Uroda#nawłasnejskórze: Co zrobić, by w ciąży wyglądać lepiej niż Beyonce?

#nawłasnejskórze: Co zrobić, by w ciąży wyglądać lepiej niż Beyonce?

#nawłasnejskórze: Co zrobić, by w ciąży wyglądać lepiej niż Beyonce?
Źródło zdjęć: © Instagram.com
Aleksandra Kisiel

Zdjęcie ciężarnej Beyonce obiegło wczoraj cały świat. Najczęściej powtarzane informacje dotyczyły oczywiście faktu, że diwa spodziewa się bliźniąt. Ale fanki urody Queen B zauważyły jeszcze jedną rzecz: ten niesamowity blask, który przebija nawet przez welon, skrywający twarz gwiazdy. Czy to magia Photoshopa? Możliwe, ale pewnym jest, że ciążowy blask to nie marketingowy chwyt. Możesz go mieć, musisz tylko wiedzieć, jak go wydobyć.

Kobiety w ciąży nie mają dziś łatwego życia. Na Instagramie co i rusz sensację robią zdjęcia ciężarnych blogerek, które w dziewiątym miesiącu podnoszą ciężary, biegają maratony i wyglądają, jakby do ciała supermodelki, ktoś dokleił im niewielki brzuszek. Przekonanie, że „ciąża to nie choroba” stało się tak popularne, że kobietom spodziewającym się dziecka stawiane są takie same wymagania, jak tym, które nie są obarczone zadaniem „stworzenia” człowieka. Rezultaty bywają różne: dla jednych kobiet to motywacja, by bardziej o siebie zadbać i uczynić ciążę jak najfajniejszym doświadczeniem. Dla innych, to tylko kolejny powód do płaczu: gdzieś w pół drogi między łazienką (poranne mdłości, które trwają 24 godziny na dobę), a kanapą (obezwładniające zmęczenie, sprawiające, że zasypiają w samochodzie, na parkingu pod pracą) zaczynają rozpaczać, że ich życie, ciąża i ciało nijak nie wyglądają, jak te z Instagrama. Wiem coś o tym. Byłam (a w zasadzie –jestem) po obu stronach tego medalu.

Get the look

1 / 5

CAŁY TEN BLASK

Obraz
© East News

Przez lata oglądałam zdjęcia ciężarnych celebrytek i zastanawiałam się, jakim cudem ich skóra wygląda tak dobrze? Czy bijący od nich blask to zasługa doskonale wykonanego strobingu, czy może jakaś wewnętrzna moc manifestująca się w tak przyziemny (ale jak piękny) sposób. Gdy okazało się, że sama będę mamą, każdego ranka w lustrze szukałam oznak osławionego blasku. I przez pierwsze kilka tygodni, jedyne co widziałam to trądzik, który pojawił się znikąd i przesuszoną skórę, błagającą o ratunek – samo picie wody w pierwszym trymestrze, gdy męczą cię mdłości, nie wystarczy. Natknęłam się jednak na opinię lekarzy ze słynnej kliniki Mayo, którzy zgodnie stwierdzili, że „pregnancy glow” czyli wspomniany już ciążowy blask, nie jest medialnym wymysłem, a faktycznym, fizjologicznym objawem czy raczej – skutkiem ciąży. Skąd się bierze? Oczywiście z hormonów. Ich podwyższony poziom sprawia, że gruczoły łojowe produkują więcej sebum, stąd naturalnie twarz ciężarnej jest bardziej błyszcząca. Jeśli produkują go w nadmiarze, oprócz błysku, jest jeszcze trądzik (jak w moim przypadku). Do tego dochodzi zwiększona ilość krwi. W ciąży mamy jej o połowę więcej, co za tym idzie tkanki są lepiej ukrwione, dostają więcej witamin (zwłaszcza jeśli przyjmujesz prenatalne suplementy), a skóra staje się bardziej promienna.
Uznałam więc, że skoro moje ciało już wykonuje tak ogromną pracę, mogę mu nieco pomóc, by faktycznie doświadczyć osławionej estetycznej zmiany. Jak na dziennikarkę zajmującą się urodą przystało, zaczęłam od kosmetyków.

