Kobiety, które decydują się na trójkę dzieci
Dwoje dzieci to normalność, jedno - wygodnictwo, a trójka? Dla wielu z nas to szaleństwo i niebezpieczna sytuacja, w której mniejszość staje się większością. Są tymczasem kobiety, które świadomie akceptują dom rządzony przez sześć tupiących stópek, a co więcej, odnajdują w nim spełnienie i szczęście, mimo że… łatwo nie jest.
04.03.2017 11:42
Piękna po swojej mamie, zadbana i niezwykle energiczna prezes Hali Gdańsk–Sopot Sp. z o.o. jest na co dzień mamą trójki wspaniałych dzieci - 18-letniego Michała, 16-letniej Helenki oraz 10-letniego Janka. Magdalena Sekuła przez najbliższe otoczenie uważana jest za kobietę sukcesu przez duże „S”, a jednocześnie człowieka o olbrzymim sercu, co zresztą jest cechą rodzinną - jej bratem był ks. Jan Kaczkowski, jeden z najwspanialszych i najserdeczniejszych duchownych ostatniej dekady. Jak daje sobie radę z godzeniem odpowiedzialności profesjonalnej i bezgranicznej miłości do swoich dzieci?
- Moje dzieci wiedzą, że są dla mnie ważniejsze niż praca, dom i cały świat, ale wiedzą też, że wszystkie rzeczy mają swoje miejsce, a każdy z nas ma swoją rolę – opowiada Magdalena Sekuła. - Niestety, bycie mamą czynną zawodowo na pełen etat wiąże się z ciągłym poczuciem winy. Jak większość pracujących mam, nie witam dzieci i męża w domu gorącą zupą i pachnącą pieczenią. Ale dzięki rodzinie zachowuję zdrowy dystans, który ważny jest w każdej branży.
Magdalena mówi, że ma szczęście, bo gdy dzieciaki były małe, pracowała na niepełny etat i mogła poświęcać im więcej czasu. Dziś, jak sama przyznaje, czasu na beztroskie rozmowy jest naprawdę niewiele. - Staram się każdemu poświęcić chwilę, choć jak nie mam ochoty lub siły, nie ukrywam tego przed nimi. Intensywnie spędzamy razem wakacje i ferie zimowe. Staramy się zjeść razem wieczorny posiłek. W weekendy lubimy zjeść razem śniadanie. Potem zwykle każdy ma swoje zajęcia, dzieci są już teraz prawie dorosłe. Często po prostu patrzę na nie, gdy coś robią. I im, i mi to wystarcza.
Przed trójką dzieci trzeba mieć… wspaniałego męża
Magdalena przyznaje, że gdyby nie dzieliła się obowiązkami z mężem, to po prostu nie dałaby rady ze wszystkim. I to wydaje się być wspólną cechą wszystkich mam „trójek”, z którymi rozmawiam. Dorota, trójmiejska dziennikarka i trener biznesu, a prywatnie mama 8-letniej Zuzy, 3-letniej Leny i rocznej Poli, nie może się nachwalić swojego partnera. - Szczepan bardzo mi pomaga. To on wstaje w nocy do dzieciaków i wozi najstarszą córkę na zajęcia po szkole. Mam szczęście i niesamowitego męża, którego naprawdę cieszy bycie tatą i zmienianie pieluch, chociaż to brzmi niewiarygodnie. Szczególnie, że do czterdziestki był kawalerem z motocyklem i panem własnego losu!
Dorota dodaje, że uważa się za silną i elastyczną kobietę, a wokół ma przyjaciół i rodzinę, więc pewnie poradziłaby sobie nawet sama, ale byłoby to piekielnie trudne zadanie. Bo w tradycyjnych, większych rodzinach rola ojca jest rzeczywiście niezastąpiona. Aneta, 36-letnia menedżerka w jednej z gdańskich firm handlowych i Joanna, 32-letnia inżynier budownictwa z Gdyni to podwójne mamy, które właśnie oczekują na trzecie dziecko. Przyznają zgodnie, że dobry mąż to priorytet i warunek, aby pozwolić sobie na trzecie dziecko. W drugiej kolejności są dziadkowie, bez których też byłoby ciężko. Słowo „pieniądze” nie pojawia się ani razu.
