja dodatkowa aktywność zawodowa, a dziś z tego żyję. To jest ogromny sukces, bo przy tak niestabilnym rynku, problemach ekonomiczno-demograficznych, sinusoidach w branży można być profesjonalistą, a wcale nie mieć wielu zleceń. To jest jeden sukces. Drugi jest taki, że w mojej branży działa siła rekomendacji i ludzie mnie polecają znajomych. To ogromna satysfakcja. Czuję się czasem jak akuszerka przy porodzie, o której każdy pamięta i albo się sprawdzi albo nie. Trzeci sukces to na pewno książka, którą udało mi się właśnie wydać. Uważam, że na polskim rynku jest mało publikacji tego typu. Dużo jest przedruków amerykańskich, angielskich, ale kogoś kto opisywałby ślub z punktu widzenia polskiego rynku, raczej nie ma.

AN: Więc jaka jest ta książka o polskim ślubie?

KG: Uznałam, że będzie to rozmowa z narzeczoną przy kawie. Spisałam wszystkie możliwe pytania, które zadawały mi przyszłe panny młode przez te 10 lat. Najbardziej absurdalne, nieoczywiste, ale z punktu widzenia ich potrzeb bardzo istotne. Jak ludzie wchodzą w ten temat mają naprawdę przeróżne dylematy. Decyzji do podjęcia jest naprawdę wiele.

AN: Ile pytań od takiej narzeczonej znalazło się w książce?

KG: Jest ich chyba około 200. Zdjęcia są prawdziwe, z naszych realizacji. Więc to też jest dodatkowa wartość. Pokazujemy to, co się dzieje na polskim rynku. Opowiadamy o polskiej rzeczywistości tu i teraz. Ten rynek naprawdę się ciekawie rozwija.

AN: Skoro wedding planner to dziś rozwijająca się branża, to czy czuje pani na plecach oddech rosnącej konkurencji?

KG: Trudno powiedzieć, bo jeśli dziś zapytasz dziewczyny o to, co chciałyby w życiu robić, to wiele z nich odpowie, że chce być wedding plannerką. Zakładają strony internetowe i myślą, że to wystarczy. Takich agencji powstaje masę, w każdym mieście i miasteczku. Jednak są to firmy często jednosezonowe, bo trzeba mieć niesłychaną determinację i wiarę w to, aby przetrwać. W tej branży nie o to chodzi, żeby zrobić 5 ślubów, tylko trzeba się utrzymać, sukcesywnie powiększać swoją działalność. To nie jest miejsce dla tych, którzy chcą zaistnieć i zrobić chwilowe zamieszanie.

Rozumiem to marzenie młodych dziewczyn, ale one chyba nie do końca wiedzą z czym wiąże się ta profesja.

AN: A czym się wiąże?

KG: Początkującym wydaje się, że to ten zawód to pasmo przyjemności. Widzą tylko cały blichtr i piękno ślubu. Nie widzą tej ciężkiej i czasochłonnej, a często również fizycznie męczącej pracy. Prowadzę szkolenia dla początkujących wedding planerek i one często są zaskoczone: „Matko, to naprawdę tyle tego jest? Tyle spraw do załatwienia?” Wedding planer to bardzo przekrojowy zawód. Trzeba mieć wiedzę z zakresu prawa, i z pierwszej pomocy, i z gastronomi.

AN: I florystka, stylistka, dekoratorka wnętrz…

KG: To również temat podatków. Trzeba mieć wiedzę z różnych dziedzin, aby jak najlepiej i najpełniej wykonywać ten zawód. Wiele dziewczyn przychodzi na szkolenia i już po pierwszym szkoleniu rezygnuje, bo okazuje się, że to nie jest tylko szkolenie o kwiatkach. Chciałabym podkreślić, że obsługa klienta indywidualnego, który przychodzi z całą masą emocji, marzeń, oczekiwań, które rodzą się w jego głowie przez kilkadziesiąt lat i chce na te marzenia wydać swoje ciężko zarobione pieniądze jest wielką sztuką. To nie jest tak, że ktoś przychodzi zamawia szafę i dostaje szafę. Utrzymanie satysfakcji klienta przez rok współpracy, a potem w finale zrobienie wszystkiego tak, jak sobie wymarzył, jest ogromnym wyzwaniem.

