Kulisy sławy Radosława Sikorskiego

Co minister na to?
Jak z bydgoskiego blokowiska trafić do elity światowej polityki? Radosław Sikorski zna odpowiedź. Oksfordzkie wykształcenie, dobre maniery, autopromocja i wpływowa żona.

Kulisy sławy Radosława Sikorskiego
Źródło zdjęć: © mwmedia

27.04.2009 | aktual.: 25.06.2010 16:45

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Kreuje się na męża stanu. Choć ma swoje słabości, duszy nie zdradzi nikomu. Mówią o Sikorskim ci, którzy znają go od lat. Oksfordzkie wykształcenie i maniery, dziennikarska przeszłość, kontakty w świecie biznesu i polityki uczyniły go jednym z najbardziej popularnych polskich polityków. I przysporzyły mu też wrogów.
Rzad­ko by­wa­ją gwiaz­da­mi bru­kow­ców. Dzien­ni­ka­rze tyl­ko spo­ra­dycz­nie mo­gą go­ścić w Cho­bie­li­nie – po­sia­dło­ści Ra­do­sła­wa Si­kor­skie­go pod Byd­gosz­czą. Chy­ba że są je­go do­bry­mi zna­jo­my­mi, jak Łu­kasz Wa­rze­cha, pu­bli­cy­sta, au­tor wy­wia­du rze­ki „Stre­fa zde­ko­mu­ni­zo­wa­na”. Si­kor­ski wy­ja­śnił mu po­wód tej ostroż­no­ści: „W Lon­dy­nie ob­ser­wo­wa­li­śmy, jak na­si zna­jo­mi da­wa­li się sku­sić ma­gii ko­lo­ro­wych pism. Wy­stę­po­wa­li ja­ko ide­al­na ro­dzi­na, a rok póź­niej by­li już po roz­wo­dzie. Nie chce­my ry­zy­ko­wać”.

Py­ta­ny o pry­wat­ne ży­cie, czę­sto od­sy­ła dzien­ni­ka­rzy do tej książ­ki. O do­mu mó­wi oszczęd­nie i tyl­ko od świę­ta. Na Bo­że Na­ro­dze­nie zdra­dził, co do­stał pod cho­in­kę. – No­wą pi­ża­mę – przy­znał lek­ko za­wsty­dzo­ny na kon­fe­ren­cji pra­so­wej. Tak­że je­go żo­na za­cho­wu­je dy­stans wo­bec pra­sy. Ja­ko pu­bli­cyst­ka „Wa­shing­ton Post” i zdo­byw­czy­ni w 2003 ro­ku „Pu­lit­ze­ra” za książ­kę „Gu­łag” jest zna­na na świe­cie.

Je­śli jed­nak udzie­la się w pol­skich me­diach, to tyl­ko ja­ko znaw­ca po­li­ty­ki ame­ry­kań­skiej lub hi­sto­rii so­wiec­kie­go ko­mu­ni­zmu. – Nie chce, by uwa­ża­no, że w spra­wach pol­skich prezentuje po­glą­dy mę­ża – wy­ja­śnia zna­jo­my pa­ry. Swój punkt wi­dze­nia do­ty­czą­cy mał­żeństw po­li­ty­ków przed­sta­wi­ła za to w pra­sie ame­ry­kań­skiej. Pod­czas ostat­nich wy­bo­rów skry­ty­ko­wa­ła pa­nu­ją­cy w USA zwy­czaj zmu­sza­nia żon kan­dy­da­tów na pre­zy­den­ta do pu­blicz­ne­go wspie­ra­nia ich ka­rier. „Nie od­gry­wa­łam żad­nej ro­li w kam­pa­niach mę­ża. Je­śli po­ja­wiam się na ja­kichś wy­da­rze­niach po­li­tycz­nych w Pol­sce, lu­dzie wy­da­ją się być tym nie­co za­sko­cze­ni – i tak po­win­no być” – wy­zna­ła na ła­mach „Wa­shing­ton Post”.

