ModaŁadna skarpetka zawsze poprawia mi humor

Ładna skarpetka zawsze poprawia mi humor

O nie zawsze łatwych początkach w rodzinnym biznesie, prowadzeniu własnej firmy i tworzeniu kolorowych skarpetek dla ludzi, którzy chcą żyć „po swojemu” rozmawiamy z Anną Redzicką, założycielką polskiej marki MORE.

Ładna skarpetka zawsze poprawia mi humor
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Ile masz w domu skarpetek?

Tych, które obecnie noszę, kilkadziesiąt. W ogóle - kilkaset. Rzadko się ich pozbywam, każdy wzór to jakaś historia. A że tych wzorów powstaje u nas wiele, nie mają mi się kiedy zniszczyć. Zresztą jednym z naszych wyróżników jest jakość, więc zniszczyć się nie mogą.

Nosisz tylko skarpetki More?

I Stevena. To firma rodziców.

Też skarpetkowa?

Tak. Tata założył ją, kiedy miałam 2-3 lata. Produkcji skarpetek przyglądam się więc niemal całe swoje życie. Na początku firma mieściła się u nas za domem w jednym niewielkim budynku. Moje pierwsze świadome wspomnienie z dzieciństwa to równomierny, uspokajający dźwięk pracujących maszyn dziewiarskich, które zasypiając słyszałam zza ściany swojego pokoju. Na dole stały maszyny do produkcji, na górze odbywało się formowanie skarpetek i ich pakowanie. Wcześniej trzeba je było ufarbować i wysuszyć.

Obraz
© Materiały prasowe

Ufarbować?

Maszyny do produkcji nie były tak zaawansowane jak teraz, gdy komputerowo wgrywa się do nich kompletny wzór i po czterech minutach, bo tyle trwa produkcja skarpetki na nowoczesnym sprzęcie, jest ona właściwie gotowa do noszenia. Kiedyś skarpetki robiło się z przędzy jednokolorowej, po wyprodukowaniu trzeba je było ufarbować i wysuszyć. Robiliśmy więc proste, jednokolorowe skarpetki damskie i męskie.

Zawsze wiedziałaś, że to będzie Twoja przyszłość?

Tak i nie. Z jednej strony od początku byłam przyuczana do zawodu, bo już jako dziecko pomagałam rodzicom w firmie. Oczywiście to były proste czynności, bezpieczne dla dzieci: pakowanie, sortowanie. Nigdy jednak nie czułam presji czy przymusu związanego z tym, że mam pracować w firmie rodzinnej. Z drugiej strony widziałam trudności, gdy przyjeżdżali do nas klienci z zagranicy, a nikt w firmie nie posługiwał się płynnie żadnym językiem obcym. A ponieważ lubiłam się ich uczyć, wymyśliłam, że pójdę na germanistykę i potem wykorzystam to w firmie.

Ale studiowałaś psychologię?

Marzyłam o tym kierunku, a jednocześnie znałam realia. Wiedziałam, że jest jednym z najbardziej obleganych. Germanistyka, pomimo mojej miłości do języków obcych, była planem B. Takim bardziej racjonalnym. Kiedy jednak dostałam się na psychologię, uznałam, że szkoda byłoby to stracić, a języków można się przecież uczyć równolegle.

Obraz
© Materiały prasowe

Markę More założyłaś pięć lat temu. Od razu po studiach?

Nie. Najpierw przyszłam do pracy w firmie rodziców.

Jednak.

Uczyłam się w Łodzi, nie wyjechałam więc na studia daleko. Cały czas byłam blisko firmy i jej problemów. Widziałam, że pracy jest mnóstwo, uznałam więc, że nie będę szukać szczęścia nigdzie indziej, skoro u nas jest, co robić. Początki były trudne. Musiałam się wszystkiego nauczyć. Zaczęłam od pozornie prostych rzeczy związanych ze sprzedażą. Próbowałam się jakoś w tej sytuacji odnaleźć, ale przyznaję, że to był czas, kiedy wielokrotnie stawiałam sobie pytanie, czy na pewno dokonałam dobrego wyboru.

Dlaczego?

Zdarzało się, że widziałam niezadowolenie taty z mojej pracy. Zastanawiałam się wtedy, czy nasze relacje pozostaną dobre. Zawsze dobrze się dogadywaliśmy, ale dom i praca to zupełnie coś innego. Patrząc z perspektywy czasu widzę, że musiałam się na nowo dotrzeć z rodzicami. Chociaż całe życie obserwowałam, jak pracują i wydawało mi się, że znam ich zawodowe problemy, wejście w strukturę firmy oznaczało, że nasze relacje zawodowe musieliśmy ułożyć na nowo.

Masz jeszcze czasem wątpliwości dotyczące drogi zawodowej?

