Blisko ludziPoznajcie Charlotte. Alter ego Daniela, który kandyduje w wyborach

Poznajcie Charlotte. Alter ego Daniela, który kandyduje w wyborach

- Nie rozumiem, dlaczego zabawianie publiczności w peruce jest dla kogoś gorszym hobby niż polowanie - zastanawia się Daniel Michalski. Pracował na stacji benzynowej i na kolei, a teraz utrzymuje się z występów drag queen i kandyduje w wyborach samorządowych.

Poznajcie Charlotte. Alter ego Daniela, który kandyduje w wyborach
Źródło zdjęć: © WP.PL
Helena Łygas

13.10.2018 | aktual.: 14.10.2018 15:53

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jako drag queen Daniel występuje już od dekady. Jego kobiece alter ego - Charlotte - prowadzi bingo w jednej z warszawskich klubokawiarni. Dokładnie takie, na jakie chodzą amerykańscy emeryci. Publiczność dostaje karteczki i zakreśla numerki, a Daniel-Charlotte losuje piłeczki z liczbami. Wygrywa ten, kto trafi wszystkie.

Drag queen po babci

- Ludzie, którzy nigdy nie widzieli występu drag queen, myślą, że to jakiś peep-show, coś "zboczonego". A Charlotte to po prostu taki klaun. Ma zabawiać. I chyba jej to wychodzi, bo odkąd odszedłem z pracy w PKP, utrzymuję się z występów jako drag queen. To trochę coś jak Mariolka z kabaretu Paranienormalni, tylko bardziej niszowe. Ludzie tak już mają, że śmieją się z facetów przebranych za babki, nie ma w tym nic złego - mówi Daniel.

Charlotte to jednak nie tylko rozrywkowa panienka, ale drag queen z przesłaniem. Podczas występów potrafi tłumaczyć, gdzie można zrobić darmowe badania na HIV, albo - jak na absolwenta politologii przystało - dlaczego konstytucja jest taka ważna. Skoro tak dużo ludzi go słucha, szkoda byłoby zmarnować okazję i tylko zabawiać publikę.

Daniel twierdzi, że Charlotte to imię po babci Leokadii. Trudno doszukiwać się w tym logiki, ale taki właśnie jest świat drag queens - napędzany przez poczucie humoru pure nonsense. Z babcią Daniela Charlotte ma jednak niewiele wspólnego. Jest rubaszna, pewna siebie, nieźle tańczy, a jeśli już kogoś przypomina, to Divine. Bohaterkę filmu "Różowe flamingi” z lat 70., który ma łatkę najobrzydliwszego obrazu w historii kina. Divine jest kultową postacią wśród performerów przebierających się za przerysowane postaci kobiece. Tak jak Charlotte jest kultową postacią wśród polskich drag queens.

Obraz
© WP.PL

Charlotte unijna

O Danielu Michalskim zrobiło się głośno dwa lata temu, kiedy z ramienia Partii Zielonych wystartował w wyborach do Parlamentu Europejskiego. W wyborach nie kandydowała dotychczas żadna polska drag queen, a Daniel nie zamierzał kryć się z tym, że po godzinach zamienia się czasem w Charlotte. Nie spotkał się z dobrym przyjęciem przez ludzi, którzy usłyszeli o nim wtedy pierwszy raz.

- Nie rozumiem, dlaczego zabawianie publiczności w peruce jest dla kogoś nieakceptowalne. Ludzie w wolnym czasie robią przeróżne rzeczy. W czym kreowanie postaci scenicznej jest gorsze niż polowanie albo robienie na drutach? - zastanawia się Daniel.

Coming-out online

Mama Daniela z Charlotte nigdy nie miała problemu. Była na kilku występach, chociaż trzeba przyznać, że na drag queen nadal się nie zna. Ostatnio przywiozła Danielowi w prezencie gustowny biustonosz. Strasznie się śmiał. Żeby matka drag queen nie wiedziała, że jej dziecko nie jest wcale transwestytą-fetyszystą?

Pani Jola wyjechała kilka lat temu do Wielkiej Brytanii. Mimo że pracowała na kilka zmian jako pielęgniarka i miała na utrzymaniu już tylko najmłodszego brata Daniela, finansowo nie wyglądało to wesoło. Danielowi przyszło ostatnio do głowy, że nie ma pojęcia, czy Kacper wie, że jego starszy brat jest gejem. W końcu od 4 lat nie mieszkają razem.

