Czas na relaks
Dlaczego kwestia pozornie tak błaha, jak fryzura żony prezydenta budzi takie emocje? Zapewne ma to swoje źródło w skomplikowanej i bolesnej historii Afroamerykanek w USA. Przez lata robiły wszystko, by upodobnić się do białych kobiet. Prostowały włosy, zakładały peruki, starały się rozjaśnić skórę, zmniejszyć nos. Dopiero trzecia fala feminizmu sprawiła, że czarnoskóre Amerykanki zaczęły śmielej czerpać ze swojego kulturowego dziedzictwa. Jednak wszyscy pamiętają, że na początku kampanii wyborczej Obamy, w 2007 roku, pod adresem Michelle często padał zarzut iż jest „wkurzoną czarną kobietą”. Może wówczas polityczni i PR-owi doradcy męża zalecili, aby nieco złagodziła swój wizerunek i mniej wybijała kwestie rasy i koloru skóry?
Na szczęście teraz Michelle Obama nie musi już myśleć o słupkach poparcia ani o obowiązującym protokole. Ostatnie dwa miesiące pierwsza dama spędziła z dala od blasku fleszy. Pojawiła się na prelekcjach w kilku szkołach, podpisała gigantyczny kontrakt książkowy z wydawnictwem Penguin, rozkoszowała się najdłuższymi od lat wakacjami. W końcu przyszła pora na relaks w kwestii włosów. Mamy tylko nadzieję, że nie oznacza to, że Michelle zamieni swoje genialne stylizacje na dresy i sneakersy. Jakby nie patrzeć, nawet poza Białym Domem jest ogromną modową inspiracją.