CAŁY TEN BLASK
Przez lata oglądałam zdjęcia ciężarnych celebrytek i zastanawiałam się, jakim cudem ich skóra wygląda tak dobrze? Czy bijący od nich blask to zasługa doskonale wykonanego strobingu, czy może jakaś wewnętrzna moc manifestująca się w tak przyziemny (ale jak piękny) sposób. Gdy okazało się, że sama będę mamą, każdego ranka w lustrze szukałam oznak osławionego blasku. I przez pierwsze kilka tygodni, jedyne co widziałam to trądzik, który pojawił się znikąd i przesuszoną skórę, błagającą o ratunek – samo picie wody w pierwszym trymestrze, gdy męczą cię mdłości, nie wystarczy. Natknęłam się jednak na opinię lekarzy ze słynnej kliniki Mayo, którzy zgodnie stwierdzili, że „pregnancy glow” czyli wspomniany już ciążowy blask, nie jest medialnym wymysłem, a faktycznym, fizjologicznym objawem czy raczej – skutkiem ciąży. Skąd się bierze? Oczywiście z hormonów. Ich podwyższony poziom sprawia, że gruczoły łojowe produkują więcej sebum, stąd naturalnie twarz ciężarnej jest bardziej błyszcząca. Jeśli produkują go w nadmiarze, oprócz błysku, jest jeszcze trądzik (jak w moim przypadku). Do tego dochodzi zwiększona ilość krwi. W ciąży mamy jej o połowę więcej, co za tym idzie tkanki są lepiej ukrwione, dostają więcej witamin (zwłaszcza jeśli przyjmujesz prenatalne suplementy), a skóra staje się bardziej promienna.
Uznałam więc, że skoro moje ciało już wykonuje tak ogromną pracę, mogę mu nieco pomóc, by faktycznie doświadczyć osławionej estetycznej zmiany. Jak na dziennikarkę zajmującą się urodą przystało, zaczęłam od kosmetyków.