- Akurat u nich byłem i postanowiłem podpytać mamy. Ona na to: "Kacper, chodź no tu” i pyta go bez ceregieli. Powiedział, że pewnie, tak samo jak wie, że jestem drag queen Charlotte. Popukał się w głowę i powiedział, że ma mnie przecież na Facebooku - śmieje się Daniel.

Obraz
© WP.PL

"Panowie, zapuśćcie silniki i niech wygra najlepsza kobieta"

Drag queens powoli wchodzą do mainstreamu. Przede wszystkim za sprawą superpopularnego w Stanach, a w Polsce dostępnego na Netflixie programu rozrywkowego "RuPaul’s Drag Race”. To coś jak talent show dla drag queens. Przebrani za kobiety performerzy konkurują, przygotowując się do występów tematycznych.

Polskie drag queens, to póki co, ubogie kuzynki amerykańskich koleżanek. Jednak sporo się zmienia. Występują już na imprezach firmowych i na wieczorach panieńskich. Śpiewają z playbacku, tańczą, robią stand up’y. Powoli wygryzają z wieczorów panieńskich striptizerów. Daniel ostatnio był na jednym pod Poznaniem. Robił konkursy dla przyjaciółek panny młodej, a potem siedział i żartował z dziewczynami do rana przy winie. Tak już ma, że gdzie się nie pojawi, jest duszą towarzystwa. Bycia drag queen, tak jak bycia komikiem, nie do końca da się nauczyć. Trzeba mieć charyzmę i być otwartym na ludzi.

Po pierwsze: komunikacja (podmiejska)

Dwa lata temu Daniel nie zdobył mandatu, ale nie zniechęcił się. 21 października będzie można głosować na niego w wyborach do sejmiku województwa mazowieckiego. Tym razem będzie kandydował z listy SLD. Przygotował już nawet ulotki - poważna mina, biały kołnierzyk, a wokół tęczowe serduszka. Myliłby się jednak ten, kto założyłby, że w jego programie priorytetem jest kwestia dyskryminacji osób LGBT. Uważa, że na szczeblu lokalnym są bardziej palące, a przy tym łatwiejsze do rozwiązania problemy. Drażni go, że niektórzy kandydaci zajmują się wyłącznie kwestiami LGBT, a przecież mają reprezentować wszystkich mieszkańców, a nie tylko mniejszości.

- Mamy 2018 rok, a są obszary tak fatalnie skomunikowane, że mnóstwo ludzi, żeby zdobyć wykształcenie czy pracować, zmuszonych jest wstawać w środku nocy. Prysznic, śniadanie i biegniesz na autobus pośrodku niczego. Potem przesiadka albo dwie i w momencie, w którym docierasz do pracy, jesteś już wykończony. To i tak wersja optymistyczna, bo jeśli któreś z ogniw zawiedzie, spóźniasz się godzinę. A po pracy? Powtórka! Skutki złej komunikacji mają też charakter społeczny. Jeśli wstajesz o nieludzkich porach i tracisz kilka godzin dziennie na dojazdy, siada ci życie rodzinne i towarzyskie. Kiedy jesteś na studiach, nie możesz nigdzie iść po zajęciach, bo musisz biec na pociąg. Niby bywasz w Warszawie, ale z tego nie korzystasz, bo jesteś niewolnikiem rozkładów jazdy. Jeśli założyłeś rodzinę, zdarza się, że w tygodniu jej niemal nie widujesz. W mazowieckim takich ludzi są rzesze, bo ceny wynajmu mieszkań w Warszawie są zaporowe - zapala się Daniel, który o transporcie może opowiadać godzinami.

Jeszcze w trakcie studiów zaczął pracować na kolei, przez 10 lat był kierownikiem pociągów. Często sprawdzał bilety. A że ma zwyczaj zagadywania ludzi, poznał tysiące osób, dla których pół dnia w drodze to standard. Nastolatków zasypiających nad notatkami i facetów, dla których w tygodniu wymiana czułości z żonami ogranicza się do zjedzenia zostawionych w lodówce kanapek, jest na pęczki.

