GwiazdyLowelas i pogodynek, a one się łapią. Co jest nie tak z podejściem Polek do doświadczeń innych kobiet

Lowelas i pogodynek, a one się łapią. Co jest nie tak z podejściem Polek do doświadczeń innych kobiet

Zamiast współczuć Beacie Tadli, powinnyśmy raczej z tej współczesnej mitologii, jaką są perypetie celebrytów, wyciągać wnioski dla siebie. Skoro i tak patrzymy wścibsko w ich stronę.

Lowelas i pogodynek, a one się łapią. Co jest nie tak z podejściem Polek do doświadczeń innych kobiet
Źródło zdjęć: © ONS.pl
Helena Łygas

13.03.2018 | aktual.: 14.03.2018 08:24

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

A przecież znajomość Beaty Tadli i Jarosława Kreta zaczęła się jak w powieści. Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością – taka piękna para. Ona miała na koncie dwa małżeństwa, on jedno. W bonusie nieudany związek z ówczesną koleżanką Tadli z pracy – Agatą Młynarską oraz dziecko z Małgorzatą Kosturkiewicz, reżyserką jego programów podróżniczych. Z tą ostatnią Kret obszedł się, mówiąc eufemistycznie, nie po dżentelmeńsku.

"Taniec z Gwiazdami" to takie rodzime "Dirty dancing". Kolejne edycje bawią coraz mniej. Na pamięć znamy formułę programu, repertuar żartów starej gwardii prowadzących, a oglądane po raz setny "ogniste paso" grzeje raczej jak stara farelka, niż strzelający kominek.

Program to jednak arena show-biznesowych potyczek i romansów. Często wyłącznie domniemanych. Cała Polska kibicowała Kindze Rusin, której występy określano, nieco na wyrost, mianem psychoterapii po rozstaniu. Jej zwycięstwo było przez setki tysięcy kobiet przed telewizorami interpretowane jako rodzaj "udowodnienia swojej wartości" byłym: mężowi i przyjaciółce.

Mityczna potyczka porzuconej ze światem

Podobnego sortu walka "dobra ze złem" rozegra się i w obecnie trwającej edycji. Oto kolejna dziewczyna z sąsiedztwa po czterdziestce będzie udowadniała sobie i światu swoją wartość i odzyskiwała pewność siebie po rozstaniu.

Tym razem personifikacją polskiej kobiety porzuconej jest Beata Tadla. Jeszcze miesiąc temu uśmiechała się z walentynkowej okładki "Vivy" w ramionach czołowego pogodynka IV RP.

Kilka dni później Jarosław Kret zasugerował w rozmowie z dziennikarzem portalu plotkarskiego, że nie są już parą. Wyrazy współczucia i wsparcia zaczęły spływać w stronę Tadli, jak polski internet długi i szeroki.

Kosturkiewicz, choć związana z mediami, od lat trzymała je z dala od swojego życia prywatnego. Przerwała w końcu milczenie, żeby opowiedzieć, jak Kret zostawił ją na kilka dni przed porodem bez słowa wyjaśnienia, nie odbierał telefonu. Pojawił się niespodziewanie po dwóch tygodniach, żeby zakomunikować, że od niej odchodzi.

W wywiadzie kobieta dziękowała matce Kreta, która się nią zaopiekowała, a swoją decyzję o zdradzeniu kulisów rozstania tłumaczyła następująco – "Są takie sytuacje, gdy bierność i brak reakcji są postrzegane jako milczące przyzwolenie. Z mojej strony nie ma i nigdy nie będzie przyzwolenia na nazwanie braku zasad prawem do wolności, a braku lojalności i odpowiedzialności – dojrzewaniem".

Horror klasy B

Czy naprawdę powinniśmy współczuć dziennikarce? Mimo solidnego bagażu doświadczeń, weszła w ten związek. Jej wybór partnera można porównać do naiwności bohaterów horroru klasy B. Oto siedzą w chacie na odludziu, coś powarkuje pod podłogą, a oni, zamiast uciekać póki czas, z jakiegoś tajemniczego powodu postanawiają zejść do piwnicy.

- Kobiety rzadko kiedy ufają innym kobietom, których nie znają – mówi mi Marta Abramowicz, psychoterapeutka, którą pytam, dlaczego wydaje się nam, że akurat z nami mężczyzna mający opinię drania, obejdzie się łagodnie.

