Blisko ludziProf. dr hab. Elżbieta Starosławska - zamieniła szpital w dom

Prof. dr hab. Elżbieta Starosławska - zamieniła szpital w dom

Prof. dr hab. Elżbieta Starosławska - zamieniła szpital w dom
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
28.06.2012 15:27, aktualizacja: 04.06.2018 14:42

Jest szefową Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej. Personel i pacjenci nazywają ją aniołem. Mówią o niej, że jest bezinteresowna, kompetentna i bardzo życzliwa. Zawsze uśmiechnięta i pełna wiary, że wszystko jej się uda.

Jest szefową Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej. Personel i pacjenci nazywają ją aniołem. Mówią o niej, że jest bezinteresowna, kompetentna i bardzo życzliwa. Zawsze uśmiechnięta i pełna wiary, że wszystko jej się uda. Nic dziwnego. Stworzyła niezwykłe miejsce na ziemi – Szpital Onkologiczny w Lublinie. Leczy w nim nie tylko chore ciało, ale i duszę pacjentów.

A.M.: Jak to jest, że szpital, w którym pani pracuje, wygląda jak dom? Jak się to pani udało?

E.S.: Ten szpital po prostu jest moim drugim domem, dlatego zachowuję się w nim nie tylko jak lekarz przyjazny pacjentowi, ale również jak gospodyni domowa. Każdy, kto przychodzi do szpitala, jest początkowo pełen lęku, niepokoju, ponieważ przychodzi, aby dowiedzieć się, czy jest chory na raka, czy też nie. Podana dłoń, uśmiech, kwiaty i akwarium w hallu głównym powodują, że ten lęk maleje.

A.M.: Kiedy przyjechałam do tego szpitala, zobaczyłam rzeczywistość, do której jako pacjenci nie jesteśmy przyzwyczajeni. Czy trudno było stworzyć tak przyjazny szpital?

E.S.: Muszę przyznać, że nie. Dzięki przyjaciołom, pracownikom oraz byłym pacjentom takie rzeczy wcale nie są niemożliwe do zrealizowania.

A.M.: Czy od początku miała pani wizję, że chce pani tworzyć szpital inny niż wszystkie w Polsce?

E.S.: Genezą wszystkiego były z pewnością przeżycia osobiste. Tworząc to miejsce, wyobrażałam sobie sytuację, kiedy ja jestem chora i potrzebuję pomocy. Chciałabym wówczas znaleźć się w ciepłym, przytulnym miejscu i zostać otoczona przyjaznymi, kompetentnymi ludźmi.

A.M.: Ale wydawałoby się, że od lekarza wymaga się przede wszystkim kompetencji. A wszystko pozostałe schodzi na drugi plan.

E.S.: Onkologia jest inną dziedziną, tutaj nie może tak być. Obszar dbania o psychikę i duszę chorego człowieka jest niezwykle ważny. Dla mnie człowiek jest najważniejszy. Zawsze staram się z nim zaprzyjaźnić, dokładnie poznać, żeby lepiej móc go zrozumieć tym samym lepiej pomóc.

A.M.: Oprócz niezwykłej atmosfery panującej w szpitalu, udało sie też pani stworzyć niezwykle wysoki poziom badań klinicznych będących wizytówką Lublina.

E.S.: Nie ukrywam, że wymagało to trochę wysiłku, dobrej organizacji i chęci do pracy całego Zespołu. Przeprowadzałam doświadczenia nad radioprotekcją. Inspiracją do tych badań była śmierć dziewiętnastoletniej pacjentki. Było to na samym początku mojej kariery zawodowej. Dziewczyna miała nadwrażliwość na zastosowane leczenie – radioterapię. Zmarła bardzo cierpiąc z powodu powikłań po radioterapii śródpiersia. Okazało się, że zwłóknienia worka osierdziowego były tak masywne, że serce nie mogło pracować. Zapragnęłam wówczas zrobić coś dla takich ludzi jak ona. Założyłam więc zespół do badań nad radioprotekcją. Wspólnie testowaliśmy zaproponowane przeze mnie preparaty – hipotetyczne radioprotektory na szczurach rasy Wistar oraz liniach komórkowych. Niektóre z nich są dzisiaj powszechnie stosowane z dobrym skutkiem. Jest to dla mnie ogromna radość, że mogłam przyczynić się do zmniejszenia cierpienia napromienianych pacjentów.

A.M.: Jak została pani lekarzem?

E.S.: Wykonywanie tego zawodu zawsze było moim wielkim marzeniem. Rodzice opowiadali mi, kiedy już byłam dorosła, że od dziecka, w ramach zabawy, leczyłam lalki albo moich kolegów z osiedlowej piaskownicy. Onkologię wybrałam, ponieważ czułam, że ci pacjenci są najbardziej potrzebujący i najbardziej skrzywdzeni przez los. To im chciałam pomóc najbardziej.

A.M. Kto zaszczepił w Pani wiarę w ludzi?

E.S.: Odziedziczyłam to chyba po rodzicach. Mój ojciec, doskonały ekonomista, zawsze był bardzo pozytywnie nastawiony do świata.

A.M.: Jak rodzice zareagowali, kiedy dowiedzieli się, ze wybrała pani medycynę?

