Kwiaciarnia, która przetrwała wszystko!
Goździk i pudełko rajstop – to klasyczny prezent, który nasze babki i matki dostawały na Dzień Kobiet. Nylonowe pończochy odeszły już do lamusa. Kwiaty jednak pozostały, a te kupujemy oczywiście w kwiaciarniach. Zatem dziś historia najstarszej warszawskiej kwiaciarni, która – jak mówi jej właścicielka Iwona Hys-Malinowska – przetrwała wojnę, dekret Bieruta i komunizm.
- Kwiaciarnię założyli moi dziadkowie w 1928 roku – opowiada Iwona Hys-Malinowska. Siedzimy na niewielkiej kilkumetrowej antresoli nad kwiaciarnią, na której przed laty było małe mieszkanko rodziców pani Iwony. Dziś to nieco zabałaganione, ale klimatyczne zaplecze, z dużą ilością preparatów do pielęgnacji roślin, komputerem i zdjęciami na ścianach, pachnące liliami.
- 35 lat temu przejęłam kwiaciarnię od babci i zmieniłam trochę jej styl z pomocą Włodzimierza Muchy – znanego warszawskiego architekta. Zmieniła się strona wejścia do kwiaciarni, ale wszystko inne zostało, jak dawniej, łącznie z tym półokrągłym okienkiem nad drzwiami. To okienko przetrwało wszystkie czasy – mówi.
Pani pamięta swoich dziadków? - pytam
Dziadka nie znałam, bo zmarł jeszcze przed wojną. Natomiast z babcią zaczynałam wspólnie pracę w kwiaciarni. Jak źle układałam kwiaty, dostawałam rózgą po rękach. Błyskawicznie się nauczyłam robić wieńce, wiązanki, bukiety – wspomina pani Iwona. - Wolałam nie dostać manta. Potem poszłam do szkoły florystycznej i tak to się zaczęło.
*Czym dla pani jest kwiaciarnia w wielkim mieście? *
Nie wiem czy każda kwiaciarnia tak ma, ale ta ma swój specyficzny klimat trzeciego pokolenia. Tu się rozmawia o rodzinie, o babci, o dziadku. Pamięta się, jakie kwiaty lubili, że są różne rodzinne okazje…
*Pani to wszystko pamięta? *
Oczywiście, czasami klienci przychodzą i ja mówię: „O, to chyba zbliżają się jakieś urodziny…” Przychodzi tu kilka pokoleń jednej rodziny. Kiedyś młodzi narzeczeni zamawiali tu kwiaty, a dziś ich wnuczka po kwiaty na swój ślub przychodzi. To fajne, rodzinne spotkania. Kwiaciarnia jest taką oazą w mieście – zieleni, zapachów, kolorów. Staramy się w okresie letnim wychodzić przed kwiaciarnię. Robimy różnego rodzaju aranżacje. W tamtym roku były wrzosy, przychodzili ludzie, fotografowali się przy tych wrzosach. Oglądali. To bardzo miłe. Jedna z naszych florystek w wakacje wymyśliła rower malowany na żółto z dwoma koszami kwiatów. Masę ludzi robiło sobie zdjęcia. Zastanawiałam się, czy ten rower to wytrzyma. Jak taka jedna para usiadła…
Pani się zgadza na takie akcje?
Jasne, że tak, bo kwiaciarnia ma być dla ludzi. Niech sobie robią zdjęcia, niech oglądają kwiaty. To tworzy klimat ulicy. Mokotowska przez to też się zmienia.
Wcześniej jak było?
Wcześniej było strasznie. Mokotowska była bardzo brudna. Przed naszą kwiaciarnią od 6 rano stała grupa pijaczków i piła piwo, i tak do 22.
*Na tym tle pani kwiaciarnia – trochę kontrastowo. *
Niestety. Pamiętam bardzo przykry incydent. Pan Andrzej Dużyński, mąż pani Maryli Rodowicz, kupował kwiaty, by jej się oświadczyć. Pani Maryla potem lubiła wpadać do nas po kwiaty, aż do momentu, gdy któregoś razu zatrzymała się samochodem i któryś z pijących panów użył w jej kierunku niecenzuralnego słowa. Niestety odjechała. To były takie akcenty, które zniechęcały klientów. Przynajmniej, jeśli chodzi o osoby znane.