2 / 5

TYLKO NIE BROKAT

3 / 5

BŁYSK I MAT

Obraz
© Archiwum prywatne | Aleksandra Kisiel

Rozświetlający makijaż to wspaniała sprawa. Ale gdy jesteś w trzecim czy szóstym miesiącu ciąży, zdarzają się dni, gdy nie masz siły podnieść szczoteczki do zębów, o pędzlach do makijażu nie wspominając. Jeśli mimo wszystko musisz „wyjść do ludzi”, a nie chcesz, by wszyscy z troską pytali, czy dobrze się czujesz, sięgnij po najskuteczniejszą kobiecą broń – czerwoną szminkę. Gdy kilka dni temu budzik nie zdołał na czas postawić mnie na nogi, musiałam zredukować poranne upiększanie do minimum. Krem CC Estee Lauder Revitalizing Supreme wystarczył, by wyrównać kolor skóry, zatuszować drobne niedoskonałości i dać skórze narzędzia, do walki ze starzeniem. A cały makijaż ograniczyłam do idealnie dobranej, czerwonej pomadki. Matowa szminka Inglot (35 zł) w odcieniu 408 to mój sposób na natychmiastowo rozświetloną skórę, bielsze zęby i bardziej wypoczętą cerę. Ma niebieskie pigmenty, które „schładzają” karnację (co w przypadku cery naczynkowej, takiej jak moja, jest bezcenna) i optycznie wybielają zęby. Jest matowa, więc trzyma się godzinami i nie konkuruje z moją lekko błyszczącą skórą (wspomniane wcześniej hormony i nadprodukcja sebum). Efekt? Wpadłam do redakcji, a koleżanka z biurka obok wygłosiła pod moją całą litanię komplementów, w tym ten jeden, który sprawił, że poczułam, że jednak w starciu z ciążą, to ja wychodzę na prowadzenie: „Jak na ciebie patrzę, to wiem, że ten ciążowy blask to nie bajka. Promieniejesz!”
Również marzy ci się „efekt wow” bez spędzania godziny przed lustrem? Musisz znaleźć odcień czerwieni, który najlepiej sprawdzi się przy twojej karnacji. Oczywiście, oznacza to trochę poszukiwań. Jeśli masz alabastrową cerę, szukaj chłodnych odcieni wiśniowej czerwieni. Kontrast między kolorem skóry, a ustami sprawi, że będziesz wyglądać świetnie. Jasna cera, ale z ciepłym blaskiem? Trzymaj się malinowych odcieni czerwieni, o chłodnych, różowych tonach. To nadal czerwień, ale brana nieco mniej na serio. Świetnie wydobędzie naturalny blask cery, a w połączeniu z mocno wytuszowanymi rzęsami da ten zalotny efekt wprost spod wieży Eiffela. W przypadku opalonej, oliwkowej skóry ogniste czerwienie o pomarańczowej bazie będą najlepsze. Trzymaj się z daleka od błękitnych tonów, ale też nie zapuszczaj zbyt daleko na pomarańczowe terytorium. Chcesz rozjaśnić skórę i ukryć jej niedoskonałości, nie zaś tworzyć kontrast jak spod lampy UV.

4 / 5

NIEZŁY KWAS

Obraz
© Archiwum prywatne | Aleksandra Kisiel

Dawne mądrości i urodowe porady nie napawały ciężarnych optymizmem. Profilaktycznie odradzano: farbowanie włosów, malowanie paznokci, opalanie się, stosowanie kosmetyków innych, niż szare mydło i krem Nivea. Część z nich obowiązuje nadal, choć nie ma ku temu żadnych naukowych wskazań. Dlaczego tak się dzieje? Żadna marka kosmetyczna nie przeprowadza badań na kobietach w ciąży, co zrozumiałe. A gdy brak twardych danych, lekarze i kosmetolodzy wolą dmuchać na zimne. Tak jest w przypadku kosmetyków z kwasami owocowymi (AHA), np. glikolowym. Przyjęło się, że w czasie ciąży kobiety powinny bezwzględnie ich unikać. Mowa nie tylko o profesjonalnych, „gabinetowych” peelingach chemicznych, ale również produktach do domowego użytku, które mają 10 czy 5 proc. stężenie kwasu glikolowego. I ja również stosowałam się do tej zasady, dopóki przez przypadek nie zaczęłam stosować serum z kwasem glikolowym. Jak to przez przypadek?