– Choć w Pol­sce po­zo­sta­je w cie­niu mę­ża, w Ame­ry­ce jest in­sty­tu­cją. Po­cho­dzi z wpły­wo­wej ame­ry­kań­skiej ro­dzi­ny ży­dow­skiej. Rów­nie do­brze, jak Ra­dek, to ona mo­gła­by być se­kre­ta­rzem NA­TO – mó­wi nam po­li­tyk do­brze zna­ją­cy mał­żeń­stwo i do­da­je, że szef MSZ tak­że nie wy­po­wia­da się ja­ko mąż słyn­nej żo­ny. Nie­za­leż­ność ich ka­rier wi­dać na­wet w ży­cio­ry­sach, któ­re za­mie­ści­li na stro­nach in­ter­ne­to­wych – wzmian­ka o ro­dzi­nie to jed­no zda­nie na koń­cu. Sam Si­kor­ski o swo­im mał­żeń­stwie mó­wi: – Żo­na, któ­ra po­tra­fi i ugo­to­wać, i na­pi­sać książ­kę, to skarb, ale trze­ba mieć sa­me­mu moc­ną oso­bo­wość, ­by zdzier­żyć bli­sko sie­bie in­ny sil­ny cha­rak­ter. Mię­dzy­na­ro­do­we mał­żeń­stwo, na do­da­tek z ta­ką oso­bą, jak Ania, to nie­usta­ją­ce po­le ne­go­cja­cji.

Po­czą­tek ich zna­jo­mo­ści wią­zał się z upad­kiem mu­ru ber­liń­skie­go. Do Ber­li­na po­je­cha­li w li­sto­pa­dzie 1989 ro­ku ja­ko ko­re­spon­den­ci za­chod­nich me­diów. – Mie­li­śmy za so­bą dłu­gą po­dróż. Ja pro­wa­dzi­łem sa­mo­chód, a oni spa­li na tyl­nych sie­dze­niach. Ze zmę­cze­nia przy­tu­li­li się do sie­bie i chy­ba tak już zo­sta­ło. O tym, że są pa­rą, do­wie­dzia­łem się póź­niej, bo nie afi­szo­wa­li się z tym – wspo­mi­na Krzysz­tof Le­ski, wte­dy dzien­ni­karz „Ga­ze­ty Wy­bor­czej”. Zna­jo­mi ro­dzi­ny wska­zu­ją na skrom­ność i ser­decz­ność Ap­ple­baum, a tak­że na jej pra­co­wi­tość. Ma­te­ria­ły do „Gu­ła­gu” zbie­ra­ła, bę­dąc w cią­ży.

– Moż­na od­nieść wra­że­nie, że ona za­wsze jest w pra­cy – mó­wi nam je­den z nich. Si­kor­ski, któ­ry przez po­li­ty­ków czę­sto jest po­strze­ga­ny ja­ko wy­nio­sły, w pry­wat­nym gro­nie zbie­ra lep­sze oce­ny. – Nie jest sztyw­nia­kiem. To bar­dziej kre­owa­nie po­li­tycz­ne­go wi­ze­run­ku niż au­ten­tycz­ność. W do­mu ma po­czu­cie hu­mo­ru – za­pew­nia nas Łu­kasz Wa­rze­cha.

– Za­wsze był im­pre­zo­wy, lu­bił za­ba­wiać to­wa­rzy­stwo – do­da­je Le­ski. Na im­pre­zach mi­ni­ster pusz­cza do tań­ca Czer­wo­ne Gi­ta­ry, po­tra­fi za­śpie­wać „Czte­rech pan­cer­nych”.

