Katarzyna Kobro
W 1947 roku postanowił uderzyć w jej najczulszy punkt, wniósł sprawę do sądu o pozbawienie Kobro praw rodzicielskich. Zarzucał Katarzynie, że wynaradawia Nikę i buntuje przeciwko niemu. Ponadto próbował udowodnić przed sądem, że Kobro nie potrafi zająć się córką. Ten zarzut odpierała po latach w swoich książkach Nika Strzemińska, wspominając matkę jako kobietę, która robiła wszystko, by w domu nie było brudu i głodu. Chociaż do perfekcyjnej pani domu artystce było daleko. „Niejednokrotnie powtarzała, że dom jest dla niej, a nie odwrotnie. Któregoś razu, stojąc nad miską brudnych naczyń, stwierdziła: Nie zamierzam pół życia tracić na porządki i zmywanie – po czym z rozmachem cisnęła talerz przez okno” - pisała Nika.
W czasie batalii sądowej Strzemiński nadal mieszkał z rodziną i utrzymywał żonę i córkę. Jego sytuacja materialna była o wiele lepsza niż niepracującej żony. Kobro starała się zarabiać, szyjąc szmaciane lalki. Po przegranej sprawie sądowej Władysław wyprowadził się z domu. Pieniądze na dziecko przekazywał żonie przez swoich studentów. W sądzie Kobro oczerniała męża, by wywalczyć korzystny dla siebie wyrok, jednak do jego uczniów mówiła: „Wy go słuchajcie, on wie, co mówi”. Sama jako artystka czuła się zbędna, tworzyła głównie akty na swój prywatny użytek. Jej prace, które powstawały po wojnie, nie były prezentowane na żadnych ówczesnych wystawach.
Zalegały w domu, wzbudzając bardziej zdziwienie niż podziw odwiedzających Kobro sąsiadów. Pytali, kiedy rzeźba zostanie dokończona i będzie można rozpoznać rysy twarzy. Katarzyna nie była już wtedy pewną siebie prekursorką awangardy, lecz jak zapamiętali ją znajomi, przedwcześnie podstarzałą, drobną, chudą, rozdygotaną kobietą, którą spalały nerwy.
Sytuacji artystki nie poprawiła wystawa zorganizowana w sali neoplastycznej w łódzkim muzeum, gdzie pojawiły się jej dawne prace. Kobro zrezygnowała z rozwoju artystycznego i znalazła zatrudnienie jako nauczycielka rosyjskiego. Strzemiński zaś w tym czasie stworzył serię obrazów, przez wielu uważaną za najciekawszą część jego twórczości – były to tzw. powidoki. Fenomen tych obrazów w prosty sposób wytłumaczył swojej córce: „Popatrz w słońce. Jeśli teraz szybko zamkniesz oczy, zobaczysz to samo, co ja namalowałem. Powidok jest tym, co wynosisz pod powiekami, spoglądają prosto w słońce”.
Wkrótce skończyła się dobra passa Władysława. Przyjęte przez polskie władze zasady socrealizmu odrzucały sztukę nowoczesną. Nowatorski program nauczania, opracowany przez Strzemińskiego, nie spodobał się ministrowi Sokorskiemu. W 1948 roku artysta został więc zwolniony z uczelni. Od tej pory Kobro nie mogła już liczyć na wsparcie finansowe męża, który sam wegetował.
Z marnej pensji nauczycielskiej i szycia lalek starała się utrzymać siebie i córkę. W 1950 trafiła do szpitala. Diagnoza - rak z przerzutami. Objawy choroby – bóle brzucha, osłabienie - dokuczały jej od dawna, lecz ignorowała je, zajęta walką w sądzie, zarabianiem, utrzymaniem domu. Zmarła 21 lutego 1951 roku w hospicjum. Odeszła w zapomnieniu. Na jej pogrzeb przyszło tylko kilka osób, zabrakło wśród nich Strzemińskiego. On sam zmarł kilkanaście miesięcy później. Do końca życia pracował nad książką „Teoria widzenia”.