Decyzja o trzecim
Gdy pytam brzemienne mamy, czy rządowa pomoc 500+ była w jakikolwiek sposób impulsem do decyzji o trzecim dziecku, okazuje się jednogłośnie, że nie. – Ten program może się przecież w każdej chwili skończyć, bo zabraknie pieniędzy albo zmieni się partia rządząca – mówi Aneta. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie więc na podstawie tak niestabilnego czynnika decydować o przyszłości rodziny. Zwłaszcza, że utrzymanie dziecka to kwota znacznie większa niż 500 złotych miesięcznie. Joanna dodaje, że gotówka na pewno się im przyda, ale ani nie zaważyła na decyzji o poszerzeniu rodziny, ani jest kluczowa w domowym budżecie.
Bożena Jędral, mama trójki latorośli i autorka bloga mama-trojki.pl, dostaje z rządowego programu 500 złotych miesięcznie, bo jej syn jest już dorosły, a 11-letnia córka liczy się jako pierwsze dziecko, więc pomoc przysługuje tylko na najmłodszą 5-latkę. - Żyliśmy bez tych pieniędzy i nie brakowało nam chleba. Z 500+ korzysta obecnie średnie dziecko, które jest w wieku szkolnym, a wtedy co chwila potrzeba pieniążków na wycieczkę, zajęcia dodatkowe, kolonie itp. – mówi Bożena, dodając zaraz, że państwo powinno raczej pomyśleć o zapewnianiu dzieciom żłobków i przedszkoli z wyżywieniem, a uczniom wyposażonych świetlic i ciepłych posiłków, żeby rodzice mogli na dużą rodzinę po prostu zapracować z czystym sumieniem.
Podobnie program 500+ ocenia Dorota: - Dostajemy 1000 złotych miesięcznie, co pokrywa większość opłat za zajęcia dodatkowe dziewczynek. Jasne, że to niebagatelna pomoc i od razu ustaliliśmy, że wydamy to na pasje i przyjemności dzieciaków. Sama forma jednak mnie nie przekonuje, bo "rozdawnictwo" rozleniwia i wypacza ideę... Przeraża mnie, ile kobiet - i nie tylko - rzuciło pracę i siedzi w domu, klepiąc taką samą biedę i marudząc na pełen etat.
Trzecie dziecko przeważa szalę?
Mówi się, że przy pierwszym dziecku matka jest zwykle kłębkiem zmartwień i niecierpliwości, przy drugim uczy się panować nad chaosem i dzielić uwagę między dwoje rozrabiaków, ale dopiero trzecim potrafi się naprawdę cieszyć. Aneta przyznaje, że przy dwójce dzieci i pracy na pełny etat miała poczucie, że nie jest najlepszą mamą. Wracając z pracy o godzinie 17, nie mogła spędzić z dziećmi tyle czasu, ile chciała, dopilnować odrobienia lekcji, posiedzieć, poprzytulać się i porozmawiać. - Cały czas towarzyszył mi pośpiech i zanim się obejrzałam, już był czas kąpieli i spania. Po odchowaniu trzeciego dziecka, nie zamierzam już wracać na pełny etat – posiedzę w domu 2-2,5 roku, a potem pomyślę o pracy na pół etatu - dodaje. Na pół etatu po dwóch latach urlopu planuje wrócić także Joanna, a Dorota na razie korzysta z dorywczych zleceń, ale również nie chce dać się zniewolić na osiem godzin dziennie. - Zamierzam prowadzić własną działalność - trochę pisać, trochę szkolić i pomagać w organizacji eventów – dodaje. - Póki co myślimy o znalezieniu opiekunki na dwa dni w tygodni, żeby jeden był tylko dla mnie…
Bo trzecie dziecko to okazja, aby nieco zwolnić, przewartościować priorytety, czasem nawet zmienić kierunek kariery. Trudno się dziwić, że moment ten przychodzi zwykle między 30. a 40. rokiem życia, kiedy dojrzałe decyzje podejmuje się łatwiej. I to nie jest tak, że kobiety się rozleniwiają i chcą zostać w domu przy garach i pakowaniu śniadań do szkoły – prawie każda planuje powrót do pracy i aktywność zawodową, ale na swoich warunkach.
