Niepełnosprawny 47‑latek dorabia do renty rozdając ulotki. Marzy o kobiecie, która zechciałaby iść z nim na tańce
Pan Radek nie rozmawia z dziennikarzami dla popularności. Ostatnio odmówił pojawienia się w telewizji śniadaniowej. Liczy, że dzięki mediom uda mu się to, co dotychczas się nie udawało. Chciałby znaleźć przed zimą pracę pod dachem. No i zakochać się.
29.05.2018 | aktual.: 29.05.2018 19:30
Zrobiło się o nim głośno kilka tygodni temu po artykule dziennikarki Darii Różańskiej. Potem jedna ze stacji telewizyjnych nakręciła o nim materiał. Pan Radek był zawiedziony. Wyraźnie prosił reportera, żeby w programie nie było fragmentów, w których się rozkleja. Nie lubi użalania się nad sobą.
47-latek ma orzeczoną niepełnosprawność pierwszego stopnia. Urodził się z porażeniem mózgowym i przez 7 lat w ogóle nie chodził. Od 10 lat rozdaje ulotki, najczęściej w okolicach ulicy Domaniewskiej w Warszawie. Na życie tylko z renty i dodatku pielęgnacyjnego nie byłoby go stać.
Brak pieniędzy nie jest dla pana Radka głównym problemem, zdążył się przyzwyczaić. Bardziej doskwiera mu samotność.
- Nie szukam żony, chociaż nie wykluczam. Dla mnie papierek nie jest ważny. Chciałbym mieć z kim pójść na kawę, do zoo. Do Siedlec na zabawę czasem pojechać. Park w Powsinie też jest piękny na randkę. Co dalej, to już czas pokaże. O seks mi nie chodzi, jeśli miałoby coś być, to przy bliższej znajomości. Fajnie by było, gdyby lubiła tańczyć, tak jak ja – opowiada mi, kiedy spotykamy się niedaleko stacji metra Wilanowska.
Jego pierwsza miłość miała na imię Hania. Poznali się w latach 80., w szkole podstawowej w Konstancinie. Pan Radek mieszka tu z mamą do dziś. Hania była bardzo pilną uczennicą, czasem pisała za Radka wypracowania, żeby nie dostał bury od nauczycielki. Siedzieli razem w ławce przez 3 lata, od V klasy do końca szkoły.
Podstawówka przy ulicy Długiej oprócz zajęć oferowała rehabilitację. Hania miała ciężką skoliozę, była z Sierpca i mieszkała w internacie. Po szkole kontakt się urwał. W domu rodziców Hani nie było telefonu, a pan Radek bardzo nie lubił pisać listów. Dzisiaj trochę żałuje, czasem zastanawia się, co u niej słychać.
- Chciała iść do szkoły gastronomicznej, nie wiem, czy się jej udało. Gdyby się jakimś cudem do mnie odezwała, byłoby super. Może przypadkiem przeczyta artykuł i pewnego dnia zadzwoni? – zastanawia się pan Radek.
Potem szczęście do kobiet mu nie dopisywało. Ma co prawda sporo koleżanek. Tyle że wszystkie są mężatkami. Jedną poznał na grillu u znajomych, inną w Parku Skaryszewskim – kupił watę cukrową od jej mamy, a następnym razem przy stoisku była już córka. Tak zaczęli rozmawiać. Kobiet się nie boi, ale na ulicy zaczepiać ich nie chce.
- A co jeśli ktoś nie życzy sobie nagabywania? Poza tym nie wiem, co miałbym powiedzieć, no przecież nie "Dzień dobry, podoba mi się pani, chodźmy do zoo", to jakoś nie przystoi. Może to zresztą taka wymówka na brak odwagi – tłumaczy pan Radek.
Kilka dobrych lat temu dziewczynę postanowił znaleźć w klubie. Wtedy łatwiej podejść, do tego koledzy śmiali się, że lepiej tańczy niż chodzi. Wiele razy usiłował wejść na imprezy, bezskutecznie. Do warszawskich klubów nie chcieli go wpuścić ochroniarze. Niektórzy tłumaczyli, że nie będą go przecież wynosić, jeśli się upije ani brać odpowiedzialności, gdyby się potknął, inni nie podali wyjaśnień, tylko kazali odejść. Udało się tylko raz – przyszedł wtedy ze znajomą, która zrobiła awanturę. Od kilku lat na imprezy woli jeździć do Siedlec.