*Wyglądam przez okno i dziś nikogo takiego tu nie widzę. Coś się zmieniło… *
Teraz tak. Działamy jako stowarzyszenie butików i sklepów na ulicy Mokotowskiej. Jest nas około 40. Wszyscy się dobrze znamy i wspieramy. Wywalczyliśmy u pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz oświetlenie ulicy mokotowskiej na święta. To było naprawdę coś, bo ona nabrała takigo innego błysku, klimatu. Inaczej ludzie patrzą. Jest bardzo elegancko. Mamy tu też kilku znanych projektantów mody, współpracujemy z nimi jako kwiaciarnia. Każdy ma w sklepie świeże kwiaty od nas.
*Jak ta Mokotowska i pani kwiaciarnia wyglądała przed wojną? *
Oczywiście ja nie pamiętam, ale babcia dużo mi opowiadała. Samo założenie kwiaciarni było szalenie romantyczne. Babcia była wykształconą krawcową, ale nie bardzo umiała się odnaleźć w tej profesji. Dziadek pracował w centrum ogrodniczym poza Warszawą, choć teraz to już jest Warszawa! Obiecał babci, że jak się pobiorą, to wspólnie założą kwiaciarnię. I rzeczywiście, po ślubie odkupili ten lokal od żydowskiego właściciela i założyli działalność. Tu na antresoli mieli swoje mieszkanko. Tu urodził się mój tata, na tym pięterku. Tu mieszkali. Babcia się świetnie odnalazła się w prowadzeniu kwiaciarni. Do końca życia się tym zajmowała.
Potem przyszła wojna. Ludzie po kryjomu zamawiali takie małe bukieciki w kolorach biało-czerwonych. Z białego i czerwonego goździka, z białą i czerwoną wstążeczką, z gałązką jodły. To było wysyłane w paczkach świątecznych dla więźniów.
Później był okres powstania. Działalność była zawieszona, bo wszystkich wysiedlono. Jak babcia wróciła, otworzyła tu na bardzo krótki okres czasu sklep spożywczy. Wtedy była sama z nastoletnim chłopcem, dziadek nie żył. Musiała jakoś zarabiać na życie, a wiadomo, że była potrzeba chleba, a nie kwiatów, więc przez krótki okres czasu był tu sklep. Przez rok może. Później był dekret Bieruta, który kazał jej to zdać. Babcia się nie podporządkowała i powiedziała, że nie odda.
Twarda z niej bizneswoman była.
Do tej pory nie wiem, jak to się mogło jej wszystko udać. Cała działalność prywatna została zniszczona, a babcia przetrwała. Władze wzywały ją kilkukrotnie, a ona cały czas się zasłaniała tym, że jest matką samotnie wychowującą dziecko. Ona musi mieć środki do życia, ona nic innego nie potrafi robić i że to nie jest żadna działalność, bo ona sama się tym zajmuje. Nie posiada żadnych pracowników. Udało się. Ja jeszcze ten dekret Bieruta mam w domu.
*Cud, szczęście, wewnętrzna determinacja? *
Cóż, moja babcia zawsze mówiła tak: „Pamiętam, jak przyjechał do Warszawy car, przejeżdżał przez Aleje Ujazdowskie, pamiętam jak była wojna, pamiętam Bieruta, pamiętam Stalina, pamiętam wszystkich dygnitarzy i mnie już nic w życiu nie przeraża”. Zawsze tak mówiła i tak żyła.
Zaglądały tutaj do was jakieś sławne osoby przed wojną?
Oczywiście. Bywała u nas przez szereg lat cała rodzina Mieczysława Fogga, może to taki przykry akcent, ale także cały pogrzeb, kiedy pan Mieczysław zmarł, ozdobiliśmy kwiatami. Pan Jeremi Przybora i pan Wasowski przychodzili do nas. Przez wiele lat przemiłą naszą klientką była pani Jolanta Pieńkowska. Uwielbiała kwiaty. Pani Monika Olejnik do nas zagląda. Kiedyś przepiękne gwiazdy na święta kupował pan Marek Kondrat. Też bardzo sobie chwalił.
