Małgorzata Rozenek na głos powiedziała to, do czego większość Polek się nie przyzna
Współczesną kobietę własne zdrowie obchodzi znacznie mniej niż to, jak wygląda. Trudno jednak spotkać taką, która chwaliłaby się tym wszem i wobec. Przypadkowo czy nie, z tą hipokryzją skończyła Małgorzata Rozenek-Majdan.
"Ja uprawiam fitness, robię sobie bieżnię, robię sobie przysiady. Sport dla wyglądu, a nie sport dla sportu" – powiedziała celebrytka w pierwszym odcinku programu "Iron Majdan" wypowiadając na głos prawdę o motywacji kobiet.
Moda na fitness jest niczym innym, jak pokłosiem mody na sportową sylwetkę. Kilka dobrych lat temu kobietom marzyła się raczej sylwetka a la Cocaine Kate niż umięśnione pośladki i kaloryfer na brzuchu. W najlepsze kwitły społeczności Pro Ana, promujące niezdrowe jadłospisy z rodzaju "dieta 800 kcal" i porady "jak nic nie jeść i nie być głodną".
Oczywiście, większość z nas chciałaby jeść zdrowiej, lepiej i o stałych godzinach, podobnie jak większość z nas chciałaby dłużej i lepiej spać. Tyle że gdyby to figura modelki wybiegowej była obecnie promowana w mediach, część kobiet, ćwiczących dziś z Chodakowską, z równym zaangażowaniem by się głodziła.
- Dla 90 proc. kobiet, które do mnie przychodzą, motywacją jest wygląd. Przede wszystkim chcą schudnąć, a przy okazji wyrzeźbić mięśnie. Rzadko kiedy mówią o zdrowiu czy poprawie kondycji, to raczej mile widziane efekty uboczne – mówi Sonia Kostecka, trenerka personalna.
Kostecka nie ocenia jednak tego zjawiska negatywnie, uznaje, że każda motywacja, która działa, jest dobra. Drugą stroną medalu, w przypadku motywcji opartej jedynie na chęci poprawy wyglądu, są przetrenowania. Osoby nieprzyzwyczajone do wysiłku fizycznego, które marzą o natychmiastowych efektach spędzają na treningach za dużo czasu lub ćwiczą zbyt intensywnie.
- Wiele kobiet, z którymi pracuję, nie widzi efektów ćwiczeń, mimo że są one ewidentne. Stan niezadowolenia z własnego ciała jest dla nas niestety czymś bardzo naturalnym. Praktyka robienia zdjęć "przed i po" służy wbrew pozorom nie tylko temu, żeby móc pochwalić się na Facebooku. To też dokumentacja pracy nad ciałem. Nawet mnie zdarza mi się łapać na tym, że dumna z siebie bywam głównie, kiedy oglądam starsze zdjęcia, a nie kiedy patrzę w lustro, a na siłowni jestem codziennie – opowiada Sonia Kostecka.
Pytaniem pozostaje, dlaczego boimy się mówić głośno o swoich motywacjach na głos, tak jak Rozenek-Majdan w ostatnim odcinku swojego nowego programu.
Z jednej strony chodzi tu z pewnością o strach przed oskarżeniami o bycie próżną czy pustą. Kładziemy dzieciom do głowy, że nie liczy się wygląd, jako i nam było kładzione, a potem wstydzimy się za siebie, kiedy okazuje się, że powierzchowność nie jest dla nas tak nieistotna, jak byśmy chcieli. Z takimi rozstrzałem wartości, przez co złośliwszych nazywanym "problemami pierwszego świata", radzimy więc sobie bez uzewnętrzniania się światu.
To trochę tak, jak z narracją o sporcie jako o "szlachetnym współzawodnictwie", gdzie nie liczy się wynik, ale uczestnictwo. "Dobra dobra" chciałoby się napisać. Nikt nie ogląda sportu, w poważaniu mając wynik.
Sonia Kostecka wskazuje na jeszcze inny powód, dla którego tak niechętnie opowiadamy, że robimy coś wyłącznie dla wyglądu.
- Nie oszukujmy się, kobiety są strasznymi zazdrośnicami. Trudno im przeboleć, że koleżanka robi coś dla siebie, a już zwłaszcza, kiedy chodzi o wygląd. Jeśli do tego taka kobieta sama nie ćwiczy i nie dba o dietę, najczęściej staje się silnym demotywatorem. "Po co ty to robisz?" czy "Nie lepiej zadbać o rozwój intelektualny?" to pytania, z którym spotkała się niejedna kobieta, która nieopatrznie pochwaliła się koleżankom nową dietą i planem treningowym – opowiada Sonia Kostecka.
Zdaniem trenerki personalnej mimo wszystko warto dzielić się w mediach społecznościowych informacjami o powziętych postanowieniach. Często działają jako dodatkowy motywator, na zasadzie "Kurcze, napisałam, że chcę zrzucić 10 kilo i widziało to kilkuset moich znajomych, to może jednak pójdę dziś na siłownię".
Deklaracje z rodzaju "ćwiczę dla dobrego samopoczucia" czy "nie obchodzi mnie jak wyglądam" należy włożyć między bajki. Tego kalibru, co deklaracje kandydatek do korony miss, że jedyne, czego pragną w życiu, to pokój na świecie.
Nic nie poradzimy na to, że żyjemy w czasach coraz bardziej obrazkowych, gdzie można zostać gwiazdą udostępniając regularnie zdjęcia własnych pośladków. Moglibyśmy natomiast (spróbować) pozbyć się zakłamania, które każe nam robić z czegoś tak przyziemnego, jak chęć schudnięcia, opowieść o walce dobra ze złem. "Nowy tyłek" to nie "nowa ty", ale po prostu "ty zgrabniejsza". Nie ma tu ani wielkiej filozofii, podobnie jak nie ma niczego haniebnego w tym, że się o nim marzy.