Trzy raz mniej czasu, trzy razy więcej radości
Gdy pytam Magdę Sekułę, czy decyzja o trzecim dziecku nie była trudna, czy nie bała się obowiązków i ograniczeń towarzyskich lub osobistych, odpowiada bez namysłu, że zawsze chciała trójki i nigdy nie kalkulowała bilansu strat. Sama dorastała z dwojgiem braci, więc dobrze wiedziała, czym jest „pełen” dom. - Choć trzecie dziecko przewraca świat do góry nogami, bo dwoje rodziców i dwójka dzieci to jeden na jednego, a tu brakuje trzeciej pary rąk, nigdy nie miałam poczucia, że dzieci mnie ograniczają – mówi Magda. - Wręcz przeciwnie, niezwykle mnie rozwijają, a życie towarzyskie wręcz kwitnie – dodaje ze śmiechem.
Bo w pięcioosobowym domu liczy się przede wszystkim organizacja. Rodzeństwo ma już zwykle swoją hierarchię i okazuje się, że najstarsze dzieci szybko dorośleją, chcą pomagać przy młodszym rodzeństwie. Pytam Bożeny, jak wygląda ich standardowy poranek. - Dzień wcześniej ustalamy, kto musi wstać pierwszy i ile czasu ma na toaletę, by pozostali zdążyli się ogarnąć. Śniadanie to wolna amerykanka: każdy, łącznie z najmłodszą pięciolatką, szykuje sobie jedzenie sam, każdy ma swoją działkę do obrobienia. Nie biorę wszystkiego na siebie, choć czasem muszę coś po innych poprawiać. I choć to ja wiem, czego w domu brakuje i co trzeba dokupić, starsze dzieci bez problemu załatwiają drobne sprawunki.
Dzieciom z „trójek” faktycznie nie grozi nadopiekuńczość czy popularny obecnie syndrom bycia pępkiem świata. Poza domowymi obowiązkami muszą uczyć się znajdować język z młodszym czy starszym rodzeństwem i są emocjonalnie znacznie bardziej dojrzałe. Bożena przyznaje, że najbardziej wzruszające chwile to te, kiedy patrzy na interakcje dzieci między sobą. - Kiedy 11-latka z 20-latkiem grają razem w gry. Kiedy 20-latek bawi się z 5-latką lalkami lub w gotowanie. I kiedy 5-latka patrzy niczym sroka w gnat na 11-latkę, bo ta wykonała laurkę z brokatem.
Przeczesując internetowa fora, znajduję setki komentarzy, o tym, że trójka to już w dzisiejszych czasach przesada. Że nie ma co rezygnować z siebie, ze swoich pasji, życia towarzyskiego… Potrójne mamy, z którymi rozmawiam, wydają się jednak przeczyć tym obawom. Bo ograniczenia pojawiają się już przy pierwszym dziecku, a z każdym kolejnym… jest tylko weselej. - Oczywiście czasem czuję się więźniem własnego losu i nie raz zastanawiam się, gdzie mogłabym być, gdybym nie została mamą – mówi Dorota - Ale to tylko chwile. Patrzenie jak rozwijają się dziewczyny, jak patrzą na świat i jak się w nim odnajdują, to niesamowita przygoda.
Czas na wspólne chwile z mężem można ponoć znaleźć tak samo przy trójce, jak i przy dwójce, a każde dziecko ma jednak o 100 proc. więcej rodzeństwa do kochania i wspierania. - Kiedy decydowaliśmy się na dużą rodzinę, byliśmy świadomi, że musimy zrobić wszystko, by móc samodzielnie się utrzymać. Wiedzieliśmy, że w domu będzie głośno. Ale chcieliśmy, by nasze dzieci miały wsparcie w rodzeństwie, by czuły, że zawsze będzie z nimi ktoś bliski – podsumowuje mama blogerka, Bożena.