Wiele osób znanych tu przychodzi?
Owszem, ale ja jakoś specjalnie nie nadużywam ich popularności, nie wrzucam sobie z nimi zdjęć na stronę kwiaciarni, bo to nie o to chodzi.
Ale wiele osób tak robi. To reklama…
Uważam, że w kwiaciarniach ważna jest intymność, bo może nie każdy chce, żeby było widać, że on właśnie kwiaty kupuje - wyjątkowe piękne czerwone róże - i gdzieś tam pędzi.
No właśnie…
To taka czasami niezręczność.
Czyli jest pani powiernikiem show-biznesowych tajemnic, a doradczynią w miłości również? *
Mamy młodych panów, którzy przychodzą i pytają: „Proszę pani, jakie kwiaty kupić i dla kogo? Będę się oświadczał i nie wiem, czy tylko dla narzeczonej czy ten dla mamy?”
*Co pani odpowiada? *
Oczywiście, że dla mamy też miło coś kupić. W końcu to przyszła teściowa. Doradzamy, bo młodzi często są zagubieni. Na przykład kiedyś nie było takiego zwyczaju, żeby na ślubie wręczać kwiaty rodzicom państwa młodych. Teraz to się celebruje. Rodzicom wręczane są upominki. Kiedyś tego nie było i ja zawsze podpowiadałam tym młodym ludziom, że byłoby sympatycznie, gdyby tym rodzicom podziękowali, bo to często oni wykładają pieniądze na ślub, wesele, to wszystko. „Wie pani to dobry pomysł” – mówili.
*Wyjątkowa historia, która została w pani pamięci, związana z szaloną miłością?
Pewnego dnia przyszedł pan, zamówił przepiękny bukiet kwiatów i powiedział, że on by bardzo chciał, żebyśmy to natychmiast zanieśli pod wskazany adres. Ponieważ było to niedaleko, to ekspedientka poszła zanieść te kwiaty. Pan za nią. Okazało się, że ten pan przepadł na parę dni i bał się wrócić do domu. Jak ekspedientka chciała wejść do żony z kwiatami, to ten pan po cichutku, na czworakach, przemknął do domu.
Żona przyjęła kwiaty? *
Tak, ale była bardzo zła.
*Może uratowaliście ich małżeństwo tym bukietem, kto wie? – żartuję.
Może, bo kwiaty to też symbol. Mieliśmy rodzinę państwa Kobylińskich. Pan Kobyliński przez 56 lat przychodził do mojej babci, a potem do mnie, po wiązankę z okazji rocznicy ślubu. Każdego roku kupował o jedną różę więcej. Ostatni raz, jak odwoziłam bukiet do państwa Kobylińskich, to tych róż było 56. Dla nas to było bardzo romantyczne i zawsze na tę rocznicę ślubu czekaliśmy.
Robiliśmy też przepiękną wiązankę dla pani Kingi Rusin i Tomasza Lisa, która potem przez wiele lat była powielana przez inne pary. Ta kulka z margarytek to był hit w tamtych latach i wszyscy taką chcieli mieć jaką mieli oni.
Do kwiaciarni wchodzi młody klient.
- Jak daję pieniądze na ślubie to w kopercie czy bez? – pyta.
- W kopercie, w kopercie – krzyczy pani Iwona z antresoli.
- Ale w ładnej czy w zwykłej?
- No w ładnej.Natalia wybierz panu – mówi do swojej pracownicy.
- No to problem rozwiązany, bo właśnie z koleżanką się spieramy, jak to powinno wyglądać.
*To w kwestiach etykiety i savoir vivre’u również doradzacie? – *żartuję.
Ja chyba się z tym urodziłam i wciąż wszystkim doradzam – komentuje pani Iwona.