Szla­chec­ki dwo­rek oto­czo­ny la­sa­mi i łą­ka­mi jest urzą­dzo­ny z bry­tyj­skim sma­kiem – tak opi­su­ją dom Si­kor­skie­go ci, któ­rzy mie­li oka­zję prze­kro­czyć je­go pro­gi. Tu mi­ni­ster spę­dza wol­ne chwi­le z żo­ną i dwo­ma sy­na­mi, Alek­san­drem i Ta­de­uszem. Na co dzień ży­ją w War­sza­wie, w du­żym apar­ta­men­cie w cen­trum mia­sta. W Cho­bie­li­nie na sta­łe miesz­ka­ją ro­dzi­ce Si­kor­skiego. Wy­ce­nia­na przez wła­ści­cie­la na sześć mi­lio­nów zło­tych po­sia­dłość mo­że być dla nie­jed­ne­go po­wo­dem do za­zdro­ści. Tym bar­dziej, że po­cho­dzą­cy z nie­za­moż­nej ro­dzi­ny i wy­cho­wa­ny w byd­go­skim blo­ku szef MSZ dziś pla­su­je się w czo­łów­ce naj­bo­gat­szych pol­skich par­la­men­ta­rzy­stów. Ku­pio­ny za 1200 do­la­rów przez je­go ro­dzi­ców jesz­cze w cza­sach ko­mu­ny pa­ła­cyk był ru­iną. Re­mont trwał 20 lat i – jak przy­zna­je sam Si­kor­ski – po­chło­nął więk­szość oszczęd­no­ści je­go i żo­ny. Ale efekt jest zdu­mie­wa­ją­cy. We­wnątrz w fo­tel wbi­ja­ją go­ści sta­re
or­ga­ny oraz licz­ne dy­plo­my i ak­ty no­mi­na­cyj­ne Si­kor­skie­go. Nie­wiel­ka ho­dow­la da­nie­li jest już tyl­ko ma­ło zna­czą­cą ozdo­bą. Raz na ja­kiś czas na­bie­ra­ją­cą ku­li­nar­ne­go zna­cze­nia, gdy ro­dzi­na ro­bi z jed­ne­go z nich kieł­ba­sę.

W Cho­bie­li­nie mi­ni­ster nie­raz go­ścił za­gra­nicz­nych i pol­skich dy­gni­ta­rzy. Waż­ne uro­czy­sto­ści ro­dzin­ne or­ga­ni­zo­wa­ne przez go­spo­da­rzy da­le­ko od­bie­ga­ją od do­mo­wych pry­wa­tek. – To za­wsze są du­że przy­ję­cia, z opra­wą ar­ty­stycz­ną, mu­zy­ką na ży­wo. Za­pra­sza­na jest eli­ta po­li­tycz­na, ale też lo­kal­ni dzia­ła­cze – opo­wia­da nam Jan Ru­lew­ski, byd­go­ski opo­zy­cjo­ni­sta, dziś se­na­tor Plat­for­my Oby­wa­tel­skiej, któ­ry od­wie­dzał Cho­bie­lin z oka­zji uro­dzin Sikor­skie­go. Bo przy­ję­cia w cho­bie­liń­skim dwor­ku ma­ją w swo­im za­ło­że­niu in­te­gro­wać bli­skie mi­ni­stro­wi śro­do­wi­ska po­li­tycz­ne. Na­zwi­ska osób, któ­re tu by­wa­ły, od­zwier­cie­d­la­ją je­go karie­rę. Na po­cząt­ku lat 90. Jan Ol­szewski, Le­szek Mo­czul­ski, Ja­nusz Kor­win-Mik­ke. Póź­niej Ja­ro­sław Ka­czyń­ski, w 2004 roku na imie­ni­nach Si­kor­skie­go go­ściem ho­no­ro­wym był Le­szek Bal­ce­ro­wicz. Do Cho­bie­li­na wstę­pu nie ma­ją na­to­miast post­ko­mu­ni­ści.
Przy­po­mi­na im o tym ta­bli­ca usta­wio­na przed wjaz­dem do po­se­sji: „Stre­fa zde­ko­mu­ni­zo­wa­na”.