AN: Jakie trzeba mieć cechy charakteru, aby sprostać temu wyzwaniu?

KG: To na pewno musi być osoba, która nie myśli schematami, ma ciągle potrzebę robienia czegoś w sposób lepszy, pokonywania własnych ograniczeń i podwyższania sobie poprzeczki. To jest miejsce dla twórców, a nie odtwórców. To praca dla kreatywnych, silnych i wszechstronnie uzdolnionych ludzi.

AN: Jeśli te wszystkie cechy posiadamy, ile możemy zarobić? Jakie są średnie zarobki wedding plannera?

KG: Widełki są szerokie, niektóre agencje pobierają prowizje od budżetów weselnych, inne biorą stałe wynagrodzenie uzależnione od zakresu zadań i czasochłonności projektu ślubnego. Można przyjąć, że od 6000 zł w górę.

AN: Trudny i wyczerpujący zawód, a jak z czasem pracy. O której na przykład pani kończy pracę?

KG: Moi klienci często pytają, czy ja w ogóle sypiam. Cóż, od maja do października nie mam wolnego weekendu. To jest wyjątkowo wyczerpująca praca i wszystkie przyszłe wedding plannerki muszą to sobie uzmysłowić.

Pamiętajmy, że ludzie przygotowują swój ślub dopiero po pracy, a więc moja praca to praca głównie wieczorami i w weekendy. Niestety. Wedding planner pracuje wtedy, gdy inni odpoczywają. Oczywiście nie śpię do południa. Realizuję różne zadania, ale potem obsługuję klientów. To nierzadko są maile do północy, to są spotkania w weekendy w celu objazdu okolicznych obiektów z parą młodą. To jest mega nienormowany czas pracy. Cały czas próbuję znaleźć złoty środek, by godzić życie rodzinne z zawodowym.

AN: Z taką rodziną spędza pani sporo czasu. Czy staje się pani jej częścią, dobrą znajomą, przyjaciółką?

KG: Często nawet po zakończeniu projektu mam kontakt z moimi klientami. Zostaję z tymi ludźmi, jeśli oczywiście oni mają taką potrzebę. Dostaję zdjęcia dzieciaków z wakacji. To zależy od nich. Teraz organizujemy chrzciny naszych dwóch klientów. Jednak nie ma mowy o przyjaźni w ciągu trwania usługi. W sprawach finansowych trzeba zachować odpowiedni dystans, aby nie komplikować sytuacji.

AN: Czy zdarzyła się pani uciekająca panna młoda?

KG: Miałam parę takich doświadczeń. Nie wyglądało to jak w filmie, było bardzo trudno. Raz odwoływałam ślub tydzień przed. Na moje barki spadła nieprzyjemność poinformowania wszystkich gości. Ratowałam też budżet klienta, próbując coś z tego odzyskać. Było parę takich momentów, gdy para młoda miała wątpliwości. Kiedyś mężczyzna odwołał ślub. Sprawa wydawała się być zamknięta, a teraz znów są moimi klientami, wrócili do siebie i ponownie zaczynamy rozmowy o ślubie. Jeżeli pojawiają się jakiekolwiek wątpliwości, to trzeba się na chwilę zatrzymać.

AN: A co z dziećmi podczas ślubu? Czy to jest ważny temat?

KG: Zdecydowanie i nie chodzi tylko o dzieci gości, bo często państwo młodzi mają już swoje dzieci. To jest trudny temat, który wymaga psychologicznego podejścia. Dzieci państwa młodych nie przestają przecież być ich dziećmi w czasie ślubu. Para młoda wciąż jest dla nich mamą i tatą. Dzieci – nawet te małe – czują, że święci się coś poważnego i trzeba znaleźć dla nich rolę, jakieś miejsce. Muszą czuć się dowartościowani i ważni.