Choć zawsze czytam skład kosmetyków, jakie nakładam na ciało, tym razem wyrzuciłam opakowanie, zanim dokonałam sprawdzenia. Gdy więc zaczęłam walkę z ciążowym trądzikiem, najpierw wylądowałam u dermatologa. Starsza pani doktor, z życzliwym uśmiechem pt. dziewczyna w ciąży martwi się o skórę, zamiast o dziecko, powiedziała mi, że trądzik minie jak skończę karmić piersią i że mam się aż tak nie przejmować. Cóż, nie na taką poradę liczyłam. Zaczęłam więc przeczesywać szafki z kosmetykami, w poszukiwaniu odpowiedzi. Natknęłam się na serum-peeling o działaniu naprawczym, zakupione po wakacjach w Sephorze. Wówczas stosowałam je, aby pozbyć się niewielkich przebarwień na twarzy. Tym razem sięgnęłam po nietłuste serum w nadziei, że pomoże w oczyszczeniu skóry i odkryciu słynnego blasku, skrytego pod zbyt grubą warstwą niedoskonałości. Wiedziałam, że kosmetyk nie działa od razu. Ale po trzech tygodniach moja skóra stała się ewidentnie jaśniejsza, kolor był wyrównany, a trądzik pojawiał się już tylko w okolicach brody. Zachwycona, zaczęłam szukać w sieci listy składników. I dopiero wtedy doczytałam, że preparat zawiera kwas glikolowy, w stężeniu ok. 5 proc. Spanikowana szukałam informacji na temat szkodliwości kwasów AHA w ciąży. Oczywiście znalazłam mnóstwo artykułów w parentingowych mediach, które arbitralnie mówiły, czego używać nie wolno, ale nie tłumaczyły już dlaczego. Bardziej wiarygodne wydały się więc opinie niektórych dermatologów z USA, którzy przekonywali, że kwasy owocowe w niskim stężeniu, o odpowiednim pH i buforowaniu nie mają szans przeniknąć do krwioobiegu, więc nie powinny powodować żadnych uszkodzeń płodu.
Postanowiłam zapytać u źródła, jak to jest z tą ciążową pielęgnację. Dr Joanna Suseł specjalista dermatolog, ekspert medycyny estetycznej Centrum WellDerm, zaleca ogromną uważność. - Wielu zabiegów nie zalecamy kobietom w ciąży nie dlatego, że są niebezpieczne, czyli zagrażają ich zdrowiu czy ciąży, tylko dlatego, że mogą powodować powikłania, których leczenie w ciąży jest bardzo trudne. Tak jest w przypadków kwasów. Peeling z kwasem glikolowym, nawet o niskim stężeniu, może reaktywować opryszczkę na skórze twarzy, która wymaga zastosowania leków doustnych przeciwwirusowych, czego w okresie ciąży chcemy na pewno uniknąć . Również może się zdarzyć, że po tego typu zabiegu dojdzie do wtórnego nadkażenia bakteryjnego, co będzie skutkowało leczeniem z zastosowaniem miejscowych czy nawet ogólnych antybiotyków, których w ciąży wolimy nie stosować. Częstym powikłaniem po kwasach, szczególnie w przypadku skóry w trakcie przemian hormonalnych, mogą być także przebarwienia, ich leczenie wymaga zastosowania silnych substancji w stężeniu, którym w ciąży zastosować nie można. Jedynym kwasem, który w 100 proc. bezpiecznie można zastosować u kobiet w ciąży jest kwas azelainowy – taka terapia powinna się odbywać pod okiem dermatologa - wylicza dr Suseł.
Lekarze za oceanem, którzy dopuszczają stosowanie kwasów, zawsze zalecają stosowanie kremów z filtrem UVA/UVB. Inaczej prosimy się o przebarwienia i obowiązkowo musimy obserwować reakcje naszej skóry – jeśli tylko pojawiają się zaczerwienienia, dyskomfort czy reakcje alergiczne, kosmetyk trzeba odstawić.

Każda ciężarna musi sama zdecydować, na jakie „ryzyko” jest gotowa. Ja zaufałam opiniom lekarzy, którzy polecają swoim pacjentkom specyfiki z kwasem glikolowym, ale absolutnie odradzają profesjonalne zabiegi, podczas których używa się kwasu o 50 proc. stężeniu. Moja skóra ewidentnie zgadza się z tym wyborem, jednak doskonale wiem, że to co działa na moją cerę, niekoniecznie musi sprawdzić się u innych osób. Dlatego ostrożność jest bardzo wskazana.

5 / 5

Salonowa alternatywa

Obraz
© Instagram.com

Wiem doskonale, że najskuteczniejsze produkty do pielęgnacji cery: retinol, kwas salicylowy czy zabiegi laserowe w ciąży są niewskazane. Czy więc wyprawę do gabinetu medycyny estetycznej trzeba odłożyć do czasu rozwiązania?
Na to pytanie odpowiada kosmetolog Urszula Chodorska-Lema z Centrum WellDerm. - Nieprawdą jest, że kobiety w ciąży mają zostać przy kremie Nivea i szarym mydle - śmieje się. - Można korzystać z pielęgnacji gabinetowej! Szczególnie polecanym dla kobiet w ciąży jest zabieg bezdotykowej hydroabrazji Jet Peel, jest to oczyszczanie skóry strumieniem soli fizjologicznej. Regularne stosowanie tego zabiegu pozwoli utrzymać skórę w dobrej kondycji, a osobom, które maja problemy z zanieczyszczeniami pomoże w utrzymaniu czystości skóry. Połączenie hydroabrazji z maską z zieloną herbatą zadziała łagodząco i bakteriostatycznie, co dodatkowo wesprze w walce z trądzikiem i zaskórnikami. Jeśli zabieg hydroabrazji zakończymy serum w witaminą C czy działającym antyoksydacyjnie kwasem ferulowym (Ferulic C Peel) sprawimy, że skóra będzie pełna blasku. Bezpiecznie możemy stosować także kwas hialuronowy, który ma doskonałe właściwości nawilżające.
Jeśli chodzi o pielęgnację domową, przyszłe mamy powinny pamiętać o tym, że skóra w ciąży się zmienia i zwykle staje się dużo bardziej wrażliwa, a ze względu na zmiany hormonalne bardziej podatna na przebarwienia, kosmetyki powinny być więc bardzo łagodne, najlepiej z aptecznej półki. I bezwarunkowo należy pamiętać o wysokich filtrach przeciwsłonecznych - przypomina.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (5)