Zupełnie nie. Wiem na pewno, że jestem we właściwym miejscu. Oczywiście cały czas się uczę, zdaję sobie sprawę, że dużo jeszcze przede mną, ale na pewno chcę robić to, co robię.

Obraz
© Materiały prasowe

Wracając do pytania o początki More. Pamiętasz, jak to było?

Wraz ze mną do pracy przyszło kilka nowych osób. Młodych, energicznych, z pomysłami. Udało nam się stworzyć kolorowe skarpetki w odważne wzory dla kobiet i mężczyzn. Kilka lat temu ten trend w Polsce dopiero zaczynał się rozwijać. W 2014 roku pojechaliśmy do Łodzi na FashionPhilosophy Fashion Week Poland. Było mnóstwo osób, duże marki, znani ludzie. Czuło się, że „coś” wisi w powietrzu, że ta polska moda nabiera rozpędu. Wtedy zrozumiałam, że skarpetki, które chcę tworzyć, mają być fajnym, modnym, designerskim elementem stylizacji, a nie rzeczą, którą się zakłada, bo tak po prostu trzeba. W Łodzi na nasze stoisko przyszła vlogerka Radzka. Nasze skarpetki bardzo jej się podobały. Kiedy potem obejrzałam jej vloga z Łodzi, byłam dumna, że robimy skarpetki, na które ludzie tak pozytywnie reagują.

Który etap powstawania skarpetki lubisz najbardziej?

Pierwszy. Sama niestety nie projektuję, nie mam takich zdolności artystycznych, ale potrafię sobie wyobrazić nowy wzór, wpaść na pomysł, wiem, jaki on powinien być. Lubię też zaglądać do graficzek, gdy odrabiają wzór na maszynach, by na bieżąco sprawdzać, jak wyszedł, czy coś zmieniamy czy wprowadzamy do sprzedaży. Kiedyś tata zapytał mnie, czy wiem, co poprawia mu humor. Nie wiedziałam. Może ryby? Może podróże? Może czuje się lepiej, gdy odpocznie? Powiedział, że humor poprawia mu się wtedy, gdy zobaczy ładną skarpetkę. Ja też doszłam do tego etapu. Gdy mam słabszy moment albo czuję się zmęczona po dniu spędzonym z dziećmi, a dostanę z firmy zdjęcie nowej, fajnej skarpetki, od razu nabieram energii.

Sama decydujesz, które wzory wchodzą do sprzedaży?

Tak, ale po konsultacjach z zespołem. Dziewczyny ze sprzedaży i działu obsługi na bieżąco przekazują mi uwagi klientów. Ludzie często podsyłają nam swoje pomysły na skarpetki. Niektóre z nich realizujemy. W tym roku obchodzimy piąte urodziny. Stwierdziliśmy, że to dobra okazja, by do projektowania skarpetek zaprosić osoby, które może nie zajmują się tym na co dzień, ale mają mnóstwo świetnych pomysłów. Jeszcze do końca maja można nadsyłać projekty własnych skarpetek na nasz urodzinowy konkurs. Wracając do wzorów - zdarza się, że widzę u innych coś, czego my nie zdecydowaliśmy się zrobić, myślę jednak, że to dobrze, nie wszyscy przecież musimy robić to samo.

Podpatrujesz konkurencję?

Nie. Oczywiście jakieś informacje do mnie docierają, w dobie mediów społecznościowych to nieuniknione, generalnie jednak bardzo nie lubię naśladować. Nie uległam na przykład, kiedy przekonywano mnie, że powinniśmy robić skarpetki unisex. Damskie i męskie stopy różnią się od siebie, dlatego pomimo, że robimy „pary dla par”, czyli takie same wzory dla niej i dla niego, męskie i damskie skarpetki More różnią się między innymi długością i szerokością.

Jakie masz plany na przyszłość?

Duża część naszej sprzedaży to sprzedaż hurtowa, nie tylko w Polsce, ale także za granicą, bo nasze skarpetki mają swoich dystrybutorów na Litwie i w Kanadzie, jesteśmy także w USA. W najbliższym czasie będziemy więc budować dla nich nowoczesną platformę do zamówień oraz dalej rozwijać sieć sprzedaży, nie tylko w Polsce. A poza tym od września moje dzieci pójdą do żłobka i przedszkola, zamierzam więc jeszcze bardziej angażować się w pracę.

_Anna Redzicka - ma 28 lat, jest właścicielką marki MORE produkującej kolorowe skarpetki, które od początku do końca powstają w Polsce. W tym roku marka obchodzi swoje 5. urodziny. Z tej okazji ogłosiła konkurs „Zaprojektuj swoją skarpetkę”. Najlepsze projekty skarpetek zostaną wyprodukowane i wejdą do sprzedaży. Pula nagród w konkursie to 6 tys. zł. Więcej informacji o konkursie można znaleźć na stronie marki www.morefashion.pl _

Źródło artykułu:Materiał Partnera

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)