*Są okazje, na których nie wypada dać kwiatów? *
Nie ma. Jak to nie wypada? Przecież kwiaty zawsze wypada dać! Pamiętam, jak wysłaliśmy kwiaty dla pani Jolanty Pieńkowskiej do telewizji z okazji nagrody Telekamer. To był jedyny raz, kiedy w „Wiadomościach” pani Jolanta miała na biurku piękny bukiecik kwiatów. Byłam bardzo dumna, że to od nas. Wysyłamy takie bukiety naszym stałym klientom jak odnoszą jakieś sukcesy, coś pięknego dzieje się w ich życiu, bo po prostu pogratulować wypada. Często chodzimy całą rodziną do Teatru Polonia, do pani Krystyny Jandy. Zawsze dostaje od nas bukiet firmowy z podziękowaniem za spektakl, bo uważamy, że to jest tak wyjątkowa aktorka, że należy ją rozpieszczać.
Czy kobiety kupują kwiaty mężczyznom? *
Kupują, bo są męża imieniny, urodziny, syna urodziny albo imieniny, kupują. Bez względu na przedział wiekowy. Teraz wszystko się pomieszało.
*Co jest teraz modne, jeśli chodzi o kwiaty, wiązanki itp.? Chyba wianki są na topie, szczególnie latem…
Wianki zrobiły się modne od niedawna. Ostatnio robiliśmy do takiej sesji opaskę z kwiatu, który ma niesamowity zapach czekolady i kolor ciemnego buraka. To wygląda na zdjęciach jak czarny kwiat – polska nazwa to kosmos. Ten kwiatek obłędnie pachnie czekoladą. Z tych kwiatków pani Kożuchowska miała wiązankę ślubną. Co prawda, to nie była wiązanka naszego autorstwa, ale rzeczywiście potem przychodziły panie i prosiły o podobną. Była bardzo nietypowa. Trudna bardzo roślina, bo krótkotrwała, ale efekt jest powalający.
Na wybiegach na wiosnę 2017 mnóstwo kwiatów wpiętych we włosy, ubrania, ale sztucznych. Tak się zastanawiam, czy naturalne można wpiąć sobie zamiast broszki… *
Może pani się zdziwi, ale już przed wojną tak robiono! To były tzw. kotyliony. Babcia bardzo dużo robiła takich malutkich kwiatów, głównie kamelii. Panie przypinały je sobie do żakietów, do płaszczy, do sukni. Na niedzielnym spacerze w Łazienkach Królewskich było takich kotylionów pełno! Po wojnie też przypinano kwiaty, głównie do koków, we włosy.
*No tak, „Kwiaty we włosach potargał wiatr…” – podśpiewuję.
Bardzo były popularne – potwierdza pani Iwona. - Później dziewczyny na studniówkach miały takie opaski z kwiatów na rękę. To było modne, ale dziś w zasadzie zanikło. W sumie nie wiem, dlaczego.
*Cóż, chyba wiele interesujących zwyczajów zanika. Tak sobie też myślę, że my młodzi nie znamy nawet nazw kwiatów. Nie pamiętamy o tych ogrodach z piosenki Jonasza Kofty… *
To prawda. Owszem, kiedyś był mniejszy wybór tych kwiatów, ale mimo wszystko ludzie się bardziej orientowali. Pokolenie moich rodziców przywiązywało większą wagę do nazw. Dziś często się zdarza, że wchodzi do nas taki młody człowiek i pyta: „Czy u pani są irysy?”. „Tak są” – odpowiadam. „To to jest irys!?” – dziwi się klient. Także widać, że gdzieś tam coś usłyszał, ale kompletnie nie wie, jak ten kwiat wygląda.
*Pewnie dziewczyna powiedziała, że lubi, to chciał jej kupić… *
Pewnie tak, więc jest zaskoczony. To ja pytam: „Jaki pan chce kolor?”, a on odpowiada: „A one są w różnych kolorach?!”, i znów jest problem, bo myślał, że nie będzie miał takich dylematów, a tu trzeba wybierać. „A co pani by doradziła?” – kontynuuje i zaczyna się rozmowa, bo musimy wiedzieć, czy to dla dziewczyny, żony czy dla siostry, czy do domu, jakie ma mieszkanie, co lubi itp.
