Czworonożne ocieplanie wizerunku
Skandale z udziałem prezydenta mają najróżniejszy kaliber. Ten duży - rzekome podsłuchy zaordynowane przez Baracka Obamę i ten mniejszy - brak psa w Białym Domu. Ta ostatnia informacja od pewnego czasu elektryzuje media. Dlaczego? Bo Trump to pierwszy od 120 lat prezydent, który nie ma psa. A ludowa mądrość głosi, że kto nie lubi zwierząt, ten nie lubi ludzi. Nic więc dziwnego, że Amerykanie chcieliby, aby prezydent w końcu dał się wsadzić w założone dla niego ramy, sprowadził do Waszyngtonu żonę i najmłodszego syna (ich decyzja, aby do końca roku szkolnego mieszkać w Nowym Jorku kosztuje amerykańskich podatników milion dolarów dziennie) oraz przygarnął psa.
Ponoć zwolennicy Trumpa również mu to sugerowali. W listopadzie 2016 roku, już po wybranych wyborach mówiło się, że prezydent-elekt przymierza się do adopcji szczeniaka, mieszanki golden retrivera i pudla imieniem Patton (na cześć podziwianego przez Trumpa generała Pattona). Zdjęcia uroczego szczeniaka trafiły do gazet, a goście, którzy uczestniczyli w kolacji z okazji Święta Dziękczynienia, organizowanej w rezydencji Mar-a-Lago na Florydzie relacjonowali wręcz, że Barron Trump cały się rozpromienił, oglądając zdjęcia szczeniaka. Jednak czas mija, a psa na trawniku przed Białym Domem (South Lawn), jak nie było, tak nie ma. A szkoda. Bo uroczy czworonóg mógłby zjednać prezydentowi zwolenników.
Doskonale wie o tym Barack Obama, który z poszukiwania obiecanego psa dla córek, po wygranej w 2008 roku, zrobił swoistą kampanię reklamową. Ostatecznie Sasha i Malia stały się opiekunkami portugalskiego psa dowodnego, którego otrzymały od senatora Edwarda Kennedy’ego. Bo - uroczy psiak po kilku latach doczekał się kompana. Dołączył do niego Sunny. Czworonogi cieszyły się tak wielką popularnością, że miały swój własny kalendarz imprez, którym zarządzała Michelle Obama. Nieustannie ktoś chciał fotografować się z czarno-białymi sierściuchami.