W jej legendarnym domu mody "Biba" przesiadywała cała bohema artystyczna i ubierały się ówczesne ikony stylu. Barbara Hulanicki w latach 60. stworzyła imperium i dosłownie zawładnęła brytyjską stolicą mody. Swingujący Londyn, krótkie spódniczki i pierwsza sieciówka na świecie - poznajcie historię najbardziej wpływowej polskiej projektantki.
Czasy jej świetności przypadają na lata 60., gdy wraz z mężem otworzyła legendarny dom mody Biba. Wygodne kanapy, głośna muzyka i chodzące po ostatnim piętrze budynku flamingi. Czegoś takiego nie było jeszcze w historii mody. Hulanicki serwowała unikalny styl, który był połączeniem artystycznej bohemy, Art Nouveau i dekadencji. Swingujący Londyn szybko go podchwycił, a do stałych bywalców Biby należały największe gwiazdy ówczesnych czasów. Nie bez powodu w 2012 roku królowa Elżbieta II przyznała jej za dokonania w modzie Order Imperium Brytyjskiego.
Głośno zrobiło się o niej znowu na jesieni 2015, gdy 79-letnia artystka zdradziła na łamach "Sunday Times", że planuje stworzenie kapsułowej kolekcji dla marki Biba. Swingujący Londyn, krótkie spódniczki i pierwsza sieciówka na świecie. Zajrzyjcie do galerii i poznajcie historię najbardziej wpływowej polskiej projektantki Barbary Hulanicki!
Artystka i ekscentryczka
Artystka z własną wizją mody i ekscentryczka, która nigdy nie szła na kompromis. Ciemne okulary, czarny uniform i charakterystyczna blond grzywka - to cechy rozpoznawcze polskiej projektantki. Barbara Hulanicki od początku swej kariery niewiele się zmieniła i wciąż pełna jest pozytywnej energii. Stworzyła miejsce, w którym wypadało bywać. Przez Bibę przewinęły się takie sławy jak Twiggy, Brigitte Bardot czy Mia Farrow. To tu też swoje dziewczyny i kochanki przyprowadzali Mick Jagger i reszta zespołu The Rolling Stones, The Beatles i David Bowie. By umilić im czekanie na ukochane, w butiku znajdowały się wygodne kanapy, na których można się było nawet zdrzemnąć. Co ciekawe, w Bibie pracowała sama Anna Wintour, która dorabiała sobie jako ekspedientka. Bibę po prostu trzeba było odwiedzić.
Szalone połączenia
Kolekcje Hulanicki obfitowały w szalone połączenia oraz rozmaite wariacje na temat mini spódniczek i sukienek. Nie brakowało lamparcich wzorów, koszulek sportowych w żywych kolorach, aksamitnych spodnium czy oryginalnych pióropuszy. Na początku sprzedaż odbywała się za pomocą poczty wysyłkowej. Zainteresowanie rzeczami było jednak tak duże, że wkrótce wraz z mężem postanowiła otworzyć mały butik. Projekty rozchodziły się w tysiącach egzemplarzy i sprzedawały się jak świeże bułeczki. Kobiety z epoki swingującego Londynu były zafascynowane nowatorskimi projektami. Miały dość zachowawczej mody i chciały zaakcentować swą seksualność.
Lew i Helmut Newton
Nie zawsze współpraca Hulanicki z gwiazdami układała się pomyślnie. Wśród odwiedzających Bibę była Yoko Ono - artystka i partnerka Johna Lennona. Performerka na jeden ze swoich występów w telewizji wypożyczyła ubrania od polskiej projektantki. Na wizji dokonała ona spektakularnego dzieła zniszczenia. Akt oglądała sama Hulanicki, która - widząc proces cięcia wszystkich ubrań swego projektu na małe kawałeczki - omal nie dostała zawału.
U Biby wszystko było możliwe. Autorem zdjęć promujących kolekcje był uznany fotograf Helmut Newton, a w jednej sesji zdjęciowej pojawił się nawet żywy lew. By nie doszło do wypadku, został on podobno poddany działaniu środków uspokajających, tak by nie zaatakował pozującej z nim modelki.
Ciotka milionerka
Chrześnica marszałka Rydza-Śmigłego i córka polskiego dyplomaty Witolda Hulanickiego. Gdy miała 12 lat, straciła ojca. Wtedy wraz z matką opuszcza Polskę i trafia do Brighton. Mieszka tam wraz z matką i siostrami w obskurnym mieszkaniu. W pewnym momencie odnajduje je ciotka Sophie, która była milionerką i dziedziczką fortuny. Ta widząc w jakich warunkach mieszkają, nakazuje im się spakować i wynajmuje dla nich apartament w samym hotelu Ritz.
Zaczęło się od rysunku
Wkrótce Hulanicki udaje się dostać do prestiżowej szkoły Brighton Art School. Tuż po zakończeniu studiów wygrywa swój pierwszy konkurs na kostiumy plażowe zorganizowany przez dziennik "London Evening Standard". Dzięki temu zostaje zauważona przez media i trafia do "The Times". Cały czas pracuje jako ilustratorka. Na swoim koncie ma współpracę z "Daily Express" i "Homes and Gardens". W końcu udaje jej się trafić do samego "Vogue’a" i jej ulubionego tytułu ""Women’s Wear Daily". Na początku tworzy rysunki głownie dla celów reklamowych, potem zaczyna szkicować sylwetki z pokazów mody. Gdy w "Daily Mirror" pojawia się jej rysunek sukienki z kraciastej bawełny bez rękawów, nie ma już odwrotu od projektowania. Wspomniana sukienka sprzedaje się w 17 tys. egzemplarzy i gwarantuje je wkroczenie do grona najbardziej wpływowych w tamtych czasach projektantów.