Pani największe marzenie? *
Chciałabym stworzyć dekoracje dla Opery Wiedeńskiej na Koncert Noworoczny! Jestem wielką fanką florystów z San Remo, którzy to tworzą. To, co robią co roku z Operą Wiedeńską to jest dla mnie szok! Chciałabym kiedyś móc w tym uczestniczyć. Myślę, że to takie marzenie, które raczej się nie spełni, ale każdemu wolno pomarzyć czasem…
*To pani mnie zaskoczyła, bo Koncert Noworoczny głównie się słucha. Większość z nas na te kwiaty uwagi nie zwraca. Koncentrujemy się na muzyce, na panu dyrygencie. Skąd takie marzenie? *
Ta muzyka w połączeniu z tymi kwiatami, to jest dopiero coś pięknego! Jak zaczęto transmitować w telewizji Koncerty Noworoczne. Pamiętam pierwszy koncert, który oglądałam to było bardzo dawno temu. W dekoracji kwiatowej była tam kwitnąca mimoza. Te gałęzie mimozy wylewały się spośród kwiatów i to na mnie zrobiło takie wrażenie! Jaki tam musiał być zapach, bo przecież mimoza przepięknie pachnie! Ja wtedy powiedziałam do mojego męża: Jak ja bym chciała raz w życiu chociaż mieć taką szansę, żeby tam popracować przy tych dekoracjach, ale to jest takie marzenie, jakbym chciała być królową angielską. (śmiech).
*Do Pałacu Buckingham nie chciałaby pani czegoś robić? *
Jest taka jedna osoba, której bardzo chciałabym dostarczać kwiaty. To Elton John. On jest wielkim miłośnikiem kwiatów. Wydaje fortunę na świeże kwiaty do swojego domu i docenia to, co floryści robią w jego domu. Ten nacisk na świeże kwiaty, które są wymieniane co trzy dni w domu, nowe aranżacje, zapach kwiatów to jest frajda pracować dla takiego człowieka, który wchodzi do domu i mówi: „Jak pięknie!”.
*Wie pani co, ale my sobie na takich artystów patrzymy i myślimy, że to fanaberia. Przyjeżdżają do nas różne gwiazdy i w kontraktach mają zapisy, że muszą być kwiaty świeże w pokoju hotelowym, często konkretne, często w jednym kolorze. Myślimy sobie: „Fanaberia!”, a tu pani mówi, że to nie jakieś dziwactwo, ale coś pięknego, szlachetnego…
Kwiaty nie są fanaberią. Owszem, są pewnego rodzaju luksusem, bo jest to rzecz krótkotrwała i dość kosztowna. Można je nazwać towarem luksusowych, ale one dodają takiej elegancji, wyjątkowości we wnętrzu, spotkaniu czy na koncercie, w różnych miejscach i przy różnych okazjach, że uważam, że bez kwiatów nie powinno się nic dziać.
Może rzeczywiście. Niestety nie mamy kwiatów w szpitalach zbyt wiele, w polskim parlamencie też ich nie ma. Cieszę się, że coraz częściej pojawiają się na ściankach podczas imprez modowych. Wyglądają znacznie lepiej, niż banery z logami firm i patronatów.
Ma pani rację. Podobały mi się ostatnio pokazy z Paryża, gdzie podstawą aranżacji na wybiegu były piękne wazony z kallą białą. To było tak nobliwe - proste, a jednocześnie piękne. Projektanci kochają kwiaty i bardzo dobrze!
Tak sobie myślę, że kwiaty są takie ulotne, a ci wszyscy ludzie, te wszystkie pokolenia, do pani tu przychodziły i przychodzą. To zaprzecza stereotypom. Da się z kwiaciarni wyżyć? *
Może to się wydaje niedorzeczne, ale naprawdę z kwiaciarni da się wyżyć, wychować trzy pokolenia. Kwiaciarnia zawsze się dobrze miała, nawet w czasach komunizmu. Ja w swoim domu nie wyobrażam sobie dnia, w którym nie stałyby w wazonie świeże kwiaty. Proszę mi wierzyć, że takich osób jest tysiące. Czy to w butikach, czy w domach, ludzie lubią mieć świeże kwiaty w wazonach, bo to elegancja, świeżość i przyjemność.
*I pani tę przyjemność sprzedaje…
Widzi pani, no tak od 35 lat, bo kwiaty to taki zalążek raju.