- Kwestię skomunikowania wykluczonych obszarów łatwo zamieść ją pod dywan, bo ludzie nie łączą rozkładu jazdy na wiejskim przystanku z czymś, co leży w gestii władz samorządowych. Myślą, że rozkład jest, jaki jest, i mogą ubolewać co najwyżej nad tym, że nie urodzili się w mieście. A to zupełnie nie tak. Wiadomo, że nie puści się nowych torów i dróg z dnia na dzień, ale są na to inne sposoby, np. szczegółowe określenie odległości między przystankami, walka z monopolem prywatnych przewoźników, wreszcie dofinansowania biletów. Oprócz tych, którzy spędzają długie godziny na dojazdach, są i ci zamknięci w domach ze względu na brak funduszy - wymienia Daniel.

Obraz
© WP.PL

"A na drzewach zamiast liści…”

Aktywistą był odkąd pamięta. Jako nastolatek działał w harcerstwie. Kiedy jeszcze mieszkał w Szczecinie, zbierał podpisy pod projektami dotyczącymi życia mieszkańców. Nieważne, czy chodziło o nowe miejsca parkingowe, ścieżki rowerowe czy parki miejskie. Po maturze zaangażował się w walkę o prawa osób LGBT, ale też szczecińską Manifę. Wkrótce został przewodniczącym oddziału Kampanii Przeciw Homofobii. Tej samej organizacji, w której karierę polityczną zaczynał Robert Biedroń.

Wtedy jego twarz trafiła na faszyzującą stronę Red Watch. Są na niej publikowane opatrzone obelżywymi komentarzami fotografie - działaczy walczących o prawa mniejszości, osób ciemnoskórych mieszkających w Polsce, feministek, homoseksualistów, ale też domniemanych "Żydów i komunistów”. Pod zdjęciami są umieszczane szczegółowe wskazówki, jak znaleźć daną osobę. Pojawiają się adresy często odwiedzanych miejsc, informacje, gdzie studiuje czy pracuje fotografowany. Głównie, żeby budzić strach.

- Miałem 22 lata, ktoś do mnie zadzwonił i powiedział: "cholera, Daniel, jesteś na Red Watch’u”. Spanikowałem. Ale minęło kilka tygodni i nic się nie wydarzyło. To znaczy wydarzyło - odezwał się do mnie lokalny dziennikarz. Porozmawialiśmy o mojej pracy na rzecz Kampanii Przeciw Homofobii, cyknął mi fotkę przed domem i się pożegnaliśmy. Następnego dnia wchodzę do supermarketu - rząd kas, a przed każdą stojak z gazetami. Na okładce moja twarz i tytuł: "Jestem gejem, teraz mnie zabiją”. Uciekłem stamtąd. Potem okazało się, że mój ojciec, który z nami nie mieszkał, nie wiedział, że jestem gejem. Że "teraz mnie zabiją” pewnie też nie wiedział, ale jakoś to pierwsze zrobiło na nim większe wrażenie - żartuje Daniel.

Nagłówek nie okazał się złym omenem. 32-latek ani razu nie dostał w zęby, nikt mu nie groził, śmieje się, że jak na gościa chodzącego w peruce i mocnym makijażu co czwartek, ma nawet zaskakująco mało hejterów.

Być może sekret tkwi w grze w otwarte karty. Kiedy Daniel zaczął pracować w PKP, bywało, że jeździł w trasy w otoczeniu facetów w wieku swojego ojca. Takich, co to lubią powtarzać "chłopak, dziewczyna normalna rodzina” i zjeść golonkę z kolegami z wojska. Teoretycznie nie jest to środowisko, w którym homoseksualista z imponującą kolekcją cieni do powiek może się spodziewać ciepłego przyjęcia. Daniel nie ukrywa ani swojej orientacji ani hobby i ludzie, którzy mają z nim styczność, akceptują go. Koledzy z PKP chodzili nawet na jego występy jako Charlotte.

Daniel nie lubi, gdy ktoś używa określeń takich jak "przebierać się” w stosunku do jego scenicznego wcielenia. Albo pytań: "kim jest Charlotte?”

- Są faceci, którzy rzeczywiście "projektują”, jaką będą drag queen. Trochę jak gdyby pisali powieść, w której nie ma fabuły, jest za to wyrazista postać. Kiedy pierwszy raz występowałem, nie wiedziałem za dużo o specyfice drag. Byłem po prostu chłopakiem, który potrafi rozśmieszyć ludzi, a peruka i szminka miały potęgować efekt. Mam dziś więcej damskich ciuchów i lepiej się maluję, ale cholera, Charlotte to ja! - mówi Daniel.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (39)