Nie­chęć Si­kor­skie­go do ko­mu­ni­stów – co sam przy­zna­je – to mo­tyw, któ­ry zde­cy­do­wał o je­go lo­sach. Wy­cho­wa­ny w opo­zy­cyj­nej ro­dzi­nie, w li­ceum za­kła­da mło­dzie­żo­wy Zwią­zek Wy­zwo­le­nia Na­ro­do­we­go i wy­da­je biu­le­tyn „Orzeł Bia­ły”. – To by­ła mło­dzież o wy­ro­bio­nych po­glą­dach po­li­tycz­nych, któ­ra li­czy­ła na wy­buch sprze­ci­wu spo­łe­czeń­stwa w znie­wo­lo­nym kra­ju – mó­wi Ru­lew­ski. Ja­ko kra­jo­wy olim­pij­czyk z ję­zy­ka an­giel­skie­go Si­kor­ski wy­jeż­dża do Wiel­kiej Bry­­ta­nii. Po 13 grud­nia 1981 ro­ku uzy­sku­je sta­tut uchodź­cy po­­li­tycz­ne­go, co po­zwa­la mu roz­po­cząć stu­dia. Do­sta­je się do Oks­for­du – kuź­ni kadr bry­tyj­skich kon­ser­wa­ty­stów. Stu­diu­je fi­lo­zo­fię, na­uki po­li­tycz­ne i eko­no­mię. Na uczel­ni bez tru­du akli­ma­ty­zu­je się w gro­nie rówieś­ni­ków, udzie­la się też w sto­wa­rzy­sze­niu pol­skich stu­den­tów.

– Już wte­dy miał ce­chy li­de­ra – wspo­mi­na Ur­szu­la Ga­cek, eu­ro­de­pu­to­wana Plat­for­my Oby­wa­tel­skiej, któ­ra studio­­wa­ła z Si­kor­skim i po któ­rej prze­jął funk­cję pre­ze­sa sto­wa­rzy­sze­nia. Po stu­diach zo­sta­je dzien­ni­ka­rzem. Pi­sze do bry­tyj­skich ga­zet.

Jako dwu­dzie­sto­trzy­la­tek wy­ru­sza do Afga­ni­sta­nu w ro­li ko­re­spon­den­ta. Tam opo­wia­da się po stro­nie afgań­skich mu­dża­he­di­nów. No­si ka­ra­bin, wal­czy z oku­pu­ją­cą kraj ar­mią so­wiec­ką. Ja­ko je­den ­z nie­licz­nych do­cie­ra do He­ra­tu po ata­­ku So­wie­tów. Za­mie­rza spraw­dzić, czy zbu­rzy­li słyn­ne mi­na­re­ty.

– To nie był ty­po­wy dzien­ni­karz, któ­ry prze­cho­dził 500 me­trów za afgań­ską gra­ni­cę, że­by ogło­sić świa­tu, że to­czy się tam woj­na. To ra­czej po­dróż­nik, któ­ry chciał prze­ka­zać pra­w­dę o in­ter­wen­cji ra­dziec­kiej, ja­kiej wte­dy na Za­cho­dzie nie zna­no – przy­zna­je Woj­ciech Ja­giel­ski, re­por­ter „Ga­ze­ty Wy­bor­czej”.

– Ra­dek za­wsze był su­per­he­ro, przy­go­da i nie­bez­pie­czeń­stwo go po­cią­ga­ły – do­da­je Krzysz­tof Le­ski. Po­dróż do Afga­ni­sta­nu za­owo­co­wa­ła nie tylko książ­ką „Pro­chy świę­tych”. Za zdję­­cie za­bi­tej w bom­bar­do­wa­niu ro­dzi­ny afgań­skiej otrzy­mał w 1988 roku pre­­sti­żo­wą na­gro­dę World Press Pho­­to. Póź­niej był ko­re­spon­den­tem w An­go­li i w Ju­go­sła­wii. Do dziś w urzę­­do­wych for­mu­la­rzach w ru­bry­­ce „za­wód” wpi­su­je: „dzien­ni­karz”.