Niech pierwsza rzuci kamieniem ta, której nigdy się to nie zdarzyło. Kobieca solidarność nie jest czymś, co wysysamy z mlekiem matki. Oprócz "tych obcych" jest jeszcze jedna instancja. Kobiety nam bliskie. To ich ocenę powinnyśmy brać pod rozwagę, w brzemiennej w skutkach chorobie, jaką jest miłość.

Swego czasu show-biznes huczał od plotek, jakoby Agata Młynarska miała odradzać Tadli wikłanie się w związek z Kretem. Chociaż dziennikarka zdementowała plotki o swoich "poradach", trudno spodziewać się po niej czegoś innego. Zawsze stroniła od stawiania się w tabloidowych kontekstach. Jak było naprawdę, wiedzą tylko obie panie.

Koktajl z hormonów

- Jeśli jesteśmy zakochane, mamy tendencję do ignorowania wszelkich informacji, które ten stan mogłyby zrujnować. Dopiero po czasie interpretujemy je jako sygnały ostrzegawcze. Raczej pomyślimy, że poprzednie partnerki "zasłużyły na to, co je spotkało", że to nie była prawdziwa miłość, no i oczywiście, że w naszym związku z danym mężczyzną będzie zupełnie inaczej. Tymczasem historie o "złych chłopcach", których odmieniła miłość zostawiłabym raczej hollywoodzkim scenarzystom – opowiada mi psychoterapeutka Marta Abramowicz.

- Bywa, że wady pod wpływem koktajlu hormonów wydają się zaletami. Spotykam się z tym w gabinecie. Kobieta zarzuca partnerowi, że jest nieodpowiedzialny, a potem okazuje się, że zakochała się w nim, bo był spontaniczny, szybko jeździł na motocyklu i nie przejmował się, że następnego dnia trzeba wstać do pracy – dodaje.

Zdaniem psychoterapeutki, żeby osoba, która kończy związki w sposób, nazwijmy to – nieelegancki – się zmieniła, musi widzieć w tym wyraźne korzyści dla siebie. Przede wszystkim emocjonalne, ale czasem i innego rodzaju. Z tej prostej przyczyny, że często łatwiej jest trzasnąć drzwiami niż zmierzyć się z czyimiś emocjami, pretensjami czy zarzutami.

- Dla wielu osób znacznie trudniejsza jest praca nad relacją niż wejście w nowy związek. Z mojego doświadczenia wynika, że wyjście z modelu, w którym porzuca się kolejnych partnerów, nie przychodzi przeważnie samo z siebie. Najczęściej jest efektem zauważenia problemu i pójścia na terapię – mówi Marta Abramowska.

Wieszczka Beata

We wspomnianym wywiadzie okładkowym Kreta i Tadli z okazji tegorocznych Walentynek czytamy: "Wiele rzeczy deklarowałeś… W spełnianiu obietnic nie jesteś najlepszy. Ale już przywykłam. Z tym końcem miałam na myśli coś innego. Nigdy nie odpuszczam, czasem walczę jak lwica. Sprzeczamy się, a ja się nigdy nie poddaję, bo zrezygnować jest najłatwiej. Ucieczka to najprostsza sprawa. Ja zawsze chcę wiedzieć, jaki efekt przyniosą kłótnie, kryzysy, jak pod ich wpływem zmienimy swoje życie. A słowa są ważne. Więc nie rzucałabym na wiatr obietnic. Na przykład tego, że się ze mną ożenisz. Słowa mają dla mnie ogromne znaczenie, dla Jarka mniejsze".

- W każdym związku wcześniej czy później pojawią się tarcia i kłótnie i na to trzeba być gotowym. Jedyna ochrona jaką możemy zapewnić sobie w miłości to niezgoda na własne cierpienie – podsumowuje Marta Abramowska.

Z wiekiem zakochać się coraz trudniej. Nie ma więc co wyrzucać sobie, "jakie to głupie byłyśmy" ostatnim razem i przesadnie się asekurować. Życie z wyhodowanym na własnej piersi cynizmie to rzecz nie mniej straszna niż porozstaniowe cierpienia.

Wysłuchanie kobiet, o podobnych historiach, nic nie kosztuje. Może natomiast sprawić, że odpowiednie kontrolki zapalą się nam ciut wcześniej, a doświadczenia, które złoiły im skórę, zostaną nam oszczędzone. A jeśli nie? Cóż, w piekle jest specjalne miejsce dla kobiet mówiących "a nie mówiłam".

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (113)