- Nazywa się to wieczorki taneczne u Pani Lucynki, żaden klub, raczej sala. Trochę jak na weselu. Białe obrusy, orkiestra na żywo. Alkoholu nie ma, ale można sobie przynieść. Mi na całą noc, od 20 do 2 w nocy, wystarczają trzy piwa. Wódki nie pijam. Najpierw nie chciałem tam jechać. Kolega mnie namawiał, ale byłem negatywnie nastawiony. "Gdzie ty mnie ciągniesz, sto kilometrów od domu, no zwariowałeś" – broniłem się. Potem zbywałem go, że mama jest stara, schorowana i mnie nie puści, to przyszedł do mnie do domu i tak ją zbałamucił, że jeszcze go na obiad zaprosiła – opowiada pan Radek.
Początkowo liczył, że kogoś pozna, ale na wieczorki przychodzą przeważnie pary. Nie przeszkadza mu to w obtańcowaniu wszystkich dziewczyn. Najpierw zawsze prosi o zgodę ich partnerów. Przeważnie się godzą – i panowie, i panie.
- Raz tylko jeden facet odmówił, ale grzecznie, nie tak, jak ochroniarze. Rozumiem, że ktoś może sobie nie życzyć, żebym tańczył z małżonką. Związków nie rozwalam – podkreśla.
Ostatnio był w Siedlcach w ubiegłą sobotę. Lubi tam jeździć, czuje się swobodnie, nikt nie patrzy na niego dziwnie. No i ta muzyka na żywo. Chłopaki z zespołu mówili, że widzieli program w TVN-ie. Śmiali się, że jest teraz bardziej znany niż oni, chociaż oni mają kapelę.
Po emisji programu telefon pana Radka się rozdzwonił. Tyle że nikt nie chce mu dać pracy. Jedna z korporacji zadeklarowała chęć zatrudnienie go, ale mężczyźnie nic o tym nie wiadomo. Osoby, które do niego dzwonią przeważnie pytają o numer konta, żeby przelać mu pieniądze, ale odmawia. Szuka pracy, nie jałmużny.
Pan Radek doskonale zdaje sobie sprawę, że za problem ze znalezieniem drugiej połówki odpowiada jego stan zdrowia. Nie każdy akceptuje to, jak się porusza. Niektórych to odstrasza. Chciałby, żeby istniało jakieś miejsce spotkań dla osób z niepełnosprawnościami. On sam od końca szkoły nie poznał nikogo z podobnymi problemami. Być może dlatego, że nie ma internetu. To też uniemożliwia szukanie dziewczyny na portalach randkowych.
Usiłuję podpytać pana Radka, jakie kobiety mu się podobają. Podkreśla, że nie zwraca uwagi na wygląd, wiele razy przekonał się, że liczy się charakter i to, czy ktoś jest dobrym człowiekiem.
Jednak kiedy rozmawiamy dłużej, wspomina mimochodem, że lubi blondynki. W ogóle długie włosy u kobiet. Natychmiast dodaje, że brązowe włosy też są oczywiście ładne, chyba żeby nie sprawić mi przypadkiem przykrości. Pan Radek lubi kobiety, które dużo mówią. Raczej wesołe niż melancholijne.
- Ale gdyby jakaś nieśmiała pani chciała się ze mną spotkać, to też byłbym szczęśliwy. Najważniejsze, żeby zaakceptowała mnie z moją niepełnosprawnością. Żeby się mnie nie bała, nie chciała odtrącić. Dwie osoby muszą się przede wszystkim szanować – dodaje.
Pan Radek deklaruje, że chciałby się spotykać z kobietą między 30. a 50. rokiem życia. Dla dwudziestolatki byłby chyba za stary, no i głupio byłoby chodzić na randki z kimś w wieku mamy. Pół godziny po naszej rozmowie dzwoni do mnie z autobusu do domu. Prosi, żebym napisała jednak, że wiek nie gra roli. Najważniejsze, żeby kobieta go zaakceptowała.
Jeśli jesteś zainteresowana znajomością z Panem Radkiem, napisz do autorki na adres: helena.lygas@grupawp.pl