Gdy w 1992 roku ja­ko dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­la­tek obej­mo­wał funk­cję wi­ce­mi­ni­stra obro­ny, był na­dzie­ją rzą­du Ja­na Ol­szew­skie­go na prze­pro­wa­dze­nie re­form w ar­mii. – Mło­dy, wy­kształ­co­ny, z ame­ry­kań­ski­mi ko­nek­sja­mi miał po­móc zbli­żyć Pol­skę do NA­TO i wpro­wa­dzić w woj­sku opcję pro­za­chod­nią. Miał być zna­kiem no­we­go kie­run­ku – wspo­mi­na Jan Pa­rys, ów­cze­sny szef re­sor­tu obro­ny, któ­ry uczy­nił Si­kor­skie­go swo­im za­stęp­cą. Ale już wte­dy to, co dla jed­nych by­ło za­le­tą mło­de­go po­li­ty­ka, in­nych moc­no draż­ni­ło. Szcze­gól­nie po­dwój­ne oby­wa­tel­stwo – pol­skie i bry­tyj­skie – oraz an­ty­ko­mu­ni­stycz­ne po­glą­dy.

– Mó­wio­no mi: „To bę­dzie draż­nić Mo­skwę”. Py­ta­no: „Jak ktoś, kto strze­lał do Ar­mii Czer­wo­nej, ma nad­zo­ro­wać ge­ne­ra­łów po mo­skiew­skich aka­de­miach?” – opo­wia­da Pa­rys.

Waż­nym epi­zo­dem w ka­rie­rze Si­kor­skie­go był po­byt w USA. Wy­je­chał, gdy po prze­gra­nych przez AWS wy­bo­rach stra­cił sta­no­wi­sko wi­ce­mi­ni­stra spraw za­gra­nicz­nych. W Sta­nach dzię­ki zna­jo­mo­ściom żo­ny do­stał pra­cę w Ame­ri­can En­ter­pri­se In­sti­tu­te, ucho­dzą­cym za za­ple­cze in­te­lek­tu­al­ne re­pu­bli­ka­nów. Tam po­znał nie­mal ca­łą ad­mi­ni­stra­cję Bu­sha. To wła­śnie ame­ry­kań­skie do­świad­cze­nie sku­si­ło bra­ci Ka­czyń­skich do umiesz­cze­nia go w 2005 ro­ku na li­ście wy­bor­czej do Se­na­tu. – Sze­fem MON zo­stał, bo PiS nie miał wte­dy fa­chow­ców od woj­ska. Re­zy­gna­cję z urzę­du po kon­flik­cie z An­to­nim Ma­cie­re­wi­czem Ka­czyń­scy po­trak­to­wa­li ja­ko zdra­dę – przy­zna­je nasz roz­mów­ca. Ko­lej­na kam­pa­nia wy­bor­cza jesz­cze bar­dziej za­ogni­ła te sto­sun­ki. Po wy­gra­nej PO prezy­dent pró­bo­wał po­wstrzy­mać no­mi­na­cję Si­kor­skie­go na sze­fa MSZ. Je­go zda­niem za­war­tość taj­nych ma­te­ria­łów, któ­ry­mi mia­ła dys­po­no­wać
pre­zy­denc­ka kan­ce­la­ria, dys­kre­dy­to­wa­ła Si­kor­skie­go ja­ko człon­ka rzą­du. No­mi­na­cja na sze­fa MSZ roz­po­czę­ła ka­no­na­dę pu­blicz­nych prze­py­cha­nek po­mię­dzy nim a Le­chem Ka­czyń­skim. Po­ka­za­ła też no­wą twarz mi­ni­stra, wcze­śniej bar­dziej po­wścią­gli­we­go.