E.S.: Byli przerażeni i początkowo bardzo przeciwni mojemu wyborowi. Ojciec wymarzył sobie, że zostanę projektantem włókiennictwa. Nawet osobiście, bez mojej zgody, zawiózł moje dokumenty na egzamin wstępny do Łodzi. Musiałam postawić na swoim i te dokumenty przewieźć na inną uczelnię. Mieliśmy wtedy w domu kilka cichych dni. Rodzice martwili się o to, że będę miała bardzo ciężkie życie, bo zawód jest trudny, odpowiedzialny i wymaga wielu poświęceń. A oni po prostu chcieli, żeby było mi lżej w życiu.

A.M.: Czy miała pani kiedykolwiek wątpliwości, co wybrać w życiu? Pracę, czy życie prywatne?

E.S.: Być może dlatego, że mój mąż zmarł nagle, a małżeństwem byliśmy bardzo krótko, nigdy nie miałam problemów z tym wyborem.

A.M.: Jak pani przyjęła taki cios od losu? Zadawała sobie pani pytanie „dlaczego ja”?

E.S.: Nie miałam na to czasu. Moi synowie byli wówczas bardzo mali, jeden z nich był alergikiem, miał też wiotkość krtani, dlatego dzień i noc musiałam przy nim czuwać. W sekundę musiałam zmobilizować wszystkie swoje siły i iść dalej.

A.M.: Kiedy dotarło do pani, że została pani ze wszystkim sama?

E.S.: Po miesiącu. Zdałam sobie sprawę, że samodzielnie muszę wykształcić chłopców, przygotować ich do samodzielnego, godnego życia, a także zrealizować swoje marzenia zawodowe.

A.M.: Życie na wielu etatach, praca, dyżury, prywatny gabinet, liczne telefony, tysiące spraw do załatwienia... Jak sobie pani z tym wszystkim radziła?

E.S.: Wszystko zależy od dobrej organizacji. Co dzień dziękuję losowi, że dał mi wrodzoną umiejętność szybkiego ogarniania i organizacji pracy. Dzielę sobie rzeczy na priorytetowe i te, które mogą chwilkę zaczekać, a potem po prostu realizuję je według ustalonej przez siebie kolejności.

A.M.: Jak przyjęła pani wiadomość, że to właśnie pani będzie dowodzić tak ogromnym szpitalem?

E.S.: Bardzo się cieszyłam, bo oznaczało to, że w końcu będę mogła zrealizować swoje marzenia i wizje. A takich ludzi z wizją niestety brakuje. Często ci, którzy są decydentami w różnych dziedzinach, także w medycynie, nie wiedzą, do czego powinni zmierzać, działają krótkoterminowo, bez żadnego planu. A to nikomu nie służy.

W tej pracy trzeba być zdeterminowanym i odważnym. Kiedyś sama sprzeciwiłam się włączeniu naszego Szpitala onkologicznego do Uniwersytetu Medycznego. Problemem była samodzielność finansowa. Nie można odsyłać pacjenta onkologicznego do prywatnych gabinetów. On musi dostać od nas wszystko, co mu się należy.

A.M.: A wieczorami można dodatkowo skorzystać z kursu tańca...

E.S.: Tak. Wieczorami pracownicy mogą tańczyć- w szpitalu jest nauka tańca towarzyskiego. Jest również możliwość ćwiczenia – w godzinach fitness, który również jest w szpitalu!

A.M.: Czy inni, widząc to, pukali się w czoło mówiąc, że pani oszalała, proponując personelowi lekcje tańca?

E.S.: Nie! Wszyscy są szczęśliwi! Może rzeczywiście moje zachowanie wygląda z początku jak taniec szaleńca na linie nad przepaścią, ale później przychodzi aplauz i uznanie.

A.M.: Kto przychodzi na te kursy?

E.S.: Wszyscy pracownicy, którzy mają chęć na taniec lub ćwiczenie. Drzwi zawsze są u nas otwarte!

A.M.: Jest pani wśród grona kobiet nominowanych w plebiscycie "3 razy ONA". Bardzo się cieszę, że wśród czytelniczek portalu znalazła pani tak ogromne uznanie. Czy na każdym kroku czuje pani tę wdzięczność?

E.S.: Przede wszystkim pragnę podziękować wszystkim, którzy zechcieli oddać na mnie swój głos. Jestem szczęśliwa, bo to przecież głosy oddane na moich pacjentów, ludzi, którzy potrzebują pomocy.

A.M.: Czy jest pani szczęśliwą kobietą?

E.S.: Jestem bardzo szczęśliwa. Dziękuję Bogu za wszystkie przeżycia, którymi mnie doświadczył i za przyjaciół, którymi mnie otoczył. Również tragedie, które przeżyłam, przyczyniły się do wielu spraw, do mojej samodzielności, kreatywności. Nie byłabym dziś w tym miejscu, gdybym żyła w "cieplarnianych warunkach". Cały ten bagaż pomaga mi dziś w podejmowaniu i realizowaniu trudnych, czasem szalonych decyzji.

A.M.: Z okazji pierwszych urodzin portalu OnaOnaOna.com powstał plebiscyt "3 razy ONA". Nagrody przyznawane są kobietom które w imponujący i piękny sposób łącza trzy życiowe role. To ONA w rodzinie i w domu, ONA w sukcesach zawodowych, i ONA w pasji zmiany świata na lepsze. Kapituła plebiscytu , nad którym honorowy patronat sprawuje małżonka prezydenta p. Anna Komorowska zdecydowała ,ze Prof Elzbieta Starosławska została jedna z trzech laureatek. Gratulujemy!

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (2)
Zobacz także