AN: Jak je zaangażować?

KG: Mogą być usadzeni blisko rodziców podczas ślubu, na pewno nie mogą być wyprowadzeni poza kościół czy urząd. Podanie obrączek, piękne dopasowanie strojem do mamy czy taty. Dziewczynki uwielbiają sypać kwiaty. Przeżyłam kilka takich sytuacji, gdy dzieci były totalnie pominięte, czuły się odtrącone przez rodziców i dziadków, i to się źle kończyło.

AN: Gdy myślimy „polskie wesele” przychodzi nam na myśl film Smarzowskiego. Czy takie wesela wciąż jeszcze się zdarzają?

KG: Nie chcę w to wierzyć. Teraz na wiosnę wchodzi do kin film „Kochaj” z Małgosią Kożuchowską. Tam będzie parę scen z bardziej współczesnych wesel i mam nadzieję, że one zatrą trochę nasze wyobrażenia o typowym polskim weselu. Byłam zaangażowana w tworzenie scenografii i bardzo zależało mi na tym, aby pokazać tę uroczystość z innej, mniej stereotypowej strony.

Są oczywiście imprezy, które mnie się nie podobają. Są akordeony, remizy, balony i fałszujący wodzireje. Boli mnie wtedy serce, bo wiem, że tak niewiele trzeba by było inaczej.

AN: Inaczej to znaczy jak?

KG: Chciałabym, aby dziewczyny nie rezygnowały ze swoich marzeń. Chciałabym, aby próbowały je realizować nawet jeśli teściowa, koleżanka, siostra mówią „co ludzie pomyślą?”. Zawsze można trochę więcej wymagać od lokalnych wykonawców, nie zgadzać się na bylejakość. To wciąż się dzieje, bo komuś to wystarcza, bo może nie widział niczego innego, no nie wymaga wystarczająco dużo. To wcale nie musi się wiązać z większym nakładem finansowym. Nie ważne jest co ludzie powiedzą, ale co ty powiesz dziewczyno, czy ty tego chcesz!

AN: To jest pani rada dla przyszłych panien młodych?

KG: Jedna z najważniejszych! To jest wyjątkowy dzień dla pary młodej. Skończy się ten dzień, ludzie zjedzą, pójdą i tak wszystkich nie usatysfakcjonujecie, a to wszystko z wami zostanie - niesmak, gorycz, niespełnienie, kiepskie wspomnienia. A przecież można to wszystko zaplanować tak, aby marzenia się spełniły.

AN: Jakie jest więc pani największe marzenie?

KG: To nie tyle marzenie, co nowy cel zawodowy. Organizując wesela zauważyłam, że pojawia się na nich wielu singli. Jedna para ma wokół siebie świetnego chłopaka, a on ciągle jest sam, a tam po drugiej stronie jest świetna dziewczyna, ale ciągle jej coś z tymi mężczyznami nie wychodzi. Poznawaliśmy wielu cudzoziemców, którzy zachwycali się Polkami, nie tylko ich urodą. Prosili mnie o telefon do jakiejś dziewczyny, którą zobaczyli na ślubie, który organizowałam. Zaczęłam się zastanawiać, obserwować i wreszcie podjęłam decyzję, że oprócz planowania ślubów, stworzę usługę łączenia par.

AN: Została pani swatką?

KG: Można powiedzieć, że tak. Ja to nazwałam profesjonalnym kojarzeniem par. Stworzyliśmy tę usługę ponad rok temu. Podeszliśmy do tego bardzo poważnie i ona dopiero się rozwija. Dużo tam psychologii. To alternatywa dla portali randkowych, propozycja dla ludzi o jakimś statusie, zawodowej pozycji, ale to nie jest typowe biuro matrymonialne. Chcemy to zrobić inaczej. To jest mój cel na najbliższe lata. Dopasowywanie ludzi, a potem ich żenienie.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (10)