– To mło­dy wiek i nad­miar ener­gii – tłu­ma­czy mi­ni­stra Eu­ge­niusz Kło­po­tek, po­seł z ko­ali­cyj­ne­go PSL, ale na­wet on za­uwa­ża: – Sam po­wi­nien przy­ciąć so­bie ję­zy­k. Od te­go mo­że za­le­żeć je­go dal­sza ka­rie­ra.

– To nie ta­jem­ni­ca, że gdy­by wy­bo­ry wy­grał McCa­in, Si­kor­ski zo­stał­by sze­fem NA­TO. Dla re­pu­bli­ka­nów jest swo­im czło­wie­kiem, ale dla de­mo­kratów już nie. Wy­gra­na Oba­my prze­kreśli­ła jego szan­se – mó­wi pol­ski dy­ploma­ta. – Ale tyl­ko w tym roz­da­niu, bo wcze­śniej czy póź­niej Si­kor­ski do­sta­nie wy­so­ki sto­łek w po­li­ty­ce mię­dzy­na­ro­do­wej. W Bruk­se­li to już jest ja­sne – do­da­je.

Tak­że na ro­dzi­mym po­dwór­ku sta­ło się oczy­wi­ste, że szef MSZ mo­że być pol­skim „to­wa­rem eks­por­to­wym”. – Na­wet pre­zy­dent zro­zu­miał, że ta kan­dy­da­tu­ra jest szan­są na no­wą ro­lę Pol­ski w NA­TO i Unii Eu­ro­pej­skiej – do­da­je je­den z wysokich urzęd­ni­ków kan­ce­larii Le­cha Ka­czyń­skie­go. I za­zna­cza, że po­par­cie udzie­lo­ne Si­kor­skie­mu przez gło­wę pań­stwa jest „czy­sto prag­­ma­tycz­ne”.

Ja­ko po­li­tyk Si­kor­ski od daw­na nie scho­dzi z pierw­szych stron ga­zet. Wśród dzien­ni­ka­rzy ucho­dzi za stra­te­ga, któ­ry po­tra­fi dbać o swój wi­ze­ru­nek, a jed­no­cze­śnie stwa­rzać po­zo­ry nie­dba­ją­ce­go o po­klask.

– Gdy był sze­fem re­sor­tu obro­ny, or­ga­ni­zo­wał wy­staw­ne kon­fe­ren­cje, z po­­czę­stun­kiem, by za­pre­zen­to­wać no­we za­ku­py sprzę­tu. Po­ka­zy­wał od­taj­nio­ne ma­py Ukła­du War­szaw­skie­go, ale na trud­ne py­ta­nia do­ty­czą­ce sy­tu­acji w woj­sku już tak chęt­nie nie od­po­wia­dał – wspo­mi­na je­den z dzien­ni­ka­rzy. – Su­ge­ro­wał, że je­stem kre­ty­nem, gdy spy­ta­łem o coś, o czym nie chciał opo­wia­dać. Ale szyb­ko się wy­co­fał. Prze­pro­sił i za­mie­nił ca­ły in­cy­dent w żart – opo­wia­da in­ny.

W ran­kin­gach po­pu­lar­no­ści zde­kla­so­wał pre­mie­ra Do­nal­da Tu­ska. – Te­raz jest na do­brej po­zy­cji. Tym bar­dziej że prze­cięt­ne­go Po­la­ka po­li­ty­ka za­gra­nicz­na nie do­ty­ka – przy­zna­je Ra­fał Ziem­kie­wicz, pu­bli­cy­sta „Rzecz­po­spo­li­tej”, któ­re­go mi­ni­ster za­pro­sił nie­daw­no na lunch po kry­tycz­nym ar­ty­ku­le w ga­ze­cie. Bo Si­kor­ski, o ile nie stra­ci gło­wy, wie, jak za­dbać o wła­sny wi­ze­ru­nek. A je­go po­pu­lar­ność w son­da­żach, już ja­ko sze­fa MSZ, świad­czy o sku­tecz­no­ści ta­kiej au­to­re­kla­my.

Wydanie internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces
Komentarze (0)